Pozornie jest spokój. Pozornie, bo gdyby było inaczej, Litwini nie prosiliby Polaków o wsparcie.
Litwa z trzech krajów UE sąsiadujących z Białorusią ma z nią najdłuższą granicę. W dodatku prowadzącą głównie lasami. W ostatnich latach Litwa nie była znaczącym szlakiem przerzutowym dla przemytników ludzi, emigranci niechętnie tam zostawali, więc problem z nimi nigdy nie był poważny. Aż do tego lata.
Jest połowa września. Od trzech miesięcy Białoruś prowadzi akcję sprowadzania ludzi z Iraku. Oficjalnie na wycieczkę. Dla Białorusi to polityka, dla Irakijczyków to najszybszy, najbezpieczniejszy i najtańszy sposób dostania się do krajów Unii Europejskiej. Koszt to 600–1000 dolarów, czasem nawet z dowozem pod granicę.
Valstybės Sienos Apsaugos Tarnyba (litewska Państwowa Straż Graniczna) ma ręce pełne roboty. Każdego dnia zatrzymuje dziesiątki osób nielegalnie przekraczających ich granicę, ale to dopiero początek kłopotów. Litwa nie jest przygotowana logistycznie na przyjęcie tak dużej liczby emigrantów, dlatego rozbudowuje bądź tworzy nowe ośrodki i obozy. Niektóre w bardzo surowych warunkach.
Obecnie przebywa w nich około 4 tys. ludzi. W większości to mężczyźni. Młodzi, silni, ale zmęczeni i sfrustrowani. Marzyli o Europie mlekiem i miodem płynącej, a stłoczono ich pod namiotami, za płotem, drutem żyletkowym i otoczono wartownikami.
Nikt nie ma wątpliwości, że większość z osób, które przez Białoruś próbują teraz dostać się do UE, to nie uchodźcy, którym faktycznie w krajach pochodzenia grozi niebezpieczeństwo, a migranci ekonomiczni.
Zazwyczaj nie mają żadnych dokumentów potwierdzających tożsamość i nie pozwalają się zdaktyloskopować, co ułatwiłoby ich identyfikację. Mówią, że są Afgańczykami, gdzie rządzą teraz talibowie i to przed nimi uciekli. Do Afganistanu wrócić nie mogą, bo – jak twierdzą – tam czeka ich pewna śmierć. Nie zamierzają wrócić także na Białoruś, skąd się przedostali na Litwę, bo na Białorusi jest reżim Aleksandra Łukaszenki i nieprzestrzegane są prawa człowieka. Sami tego nie wymyślili. Ktoś im taką wersję postępowania podsunął i co do tego też nikt nie ma wątpliwości.
POLSKIE WSPARCIE
Gdy litewscy pogranicznicy zaczęli ich zatrzymywać i zamykać w obozach, zrobiło się gorąco. Protestowali emigranci i miejscowi. Jedni chcieli wolności, drudzy nie chcieli mieć takich sąsiadów. Dlatego gdy o utrzymanie porządku i zachowanie bezpieczeństwa było coraz trudniej, litewska policja w ramach zawartych porozumień o współpracy transgranicznej zwróciła się do polskiej Policji z prośbą o wsparcie.
Decyzje zapadły szybko. Już 30 sierpnia szef MSWiA Mariusz Kamiński i Komendant Główny Policji gen. insp. Jarosław Szymczyk żegnali w Warszawie policjantów wyjeżdżających na Litwę.
– Będziecie wspierać działania związane z bezpieczeństwem i ochroną suwerenności granic naszego sąsiada. Sąsiada, z którym łączą nas bliskie więzi historyczne i który jest naszym strategicznym partnerem w Unii Europejskiej i NATO. W ostatnich tygodniach trwa presja migracyjna na granicy zewnętrznej Unii Europejskiej. Mamy do czynienia z cyniczną grą reżimu białoruskiego. To odwet za to, że Polska i Litwa stały się bezpiecznymi miejscami dla przedstawicieli opozycji białoruskiej – mówił minister Mariusz Kamiński do funkcjonariuszy Policji podczas odprawy przed wyjazdem na Litwę. Na zakończenie dodał: – Jestem przekonany, że będziecie doskonałą wizytówką państwa polskiego i będziecie niezawodni w wykonywaniu powierzonych wam zadań.
