Strona główna serwisu Gazeta Policyjna

O pisaniu, „Masie” i przestępczości

z Arturem Górskim rozmawia Izabela Pajdała. Jego książki o Masie i rosyjskiej mafii stały się bestsellerami. Pisze reportaże, powieści sensacyjne i kryminalne. Na koncie ma już ponad 30 wydanych książek.

Nie lubi, gdy nazywa się go pisarzem, woli być dziennikarzem. Właśnie ukazała się jego kolejna książka „Przemytnik”.

Powieść „Przemytnik” rozgrywa się w latach 90. Co Pan robił w tym czasie?

Byłem wtedy dziennikarzem, i to dosyć aktywnym. Zdążyłem być korespondentem podczas upadku muru berlińskiego. Trochę też zajmowałem się tematyką kryminalną, ale głównie byłem korespondentem wojennym w byłej Jugosławii. To było dla mnie najsilniejsze przeżycie. Ostatni raz byłem na wojnie w Jugosławii w 1999 r., ale oczywiście równolegle pisałem o różnych rzeczach.

Ale już wtedy interesował się Pan światkiem przestępczym?

Zawsze. Pod koniec lat 80. byłem korespondentem z Belfastu, z wojny w Ulsterze. Na Bliskim Wschodzie również byłem jako dziennikarz. Na Bałkanach spędziłem najwięcej czasu. Na wojnach poznaje się też przestępców. To jest jeden wielki zbitek przestępczości gospodarczej, pokątnych interesów, interesów politycznych. Tam poznałem bardzo dużo takich historii, które w „Przemytniku” posłużyły mi za pierwowzór. Wtedy przemyt na Bałkanach był na porządku dziennym, i to nie tylko taki spektakularny, obejmujący narkotyki, broń, handel żywym towarem, ale też przemyt żywności czy paliwa.

„Przemytnik” pokazuje też, że w latach 90. w Polsce dosyć łatwo można było wkroczyć na przestępczą ścieżkę.

To był taki czas, który nigdy więcej się pewnie nie powtórzy. Wpływ na to miała transformacja polityczno-gospodarcza po 1989 r. Polacy nie wiedzieli, jak wyglądają stosunki w kapitalizmie. Wszystkim, a przynajmniej wielu, się wydawało, że skoro rodzi się coś takiego jak wielki biznes prywatny, to grupy przestępcze też są czymś w rodzaju normalności, częścią tego biznesu. Ludzie wręcz nie odróżniali biznesmenów od gangsterów. Policja była wówczas osłabiona, niedoinwestowana, nie zapobiegała rozwojowi tej ośmiornicy. I też istotna sprawa, o której „Masa” mi zawsze mówił, że ludzie woleli kibicować gangsterom niż Policji, która była wówczas niejako kontynuacją milicji i należało z nią walczyć, tak jak się walczyło z całym opresyjnym systemem komunistycznym. Ludzie nauczyli się nawet być po stronie tych, którzy łamią prawo, funkcjonują w półświatku, ale są w opozycji. „Masa” zawsze podkreślał, że mafia trochę na tej opozycji się wybiła.

A dzisiaj? Przestępcy mają trudniej?

Często słyszę to pytanie i nie mam pewności, czy udzielam dobrej odpowiedzi. Czasy dla pospolitej przestępczości są na pewno gorsze, bo instrumenty, w które jest wyposażona Policja, pozwalają na szybką identyfikację sprawców. Nie ma przestępczości zorganizowanej takiej, jaka była kiedyś, gdy „napakowani” gangsterzy siali terror na ulicach. Teraz jest to troszeczkę bardziej wyrafinowana gra, ukryta, niewiele o niej wiemy, bo toczy się na wysokim pułapie struktur finansowych. Dzisiaj, żeby zarabiać na przestępczości, trzeba mieć znacznie wyższe kwalifikacje i pewną wiedzę, choćby o stosunkach panujących w kraju czy poza jego granicami. Kijem bejsbolowym nie zrobi się już wielkiego biznesu. Dzisiaj, nawet gdy starzy gangsterzy, bossowie próbują wchodzić w legendarne już wyłudzanie podatku VAT, wpadają, bo nie potrafią tego robić. Nawet wyłudzanie kredytów było kiedyś znacznie prostsze. Pytam czasem policjantów, na czym polega teraz przestępczość zorganizowana, to nie ma jasnej odpowiedzi. Nie umiem odpowiedzieć na pytanie, czy nie ma mafii. Wygląda inaczej, ma inne składowe niż kiedyś, pewnych interesów nie robi się w pojedynkę. Na pewno jest jeden sektor przestępczy, który się cały czas rozwija od lat 80., to są narkotyki, czyli to, czemu poświęcony jest „Przemytnik”.

Lepiej pisze się Panu historie non-fiction, czy te literackie, chociaż też często oparte na prawdziwych wydarzeniach?

