– Z nazwy to jest Klub Żeglarski Policjantów „Wodnik”, ale nie zamykamy się tylko na środowisko policyjne. Propagujemy ideę żeglarstwa i łączymy środowiska, zapraszając do naszych przedsięwzięć również ludzi spoza Policji. Formuła klubu jest otwarta – mówi mł. asp. Wiktor Fedorczuk z Wydziału Doboru i Szkolenia KWP we Wrocławiu, który razem z asp. Bartoszem Wanotem z Zespołu ds. Ochrony Praw Człowieka tej komendy kilka lat temu zaangażowali się w działania klubowe, a teraz zorganizowali już po raz 7. akcję „Błękitny Żagiel”.
Policyjny Klub „Wodnik” funkcjonuje ponad 45 lat. A zasłużonym, o którym z wielkim szacunkiem mówią policjanci wrocławscy, jest komandor Henryk Kowalski. – Ja i Bartosz widzimy się w klubie raczej w roli wsparcia – mówi skromnie Wiktor Fedorczuk. We wrocławskim „Wodniku” czynnie w żeglarskich akcjach uczestniczy ok. 60 osób.
Wszystko zaczyna się od marzeń
– I Operacja „Błękitny Żagiel” to była jedna łódka, pięć osób i tygodniowy rejs. A przez sześć lat jest kilkadziesiąt osób i rejsy wyprawowe w odludne zakątki – mówi Bartosz Wanot. Policjanci Bartosz z Wiktorem poznali się wiele lat temu we wrocławskim studenckim klubie „Fala”. Studiowali zupełnie inne kierunki, drogi się więc rozeszły. Po latach spotkali się w tej samej jednostce policyjnej, gdzie już funkcjonował klub żeglarski „Wodnik”. Połączyli więc siły i marzenia.
Wychodzenie poza swoje środowisko to w sumie w dzisiejszym świecie rzadkość. Dzięki temu jednak wśród żeglarzy policyjny klub jest bardzo dobrze odbierany.
– Jako policjanci i żeglarze staramy się przełamywać stereotypy. Pokazujemy, że robimy wartościowe rzeczy i że mamy pasje. Czujemy się wszyscy ambasadorami służby na zewnątrz. Przez kanały IPA nawiązujemy kontakty z naszymi kolegami w innych krajach. Odbiór jest często taki: „O rety, służycie w Policji, a jesteście tacy fajni”. Tak samo fajni jak inni, tylko niektórym trzeba pokazać, że świat nie jest tylko taki, jak go ktoś nam próbuje narysować – opowiada Bartosz Wanot.
Gdy płyniemy na tym samym statku
– Na morzu nie ma znaczenia, kim jesteś. Nie ma znaczenia status majątkowy czy zawodowy. Ważne, jaki jesteś dla innych ludzi, czy umiesz być koleżeński. Morze jest zero-jedynkowe i to bardzo uczy pokory. W takim załogowym pływaniu morze bardzo zbliża do siebie ludzi, osadza w konkretnej przestrzeni i czasie. Odpadają technologiczne przyzwyczajenia, w końcu jest czas dla siebie, zaczynamy rozmawiać. Niesamowite relacje i przyjaźnie zawiązują się na morzu – podkreśla Bartosz Wanot. A Wiktor Fedorczuk dodaje: – Te przyjaźnie są weryfikowane czasem w bardzo trudnych morskich warunkach. To są bardzo uczciwe relacje, które trwają wiele lat, ponieważ na tych ludziach można polegać zarówno na morzu, jak i w życiu na lądzie.
O tym, że morze to kuźnia charakteru, mówią nawet osoby niezwiązane z żeglarstwem.
– Wszędzie tam, gdzie jest funkcjonowanie w grupie, ktoś musi być liderem i muszą być ludzie, którzy będą współpracować. Morze tego uczy. A to przekłada się później na zawodowe obowiązki i relacje – mówi Marzanna Derkacz-Jedynak, żeglarka z Nysy, która brała udział w rejsie Nordcap.
To płyniemy
S/Y „Silesia” jest keczem w kategorii A, o długości 13,2 m. Żeglarze z „Wodnika” pływają na nim od czterech lat. Zgodnie twierdzą, że to „bardzo dzielna łódka”. Dziewięcioosobowy jacht czarterują, bo stare żeglarskie przysłowie mówi, że „Kto ma statki, ten ma wydatki”. Jak się płynęło na Nordcap?
– Rejs zawsze się rozpoczyna od nawiązania dobrej relacji z Neptunem, czyli wypicia z nim kolejki rumu z prośbą, aby morze i pogoda były nam przychylne. Ale chyba za mało Neptunowi polałem, bo dwa sztormy zaliczyliśmy – śmieje się Wiktor Fedorczuk.
Pierwsza ekipa techniczna i kolejne zgłaszały, że płyną w gęstej mgle, co na tych morzach występuje dosyć często. Jednej z ekip w żeglowaniu towarzyszyły humbaki. Sztormy też ich nie ominęły. Podczas pierwszego etapu technicznego, na otwartym morzu, za Skagen, Bartosz spotkał żeglującą innym statkiem koleżankę. – Dostałem na telefon fotkę. Widzę nasz jacht, a zdjęcie jakby zrobione z góry. Ona była na dużym statku, który nas mijał. Jest sympatykiem naszego klubu. Takie nietypowe spotkanie nam się zdarzyło – wspomina Bartosz Wanot.
