O jedenastej czterdzieści komisarz Jacek Budryś pił kawę w pokoju Wydziału do Walki z Terrorem Kryminalnym i Zabójstw Komendy Stołecznej Policji.
Była to jego trzecia kawa tego dnia, ale Budryś był odporny na kofeinę. Wolałby pić co prawda herbatę malinową, bo zdrowsza, ale kawę mieli przynajmniej służbową. No i nie była wcale taka najgorsza.
Komisarz Budryś miał niespełna czterdzieści lat i opinię gwiazdy, a przynajmniej za takową miały go wpatrzone w niego panie ze służby cywilnej. Do Policji wstąpił zaraz po maturze. Potem trafił do sochaczewskiej komendy, ale dość szybko przeniesiono go do stołecznej, zresztą w raczej ponurych okolicznościach. We właściwym czasie odrobił swoje w Szczytnie i brylował wśród śledczych z terroru kryminalnego i zabójstw. W komendzie mówiono, że miał nosa, co było dwuznaczne, bo garbaty nos komisarza faktycznie zwracał uwagę. Budryś był szefem niewielkiego, ale skutecznego zespołu, od lat tkwił jednak na tym samym stanowisku i wszelkie awanse w ostatniej chwili jakoś go omijały. Inna rzecz, że sam Budryś często usilnie pracował na to, żeby promocji nie dostać. (…)
Zanim jednak zdążył oddać się rozmyślaniom na tematy zupełnie niesłużbowe, drzwi pokoju uchyliły się i do środka zajrzał podinspektor Różny, naczelnik wydziału.
– Czołem pracy – mruknął, rozglądając się po niewielkim pokoju zapchanym niezbędnymi meblami. (…) – Jacku, masz chwilę?
– Dla ciebie zawsze. – Wstając z trzeszczącego krzesła, Budryś przeciągnął się, aż chrupnęło mu w stawach. Zasalutował Madyjakowi i podążył za szefem do jego gabinetu, równie bezosobowego jak jego właściciel, przynajmniej w opinii komisarza. (…)
– Jacku, jest sprawa – powiedział, rozplatając palce. Budryś uśmiechnął się pod nosem. Nie przepadał za swoim szefem, uważał go za oportunistycznego buca, który bał się wyjść zza biurka. I nawet się specjalnie nie krył z tymi poglądami, co zresztą było jedną z przyczyn, dla których wciąż tkwił na stanowisku marnego komisarza zamiast piąć się w górę. – I dyżurni najpierw informują ciebie. Ciekawe, kogo utłukli, że od razu o tym wiesz.
– Trup na uniwersytecie. – Różny westchnął tak dramatycznie, jakby to był co najmniej trup w Parlamencie Europejskim. – Mało, że profesor, to jeszcze dyrektor instytutu naukowego, rozumiesz, ważna figura w pewnych kręgach, uniwersytet to ważny teren, dużo ludzi na stanowiskach jest z nim związanych, nie ma co się rozmieniać na drobne, wchodzimy. Znaczy ty wchodzisz. Udział osób trzecich na bank, medyk i technicy już wezwani, więc jest szansa, że nie trzeba będzie na nich czekać.
– Który prokurator się tym zajmuje? – zapytał komisarz, bujając się lekko na krześle. – Albo nie, nie mów, sam zgadnę: od razu wszyscy święci wezwali Tarnowskiego?
– Tarnowskiego.
– No i super. – Budryś wzruszył ramionami. – To wezmę Marylkę do towarzystwa i jedziemy.
– Nie, Marylkę nie, nie ma mowy – zaprotestował Różny. – Marylka siedzi w sprawie Mamerta, nie możemy tego odłożyć na półkę. Znaczy wy nie możecie tego odłożyć – zreflektował się.
– Skoro tak, mogę wziąć Marcina, polata sobie, choć to chyba nie jego środowisko. – Budrysiowi było wszystko jedno, czy do nowej sprawy uda się z Wegnerem, czy z Madyjakiem. Ktoś jednak zdecydowanie by mu się przydał, przynajmniej na początku. Zresztą i tak stanie na tym, że zaangażują się w to wszyscy. Zawsze tak było.
– Wegnerowi też daj spokój – powiedział stanowczo Różny. – Musi dokończyć sprawę Zbynia, niedługo mija termin i dupa z tego wyjdzie, jak tego nie przyciśnie, będziemy się bujać od początku.
– Okej, zrozumiałem, poradzę sobie sam, nie musisz tak kluczyć. – Budryś zaczął się podnosić, ale podinspektor zatrzymał go gestem.
– Nie, nie sam – powiedział spokojnie. – Masz nową w zespole.
Budryś opadł z powrotem na krzesło, patrząc na przełożonego z niedowierzaniem.
– Nową co? Drukarkę? Bo chyba nie osobę.
– Posłuchaj. – Różny ponownie splótł dłonie. – Dziewczyna jest młoda, zdolna, ambitna, sprawdziła się podczas Euro...
– Euro sreuro! – prychnął Budryś pogardliwie. – To było pół roku temu, będziemy to wspominać do końca świata? Baba się sprawdziła, bo nic się nie stało! Wiesz, mam pomysł, może zaproś do pracy tutaj każdego krawężnika z miasta! – Budryś zerwał się z miejsca i w dwóch dużych krokach znalazł się koło okna. Pomacał się po kieszeniach w poszukiwaniu papierosów, ale nie znalazł ich. – Bo przecież też się sprawdzili! A ona wczoraj się przypadkiem nie sprawdziła, podczas burd narodowców?! Jedenasty listopada to przecież gratka dla takich wzorowych, nie?
