Jesteśmy w szczycie sezonu startowego, świeżo po Górskich Mistrzostwach Polski Policji w Kolarstwie Szosowym w Arłamowie. Jak jechało się po bieszczadzkich drogach świeżo upieczonemu generałowi Policji?
Mistrzostwa odbywają się w ramach Tour de Pologne Amatorów i jako policjanci startujemy w tym wyścigu już kilka lat. To świetnie zorganizowana impreza o wymagającej, selektywnej trasie, faworyzującej raczej kolarzy lekkich, którzy potrafią dobrze pokonywać przewyższenia przekraczające 1000 metrów.
W kolarstwie wylicza się teraz wszystko bardzo precyzyjnie. Cała zabawa zaczyna się od tzw. testu FTP – Functional Threshold Power, czyli funkcjonalnej mocy progowej. Jest test 60-minutowy i 20-minutowy sprawdzian, podczas którego kolarz jedzie w tzw. trupa. Rower musi być oczywiście wyposażony w miernik mocy. Np. kolarz wygenerował przez 20 minut 350 W, od tego trzeba odjąć 5–6 procent i wychodzi nam wartość, pod jaką ustawia się treningi mające potem zapewnić sukces w wyścigu. Obecnie kolarstwo jest tak rozwiniętą dyscypliną, że praktycznie każdy kolarz trenuje z pomiarem mocy. Nie wszyscy patrzą na te cyferki podczas wyścigu, ja bardziej koncentruję się na swoich odczuciach, ale podczas treningu – jak najbardziej.
A wracając do mistrzostw w Arłamowie?
Jako reprezentacja Policji zajęliśmy drugi raz z rzędu czwarte miejsce drużynowo. Pewien niedosyt więc jest. Indywidualnie bardzo dobrze pojechali: Paweł Baranek i Iza Kłosowska, oboje z CPKP „BOA”. Podczas mistrzostw objawiły się także dwa nowe nazwiska, o których wcześniej nie wiedzieliśmy. Nad reprezentacją czuwamy ja i mój zastępca insp. Szymon Sędzik, zastępca komendanta wojewódzkiego Policji w Gorzowie Wlkp. Rola kierownika drużyny to bardziej zadania menadżerskie i organizatorskie niż trenerskie.
Jak często trzeba trenować, aby prezentować dobry poziom amatorski?
W miarę możliwości codziennie. U nas na pierwszym miejscu jest służba. Zawodnik, który zajmuje się kolarstwem profesjonalnie, jeździ 25–30 godzin tygodniowo i nie są to rowerowe przejażdżki, lecz ciężki trening. Wszystko jest tam ściśle zaplanowane. Jest cały sztab ludzi, który czuwa nad formą kolarza. W Policji tak się nie da. Ja na przykład wstaję zwykle o 4.15, a pół godziny później siedzę już na rowerze. Dzisiaj nie trenowałem, bo wczoraj i przedwczoraj miałem dodatkowe zadania służbowe. Czuję, że jestem zmęczony i muszę odpocząć, zwłaszcza że przede mną wolny weekend, podczas którego chcę się konkretnie przyłożyć do treningu. W każdy weekend, gdy nie idę do pracy, kilka godzin spędzam na rowerze.
Trzeba pamiętać, że nie zawsze można plan treningowy zrealizować idealnie, a nawet powiem więcej – w przypadku polskich policjantów żaden z nich nie jest w stanie w 100 procentach tego zrobić, bo zawsze coś wyskoczy w pracy, bo coś wysypie się w domu. My przede wszystkim służymy.
Poza tym trening różni się w zależności od tego, kiedy się odbywa. Proces przygotowania do sezonu dzieli się na fazy. Jest okres, kiedy buduje się bazę wytrzymałościową, jeżdżąc w tzw. tlenie. Nie ma wtedy dużej intensywności, ale trzeba to wyjeździć, to tzw. wysiedzenie w siodle. W drugiej fazie wzmacniamy siłę, a trzecia to koncentracja na szybkości, gdzie zmniejsza się ilość czasu spędzanego na rowerze, a zwiększa się intensywność treningu; włączamy też bieganie, pływalnię i siłownię.
To kolarze mogą biegać? Pamiętam, że kiedyś nawet dłuższe chodzenie było odradzane.
Faktycznie, dawno temu, gdy zaczynałem trenować, były takie zalecenia, także ze strony trenera. Chodzi głównie o to, aby podczas ciężkich treningów czy startów dać organizmowi możliwość regeneracji, a nie angażować dodatkową aktywnością, która mobilizuje inne partie mięśni. My, jako policjanci, jesteśmy trochę do tego przyzwyczajeni, bo w służbie nie ma często warunków na pełną regenerację. Trzeba to bardzo umiejętnie wyważać i tym bardziej podziwiać policjantów, którzy startują w wyścigach, reprezentując formację.