Uczciwie powiem, że nie jestem pewien. Lubię pisać beletrystykę, dlatego że mam już dosyć bogaty bagaż zawodowy i nie tylko. Sporo przeżyłem, w wielu miejscach byłem, zetknąłem się z bardzo różnymi ludźmi. Uważam, że gdy człowiek pisze książki, to powinien mieć trochę przeżyć na koncie, bo te książki po prostu będą lepsze. Na podstawie tego, co przeżyłem, co usłyszałem czy zobaczyłem, mogę tworzyć fikcję opartą na rzeczywistości. Lubię pisać i beletrystykę, i literaturę faktu, ale najbardziej, mimo wszystko, lubię pisać powieści, w których opieram się na rzeczywistych wydarzeniach. Wtedy wiadomo, że stało się mniej więcej tak, jak jest to opisane w książce, tylko inaczej i gdzie indziej, kto inny był bohaterem i inaczej skończył. Takie puszczanie oka do czytelnika chyba najbardziej mi się podoba.

Może ta beletrystyka wynika czasami z takiej potrzeby oddechu po mocnych non-fiction?

Nie oszukujmy się, beletrystyka jest bezpieczniejsza, a przynajmniej jest niewielka szansa, że będzie skutkować jakimiś konsekwencjami prawnymi. Pisząc beletrystykę, zależę tylko od siebie. W tej chwili piszę równolegle książkę z literatury faktu o więzieniach. Jestem uzależniony od moich rozmówców, od tego, kto się ze mną spotka i co mi opowie, czy zautoryzuje swoje wypowiedzi, czy się z nich wycofa. Pisząc na temat styku służb specjalnych i światka kryminalnego, muszę liczyć się z tym, że mogą się pojawić różne trudności. W powieści tego nie ma.

A czy podczas pracy nad książkami o „Masie” czy o rosyjskiej mafii były takie sprawy czy sytuacje, które musiały zostać tylko między wami, nienadające się do publikacji?

Oczywiście. Wielokrotnie. W książkach opisałem mniej więcej 1/3 swojej wiedzy. Nie wynika to z tego, że ujawniłbym jakieś straszne przestępstwa, które nie zostały wykryte. Często są to sprawy obyczajowe. Poznałem mnóstwo takich historii. Ale są też grubsze rzeczy.

Prokuratorskie?

Tak.

A są pytania, których nie można zadać mafiozom?

Wszystko zależy od stopnia zażyłości. Jeżeli jest się nowicjuszem w tym świecie, nie znają cię, nie ufają ci, to bardzo drętwieje język. Po latach kręcenia się przy pewnych ludziach zyskałem zaufanie, stałem się wręcz niezbędnym elementem pewnej układanki, więc myślę, że mógłbym zadawać wszystkie pytania. Ale gdy miałem podejrzenie, że ktoś ma na sumieniu coś grubszego, to nie chciałem o to pytać, bo wiedziałem, jaka będzie reakcja. Są po prostu pewne sprawy, o które się nie pyta. Od tego jest już prokurator. Jeżeli masz wiedzę o popełnieniu przestępstwa i tą wiedzą nie podzielisz się z prokuratorem, to grozi ci odpowiedzialność karna, łącznie z ograniczeniem wolności. Czasem naprawdę lepiej nie wiedzieć. Jeżeli nie jest mi to potrzebne do książki, to nie stawiam pewnych pytań.

To stąpanie po cienkiej czerwonej linii. Musiał Pan też dosyć dobrze się przygotować.

Chodzenie po tej cienkiej linii to naprawdę była sztuka, opanowywałem ją z biegiem lat.

Wymaga też dużej odwagi.

Robiłem to, bo miałem poczucie, że te książki będą ważne, ujawniona wiedza też będzie ważna i wyjdzie naprzeciw – jakby to ująć? – sprawiedliwości. Ludzie jednak oceniają po swojemu. Często słyszę, że gloryfikuję gangsterów, romantyzuję ich, że bajki opowiadam. Nieprawda. W moich książkach mafia została pokazana w całej swojej paskudzie i okropieństwie.

Był Pan korespondentem wojennym, wszedł Pan w światek przestępczy, dużo Pan widział, dużo słyszał. Śpi Pan spokojnie?

Różnie bywało, zdarzało mi się, że budziłem się w nocy, bo słyszałem karabin maszynowy. Często, gdy wraca się z wojny, jej odgłosy towarzyszą człowiekowi. Ale śpię spokojnie. Myślę, że to, co robię, jest rozsądne i bezpieczne. Nie mam chyba powodów do takich lęków.

A gdyby Pan nie pisał książek z kryminalną nutą, co by Pan robił? Wyczytałam, że jest Pan z wykształcenia historykiem, i to historykiem kościoła?