– Komisarzu Budryś – Różny podniósł nieco głos – jak pan tu będzie szefem, to pan sobie będzie grymasił jak primadonna, ale póki co to ja podejmuję decyzje! (…) Sierżant Iga Mirska z komendy rejonowej na Bielanach. – Różny przesunął po blacie biurka teczkę, na której dotąd trzymał ręce. Budryś sięgnął po nią i zaczął przerzucać karty bez większego entuzjazmu. – Prawie pięć lat w służbie. Żadnych wykroczeń ani zażaleń. Robiła w prewencji, potem w wydziale kryminalnym. Jest ogarnięta. Nada się.
– Taaa, prawie pięć lat wlepiała mandaty za złe parkowanie i rozbijała szajki złodziei torebek i słoików z ogórkami z osiedlowych piwnic – mruknął Budryś, zamykając teczkę. – Nie mogłeś tu chociaż jakiegoś aspiranta ściągnąć? Jak już tak koniecznie chcesz zespół powiększać... – Chciał jeszcze dodać, że parytety ma w dupie, ale w ostatniej chwili się powstrzymał. Jednak. Jeszcze by mu później podinspektor wywlekał mizoginizm jako pretekst do obcięcia premii.
– Potraktuj to jako okazję do wychowania sobie kadry. Póki co jest sierżantem, ale macie wakat. Jak ją trochę podszlifujecie, to wyślemy na jakieś dodatkowe szkolenie dla papieru i damy jej aspiranta – powiedział Różny ze służbowym uśmiechem. Budryś go irytował, ale nie mógł się go pozbyć, wykrywalność jego zespołu była niestety niezła. A statystyki przecież swoje ważyły. – Mirska potrafi wykazać się inicjatywą, ale umie też chodzić w szeregu, a z tym u was jest problem. – Podinspektor spojrzał znacząco, a Budryś pomyślał, że laska musi być jakąś jego protegowaną, skoro tak ją sprzedaje, jak baba wołowinę na targu. – Wniesie wam trochę świeżości i energii, przyda się, bo jacyś zasiedziali jesteście. Poza tym jest kobietą, a wam brakuje w zespole żeńskiego pierwiastka, kadry już krzywo patrzą... W każdym razie wyszkolisz ją osobiście, rozumiesz? Póki co będzie twoim cieniem, nie będzie cię odstępować na krok, ma brać udział we wszystkich sprawach, jakie prowadzisz, a potem zobaczymy. W każdym razie liczę, że przyjmiecie ją właściwie i obie strony na tym skorzystają.
– Po pięciu latach w służbie to ona powinna śmigać jak robocik, a nie łazić za mną – wytknął Budryś, nie czekał jednak na odpowiedź szefa. – Ale dobra, załóżmy, że rozumiem, choć pewnie zwłok nie widziała na oczy. Jednak nie rozumiem tego, dlaczego mi jej nie wepchnąłeś na porannej odprawie.
– Wolałem załatwić to z tobą w cztery oczy. – Różny spojrzał na niego wymownie. – Pomarudź na dziewczynę teraz, przede mną, a nie przy wszystkich. I tym bardziej nie przy niej. I proszę cię jak stary śledź: zachowaj przy niej resztki przyzwoitości. Wszyscy zachowajcie.
– To gdzie jest ta nasza przyszła gwiazda? – Komisarz potarł oczy. Był poniedziałek, a on już czuł się zmęczony. – Podobno do trupa mamy jechać.
Różny wstał zza biurka i podszedł do drzwi gabinetu. Otworzył je szeroko i dał znak komuś na zewnątrz, by wszedł.
– Dzień dobry – usłyszał komisarz za swoimi plecami i odwrócił się.
Obok Różnego stała młoda brunetka z włosami związanymi w kucyk, ciemnymi oczami i długim, wąskim nosem. W zasadzie wszystko w niej było długie: nogi, ręce, szyja. W dodatku była wyprostowana, jakby połknęła kij. W luźnej kurtce, bluzie i dżinsach wyglądała na studentkę, która urwała się z zajęć na uczelni, a nie na glinę, choć to akurat była zaleta. Gdyby zalatywała policją na kilometr, to od razu by zaprotestował, a Różny nawet nie mógłby go zlekceważyć, bo w ich robocie podstawą było umiejętne wtopienie się w tłum i stwarzanie pozorów. A ona mogła stwarzać pozory, chociaż tyle.
– Czy dobry, to się jeszcze okaże – odparł, wstając z ociąganiem. – Komisarz Jacek Budryś. – Podał nowej rękę.
– Sierżant Iga Mirska. – Miała zaskakująco silny uścisk. Nie tego się po niej spodziewał.
– No, to skoro się już znacie – Różny zatarł ręce, jakby ubił najlepszy interes pod słońcem – to do roboty. Do roboty, zwalczać przestępczość! Już, hop, hop! (…)
Skróty pochodzą od redakcji.
Anna Bińkowska:
Tu się nie zabija. W.A.B., Warszawa 2017, s. 352