W Międzynarodowy Dzień Kobiet na Morzu 18 maja panowie przypomnieli słowa J. Conrada, że „Morze podobne jest sercu kobiety” i uczcili ten dzień, mając na pokładzie jedną żeglarkę, Emilię. Artur Normann z Orkiestry KWP we Wrocławiu zagrał na puzonie „What a wonderful world”.
Laikom może się wydawać, że na morzu nic się nie dzieje. Nic bardziej mylnego. – Docierają do ciebie różne dźwięki, jakie nawiewa wiatr, fale, widzisz zwierzęta mieszkające w wodzie, chmury. To trudno nawet ubrać w słowa. Zupełnie inna perspektywa lądu jest też z morza – twierdzi Bartosz.
Wszyscy żeglarze mówią, że morze daje wolność. Marzanna Derkacz-Jedynak uważa, że jest to wolność od dnia powszedniego. Od ludzkiej małości, czasem nikczemności. Może zawsze miałam szczęście, bo nigdy nie spotkałam nikogo niedobrego „w morzu”. „W morzu” – czyli na rejsie. To wolność pozwala na bycie w załodze. Nagle wśród obłędnej przestrzeni morza, kiedy stajemy wobec siebie – ci, których dzielą życie, finanse, doświadczenie, wiek – czynimy wybór – jesteśmy tutaj i będziemy tak żyć, żeby było dobrze… Dobrze? No właśnie pytanie rodzi kolejne pytanie – dobrze, to znaczy bezpiecznie, rozważnie, miło i przyjaźnie. Dobrze – czyli po ludzku.
A Wiktor, opowiadając o rejsie, mówi tak: – Ja do morza podchodzę z ogromnym szacunkiem. Morze norweskie słynie z trudnych warunków nawigacyjnych. Tam są też skomplikowana linia brzegowa, wiele wysp, wystające skały, mielizny i prądy morskie. Wymagało to od załóg i sterników dużej czujności. We wszystkich etapach, w których uczestniczyliśmy, nie mieliśmy żadnych trudności nawigacyjnych, nie było sytuacji niebezpiecznych. Traktujemy to jako sukces rejsu, że cało i zdrowo, bez strat w ludziach i sprzęcie, wróciliśmy do domów – mówi Wiktor.
Wszyscy żeglarze są z natury ludźmi przesądnymi. Te rytuały i przesądy nadają wiele uroku. Jeden ze zwyczajów żeglarskich mówi, że nie wolno zabierać na pokład parasolek, bo wróży to nieszczęście. – Pakujemy się i patrzę, a pośród rzeczy do zaształowania jest parasolka. Oburzyłem się. Szukamy, kto mógł popełnić taką gafę. Okazało się, że to moja. Oczywiście, nie zabraliśmy jej na pokład – wspomina ten rejs Wiktor.
A na koniec?
– Rejs kończy się wieczorem kapitańskim w przedostatnią noc przed opuszczeniem pokładu. Miły zwyczaj, czas na wymianę opinii, spostrzeżeń. Zjada się wszystkie smakołyki, wydzielane wcześniej. Wieczór uświetniają szanty – opowiada o zwyczajach żeglarskich Wiktor.
Ale ważne jest jeszcze coś, na co zwróciła uwagę Marzanna Derkacz-Jedynak: – Bardzo istotne jest też wszystko, co dzieje się dookoła rejsu, cała ta droga, zanim się wypłynie, i rejs, to dopiero zamyka się w całość.
Morze nie znosi lenistwa i…
I uczy: samodzielności, odpowiedzialności, wrażliwości, samodyscypliny i prawdziwej przyjaźni. – Morze nie znosi lenistwa i bylejakości, jest szalenie logiczne. Zmusza człowieka do myślenia nad tym, co się robi – przekonuje Bartosz.
– Żeglarstwo bardzo mocno ukształtowało mój charakter. I może to frazes, ale wychodzę w życiu z takiego założenia, że jeżeli jestem w stanie poradzić sobie z różnymi trudnymi sytuacjami na morzu, gdzie szaleją żywioły, to inne trudne sytuacje w życiu codziennym uważam za sztuczne problemy, które łatwo rozwiązać – mówi Wiktor Fedorczuk. Co jeszcze daje żeglowanie? – Zaradność i siłę psychiczną. A Marzanna Derkacz-Jedynak mówi prosto – że pięknie czyści głowę.
… I daje niespotykaną nigdzie indziej wolność! Dlaczego?
– Na morzu wszystko jest prostsze. Nie ma sztucznych przeszkód – mówi Bartosz Wanot.
A ja tylko dodam, że w wysokich górach jest podobnie.
Stopy więc wody pod kilem i pomyślnych wiatrów w kolejnych rejsach!
Izabela Pajdała
zdj. archiwum Klubu Żeglarskiego Policjantów „Wodnik”