Tak. Może nie kusi mnie wizja zostania mnichem, bo jednak lubię świeckie rozrywki, ale historia życia zakonnego, szczególnie tego w głębokim średniowieczu, fascynuje mnie od lat. Dużo o tym czytam i sporo jeżdżę po szlakach cysterskich czy benedyktyńskich (szczególnie że mnisi robią dobre piwo!). Jednak wolałbym być dyrygentem, choćby muzyki kameralnej, czy gościem zajmującym się handlem dziełami sztuki. Nie będę tu rozwijał tego wątku, ale „Masa” i jego przyjaciel – „Kiełbasa” byli przez jakiś czas… marszandami! I mieli do czynienia z dziełami, o jakich polskie muzea mogą tylko pomarzyć.

A nie myślał Pan o zostaniu policjantem, skoro tak Pana ciągnęło do historii kryminalnych?

Gdy jeździłem na wojnę, bardziej zastanawiałem się nad byciem żołnierzem. Dosyć dobrze mówię po chorwacku, dość dobrze znałem te realia polityczne i wojsko potrzebowało takich ludzi. Ale jakoś nie dałem się skusić, wtedy myślałem, że pracować i pisać dla „Polityki” to złapać Pana Boga za nogi. Może popełniłem błąd, że nie zostałem żołnierzem?

A skąd ten chorwacki?

Pojechałem tam dlatego, że mówiłem w tym języku, uczyłem się go wcześniej, trochę mnie ten kraj fascynował. Pracę magisterską pisałem o historii średniowiecznej Dubrownika. Jeździłem tam do archiwum. Potem chciałem wiedzieć, o czym śpiewa mój ulubiony zespół Bijelo Dugme Gorana Bregovicia.

Na koniec, jako do osoby piszącej, posługującej się słowami, mam pytanie o Pana ulubione słowo. Jest takie?

Gdybym nie posługiwał się słowem, to może byłbym w stanie je wytypować. Nienawidzę słów wulgarnych i jak ktoś mówi, że coś jest zaj(...)e. Gdyby ktoś mnie zapytał o moją ulubioną książkę czy film, też miałbym problem. Za dużo przeczytałem, za dużo obejrzałem, żeby móc podać jeden tytuł. To samo dotyczy słowa. Choć na określonych etapach życia miałem swoje ulubione.

To jakie były te ulubione książki?

Przez długi czas walczyły o pierwszeństwo „Proces” Kafki ze „Zbrodnią i karą” Dostojewskiego, ale to jest powielanie klisz. No bo kto nie uwielbia obu tych dzieł? Jest tyle wspaniałych książek, że nie ma co szukać jednej ulubionej. Jeśli człowiek ma jedną ulubioną, to może znaczyć, że nie przeczytał ich za dużo. Teraz jest dużo dyskusji o niesłusznie skazanych i „Proces” Kafki sam się nasuwa.

Samo słowo proces jest wymowne i ładne.

O tak, takie uruchamiające wyobraźnię. Wie pani co? Chyba moje ulubione słowo to… spokój. Albo cisza.

Tego życzę i bardzo dziękuję za rozmowę.

 

Przemytnicza przygoda

Latom 90. nie można odmówić literackiej atrakcyjności, co dostrzegł i wykorzystał Artur Górski w „Przemytniku”. Bazarowa rzeczywistość, białe skarpetki do wszystkiego, bieda i równolegle szybko robione kariery finansowe, dziki liberalizm, siermiężność i naiwność – to pierwsze skojarzenia dotyczące początków III Rzeczypospolitej. To także wojny gangów toczące się na ulicach Warszawy i w podwarszawskich miejscowościach, problemy z przekształcanym wymiarem sprawiedliwości, plaga kradzieży samochodów, przemytniczej działalności i lawinowo rosnące bezrobocie.

Tytułowy „Przemytnik” to młody, dosyć sprytny chłopak, który (podobnie jak większość młodych Polaków wówczas) zachłystuje się najpierw zachodnimi filmami akcji, a później atrakcjami, które stwarza nowa rzeczywistość. Zaczyna pracę w lombardzie i powoli poszerza krąg swoich zainteresowań i znajomości, stając się chłopcem z miasta. Zaczyna przerzucać heroinę z Turcji. Jest po prostu kurierem, spełniającym marzenia o zagranicznych podróżach i dobrym, dostatnim życiu. Jego niekłamana naiwność, prostolinijność, a nawet jakaś taka nieporadność gangsterska sprawiają, że czytelnik coraz bardziej go lubi i rozumie.

Autor okrasza powieść wypisami z notatek informacyjnych i prasowych polskich i zagranicznych policyjnych biur kryminalnych. Wykorzystuje też materiały procesowe. Nie jest to więc fikcyjna rzeczywistość, a inspirowana prawdziwymi wydarzeniami historia człowieka zajmującego się przemytem heroiny w czasach, gdy pozornie wszystko było dozwolone.

W Klubie Audioteki „Przemytnik” jest w TOP 10.

Izabela Pajdała

A. Górski, Przemytnik,

Wydawnictwo Skarpa Warszawska,

Warszawa 2022, s. 304

zdj. archiwum Artura Górskiego