Na Litwę skierowano 52 funkcjonariuszy z Oddziału Prewencji Policji w Poznaniu oraz jednego funkcjonariusza Głównego Sztabu Policji Komendy Głównej Policji posiadającego doświadczenie w realizowaniu zadań poza granicami kraju.
Polscy policjanci pełnią służbę pod przewodnictwem funkcjonariuszy litewskich, podlegają prawu krajowemu strony litewskiej, ale działają zgodnie z zakresem kompetencji przyznanym im przez ustawodawstwo polskie. Są uprawnieni do legitymowania i kontroli osób, bagaży, pojazdów, zatrzymywania i doprowadzania osób, zabezpieczenia obiektów i miejsc oraz przywracania naruszonego porządku publicznego. Mają także prawo do ujęcia osoby popełniającej przestępstwo umyślne, a wtedy zobowiązani są do niezwłocznego przekazania jej stronie litewskiej.
Polscy funkcjonariusze zaangażowani we wspólną operację mogą używać broni palnej oraz środków przymusu bezpośredniego: siły fizycznej, kajdanek, chemicznych i elektrycznych środków obezwładniających, pałki służbowej, broni gładkolufowej oraz granatów hukowych i hukowo-gazowych, a także je wykorzystywać. Swoje obowiązki służbowe pełnią w krajowym umundurowaniu polskiej Policji, korzystając z własnych 12 oznakowanych pojazdów policyjnych.
WSPÓLNIE BEZPIECZNIEJ
Polscy policjanci zostali zakwaterowani w Wilnie.
– Każda służba rozpoczyna się w Wilnie. Mamy przydzielony patrol policji litewskiej, który pełni funkcję naszych przewodników. Najpierw jedziemy pod Rudniki. Dojazd zajmuje nam zazwyczaj 40 minut, ale jak się spieszymy, to wystarczy połowa tego czasu. W Rudnikach sprawdzamy, czy wszystko jest w porządku, wchodzimy w kontakt z Viešojo Saugumo Tarnyba (Służbą Bezpieczeństwa Publicznego), która pilnuje bezpieczeństwa wewnątrz obozu, następnie wyruszamy na patrol po okolicznych miejscowościach, w których także są ośrodki dla emigrantów, i wracamy do ośrodka w Rudnikach, gdzie spędzamy resztę 12-godzinnej służby, patrolując okolice obozu – mówi specjalista Wydziału Operacyjnego Głównego Sztabu Policji KGP podkom. Michał Kisielewicz.
Gdy polscy policjanci pierwszy raz przyjechali do Rudnik, obóz nie był jeszcze tak zabezpieczony jak teraz. Pod płotem była ułożona tylko jedna linia tzw. drutu żyletkowego. Potem została dołożona druga, a także zabezpieczona górna część płotu.
– W środku migranci byli już dobrze zorganizowani, często próbowali zakłócić porządek i organizować protesty. Oddziaływanie prewencyjne różnych służb, w tym policji litewskiej i naszej, miało efekt chłodzący – mówi Kisielewicz.
6 września był protest zorganizowany wewnątrz. Osoby skandowały hasła: „Nie jesteśmy zwierzętami, chcemy wolności”. Na widok przygotowanych do przywrócenia porządku polskich policjantów szybko się uspokoili.
Obóz dla emigrantów w Rudnikach powstał na terenie poligonu. Tu trafiły osoby stwarzające największe zagrożenie. W zdecydowanej większości z krajów arabskich: Iraku, Syrii, Afganistanu, ale są także z Afryki. W pierwszych dniach jego istnienia nie brakowało prób ucieczki, a protesty były codziennością. Dla ich uspokojenia wyrażono zgodę na posiadanie telefonów komórkowych.
