Strona główna serwisu Gazeta Policyjna

St. sierż. Krzysztof Adamiec

– Ta nagroda to dla mnie ogromne wyróżnienie – mówi st. sierż. Krzysztof Adamiec, dzielnicowy z Opola, który jest jednym z pięciu policjantów nagrodzonych w X edycji konkursu „Policjant, który mi pomógł”. – To docenienie mojej pracy i motywacja do dalszej.

Tak mówi dziś, ale gdy doszły go słuchy, że kierowniczka specjalistycznego ośrodka wsparcia dla ofiar przemocy w rodzinie MOPR chce go do tej nagrody nominować, pomyślał, że niepotrzebnie.

– Prowadziłem procedurę „Niebieskie Karty”, jestem sumienny, chcę pomagać innym, ale miałem konflikt moralny: ktoś cierpiał, a ja mam z tego teraz czerpać nagrodę? – opowiada.

Rozmowy z kolegami i przełożonymi przekonały go, że to nie o to chodzi. Poza tym i tak nie on decydował. Do konkursu organizowanego pod patronatem Komendanta Głównego Policji przez Ogólnopolskie Pogotowie dla Ofiar Przemocy w Rodzinie „Niebieska Linia” Instytutu Psychologii Zdrowia PTP policjantów może zgłaszać każdy. Potem kapituła wybiera laureatów.

– Akurat byłem po treningu biegowym, gdy odebrałem telefon od przewodniczącej zespołu interdyscyplinarnego. Wiadomość, że jestem laureatem, mnie zelektryzowała. To było ogromne zaskoczenie, ale i ogromne wzruszenie – opowiada. – Takie podsumowanie dotychczasowej krótkiej, bo dopiero 5-letniej, służby.

– Satysfakcja?

– Satysfakcja była wcześniej. Pierwsza, gdy usłyszałem szczere „dziękuję” od wujka chłopaka, któremu udało się pomóc. A potem, gdy otrzymałem informację, że sąd podjął decyzję o umieszczeniu tego chłopca w domu pomocy społecznej. I to była taka satysfakcja, że tam będzie miał wreszcie godne warunki i właściwą opiekę – opowiada policjant.

NA UBOCZU

St. sierż. Krzysztof Adamiec do dziś, gdy wspomina historię 21-letniego chłopaka, ma ściśnięte gardło. Dramat cierpiącego na autyzm i schizofrenię chłopca polegał na kompletnym jego zaniedbaniu. Chorował od dziecka. Gdy żyła jego babcia, to ona się nim zajmowała. Pomagała też rodzina. Po śmierci babci matka nikogo nie wpuszczała do domu. Od dwóch lat nikt nie widział chłopca. To wujek chłopaka zaalarmował Miejski Ośrodek Pomocy Społecznej. Policjant dostał z kolei informację od pracownika socjalnego. Pojedźmy tam razem, postanowili, tam dzieje się coś niedobrego.

Pojechali. Dom stał na uboczu, oddzielony od pozostałych posesji terenami zielonymi.

– Bierność sąsiadów mnie zaskoczyła. Kiedy widzieli chłopca ostatni raz, pytałem. Dwa lata temu w ogrodzie, odpowiadali spokojnie. Nikt się nie zainteresował, choć wszyscy wiedzieli, że babcia zmarła i że chłopak jest pod opieką swojej matki, która ma problem alkoholowy – opowiada st. sierż. Krzysztof Adamiec.

Zadzwonił do drzwi, nikt nie otworzył. Próbował wywołać mieszkańców przy pomocy megafonu – bez skutku. Postanowił więc wspiąć się na dach przybudówki domu i zajrzeć przez okno do środka. Tamtego dnia i tamtego widoku nie zapomni do końca życia. Na środku pustego pokoju na łóżku w pozycji embrionalnej ktoś leżał.

– Widać było, że ta skulona osoba oddycha. Pomyślałem, że to dobrze – opowiada policjant. – Wiedziałem też, że nie mogę tego tak zostawić.

ZAGROŻENIE ŻYCIA

Razem z pracownikiem socjalnym podjęli decyzje, że jeszcze tu przyjadą. Najpierw musieli namierzyć matkę. Gdy udało się do niej dodzwonić, powiedziała, że jest w urzędzie i nie może przyjść. Minęła godzina, półtorej, policjantowi sprawa nie dawała spokoju. Po uzgodnieniu z dyżurnym komisariatu zdecydował o podjęciu interwencji. Sytuacja, którą zastał na miejscu, mogła zagrażać życiu chłopaka.

– Wcześniej jeszcze raz zadzwoniłem do tej kobiety. Powtórzyła to samo, a ja powiedziałem jej, że jeśli nie wróci w ciągu piętnastu minut, zrobię wszystko, żeby dostać się do środka – opowiada policjant.

Gdy po kwadransie nikt się nie pojawił, wezwał pogotowie i straż pożarną. Razem z kolegą weszli przez okno. Okazało się, że matka cały czas była w domu.

– A na górze masakra – mówi policjant łamiącym głosem. – Weszliśmy do pokoju, ściany były odrapane, zakrwawione, fotel przewrócony, a na łóżku leżał skulony chłopak. Zaniedbany, wychudzony, w brudnej pościeli. Wszystko było przesiąknięte moczem, ubranie pokrwawione. Ratownicy mówili, że może mieć zanik mięśni. Nie miał, ale o własnych siłach nie mógł stać. Od drapania ścian miał zdarte całe palce – bez paznokci i opuszek. Nie był świadomy, gdzie jest i co się dzieje. Zamknięty we własnym świecie krzyczał, chował głowę.

Policjant pojechał z chłopakiem do szpitala. Tamtego dnia siedział z nim do wieczora, a potem monitorował sprawę. Chciał mieć pewność, że chłopiec będzie bezpieczny. Gdy decyzją sądu trafił do domu pomocy społecznej, policjant odetchnął.

– Z jednej strony mamy sukces, wiadomo. Ale z drugiej strony ta historia pokazuje porażkę w relacjach sąsiedzkich. Nie mieliśmy żadnych sygnałów. Nikt nic nie powiedział. To przykra sprawa – mówi policjant.

Na pytanie, co można zrobić, st. sierż. Krzysztof Adamiec nie ma gotowej odpowiedzi.

– Może jakieś akcje, spotkania, rozmowy – zastanawia się. – Jeśli ludzie będą wiedzieć, że mogą zadzwonić i nie zostaną zbyci, może będą chcieli nas informować. Ja zawsze powtarzam, że najważniejsze w pracy dzielnicowego są umiejętność słuchania i rozmawiania z ludźmi. Ja takim dzielnicowym chcę być – mówi.

Aleksandra Starczyńska, pracownik socjalna, która była na interwencji z st. sierż. Krzysztofem Adamcem potwierdza: – Pan Krzysztof Adamiec wykazuje się dużym zaangażowaniem, wiedzą, wysoką empatią i chęcią niesienia pomocy osobom potrzebującym. Niejednokrotnie sam wychodzi z inicjatywą podejmowania działań mających na celu pomoc rodzinie. Chętnie współpracuje w ramach procedury „Niebieskie Karty”, co ma ogromny wpływ na jej właściwą realizację.

ANNA KRAWCZYŃSKA
zdj. Andrzej Mitura

St. sierż. Krzysztof Adamiec jest pierwszym z laureatów, którego przedstawiamy na łamach miesięcznika „Policja 997”. W kolejnych wydaniach będziemy prezentować sylwetki czterech pozostałych laureatów.