Czy policjanci dojeżdżają rowerami do pracy?
Oczywiście, stało się to teraz bardzo modne.
Pytam, bo gdy w 1995 r. zacząłem przyjeżdżać rowerem do redakcji, to stanowczo poproszono mnie, abym nie zostawiał pojazdu przy wejściu, bo jak to będzie wyglądało, gdy komendant tamtędy wejdzie, a dziś w tym miejscu na Domaniewskiej stoją stojaki na jednoślady...
Na szczęście czasy się zmieniły. Kolarstwo jest pięknym sportem, który pozwala spojrzeć w głębię samego siebie, pozwala nam sprawdzić, na co nas stać. To jest sport, w którym pokonywanie swoich barier jest kluczowym elementem. Nie damy rady podnieść swojego poziomu bez permanentnego treningu, który jest określony bólem.
Wróćmy zatem do korzeni – kiedy zaczęła się Pana przygoda z kolarstwem, chyba nie myślał Pan wtedy o bólu prowadzącym do sukcesów?
Absolutnie, ale... chciałem mieć rower. Przygoda z kolarstwem zaczęła się więc od tego, że nie miałem roweru. Rodziców nie było na niego stać. Kolega z podwórka powiedział mi o zapisach do klubu. Trzeba było przejechać trzy kilometry na czas i najlepszych przyjmowali. Pojechałem dobrze, dostałem rower, ciuchy, buty, tylko nie wiedziałem, jak to przedstawić w domu. Rower na początku trzymałem u kolegi w garażu. W końcu powiedziałem mamie, tłumacząc przede wszystkim, że to sport bezkosztowy, bo wszystko już mam, drogi są, tylko jeździć. I tak, gdy skończyłem czwartą klasę podstawówki, trafiłem do LKS PRIM Ełk (obecnie LUKK Ełk – przyp. P.Ost.). Moim pierwszym trenerem był Waldemar Grygo, ale miałem przyjemność współpracować też ze śp. Emilem Sawickim, który był założycielem klubu i który do końca życia, mimo ciężkiej choroby, nas odwiedzał. Trenowałem tam do końca szkoły średniej. Byłem szybkim kolarzem, który preferował trasy pagórkowate. Etapy płaskie nie bardzo mi odpowiadały, bo były z kolei dla mnie za szybkie, ale miałem tzw. czutkę – wyczucie kolarskie, i wiedziałem, jak ustawić się na finiszu, i jak zabrać się w odjazd. Zdarzało mi się wygrywać wyścigi różnej kategorii, puchary Polski.
A kiedy zaczęła się przygoda z Policją?
To był rok 1998 r., kończyła się przygoda z kolarstwem, a zaczynała z mundurem. Trener powiedział, żebym nie zsiadł od razu, więc jeszcze przez pół roku jeździłem, ale już bardziej turystycznie. W Policji najpierw była służba kandydacka w OPP w Warszawie. W czasie służby w OPP przeszedłem selekcję i kwalifikację do ówczesnego Zarządu Operacji Antyterrorystycznych CBŚ KGP. Obecnie przypadł mi zaszczyt i honor dowodzić Centralnym Pododdziałem Kontrterrorystycznym Policji „BOA”. Od osiemnastu lat związany więc jestem ze służbą kontrterrorystyczną.
W którą wplótł się rower, kiedy kolarstwo wróciło?
Pięć lat temu, przez przypadek. Podczas meczu, zorganizowanego z okazji Święta Policji w 2017 r. Komendant Główny Policji gen. insp. Jarosław Szymczyk zagadnął mnie o kolarstwo i zaproponował start w wyścigu. Mówię: „Szefie, to stare czasy, już zapomniałem, jak się jeździ na rowerze”. Byłem bardzo na „nie”, wiedziałem – żeby wystartować, trzeba trochę potrenować, a nie mam roweru, bo faktycznie znowu nie miałem. Choć głupio odmawia się komendantowi głównemu, to odchodząc, miałem przeświadczenie, że udało mi się tę odmowę mocno umotywować. Po dwóch czy trzech dniach dostałem telefon z Gabinetu KGP, że wszystko załatwione i startuję razem z 01 w Tour de Pologne Amatorów. Pożyczyłem szybko rower od kolegi i zacząłem jeździć; po pierwszej od lat przejażdżce zaczęły mnie łapać skurcze, a gdy zobaczyłem w internecie podjazd pod Gliczarów, gdzie setki ludzi prowadzi rowery, wiedziałem, że wyścig będzie naprawdę ciężki. Wystartowaliśmy i obaj ukończyliśmy trasę, zadowoleni z wyników na miarę naszych możliwości. To było pięć lat temu. Teraz nie wyobrażam sobie życia bez roweru.
Dziękuję za rozmowę.
PAWEŁ OSTASZEWSKI
zdj. autor, Jacek Herok, Andrzej Chyliński