– 10 września byliśmy tutaj w pełnym składzie 53 funkcjonariuszy, między innymi dlatego, że emigranci zostali poinformowani, iż nie dostaną na Litwie żadnego azylu politycznego i nie mają szans, aby zostać tutaj na stałe – mówi st. asp. Piotr Żak. – Ilu ich teraz jest? Około 750, ale to okaże się podczas najbliższego liczenia, a to nie jest codziennie.
Obóz ma coraz solidniejsze zabezpieczenie przed ucieczkami, ale i tak się one zdarzają. Patrole rozstawione są koncentrycznie, widzą się. Samych posterunków samochodowych jest sześć, budka strażnicza traktowana jest jako siódmy posterunek. Czasami dla wzmocnienia stawiane są dodatkowe samochody.
Polscy policjanci stoją przy bramie. Tędy dowożone są posiłki, przyjeżdża obwoźny sklep, wywożone są śmieci.
– Do naszych zadań nie należy patrolowanie tego terenu, bo od tego są służby miejscowe, ale nasi funkcjonariusze wychodzą na patrole, co bardzo podoba się lokalnym władzom, bo czują się bezpieczniej, a ci z drugiej strony też wiedzą, że jest nas więcej – mówi st. asp. Piotr Żak.
To wsparcie jest bardzo potrzebne. Litwa liczy niespełna 3 mln mieszkańców. Policja litewska to około 8 tys. funkcjonariuszy, a cały Oddział Prewencji Policji w Wilnie liczy 50 funkcjonariuszy. Gdy przyjechało tu 53 policjantów z Polski, to podwoiła się ich liczba, a tym samym zwiększyły możliwości.
Emigranci szybko się zorientowali, że teraz pilnują ich także Polacy. Rozpoznali biało-czerwone naszywki na mundurach. Niektórzy próbowali nawiązać kontakt, znali pojedyncze słowa. To jednak nie jest miejsce na towarzyskie pogawędki.
Polscy policjanci zaprzyjaźnili się za to z pełniącymi tu służbę funkcjonariuszami litewskiej policji, straży granicznej, Służby Porządku Publicznego, a także mieszkańcami pobliskiej wioski Rudniki, którzy powołali straż sąsiedzką i wystawiają własne patrole.
STRAŻ SĄSIEDZKA
Do ośrodka dla emigrantów w Rudnikach prowadzi tylko jedna droga. Dla nich jest to droga w przeciwną stronę. Do Europy. Znanej z telewizji, filmów, opowieści. Bogatej. Gdy trafili do ośrodka, a przez pierwsze dni mieli sporą swobodę poruszania się, zobaczyli świat inny niż ten wymarzony. Litewska wieś nawet dla Polaków wygląda trochę jak skansen. Chodząc brukowaną ulicą, zaglądając do podwórek, w okna, pewnie nie wiedzieli, że wśród mieszkańców Rudnik wzbudzą silny niepokój. Nie tylko teraz, ale już wcześniej, zanim tu się zjawili.
Mieszkańcy wsi o tym, że tuż obok nich ma powstać największy na Litwie obóz dla nielegalnych emigrantów, dowiedzieli się pod koniec lipca. Gdy zobaczyli wojskowe samochody zwożące na poligon namioty, spontanicznie zablokowali drogę.
– Zostaliśmy zaskoczeni tą sytuacją. Na początku było i ciężko, i strasznie, bo w ciągu dwóch tygodni pojawiło się tu tyle samochodów polskich i niemieckich, jak nie było w Rudnikach chyba przez 10 lat. Przyjeżdżał samochód i odjeżdżał. To po nich. Kto miał uciec, to uciekł. Znajdowaliśmy wyrzucone przez nich ubrania. Starsi przeżywali to, co się działo, bali się o dzieci. Oni czasami po nocy chodzili, stukali do domów w środku nocy, często po to, by wezwać policję, bo zabłądzili. Ale dzisiaj ogrodzenie jest lepsze. Nic złego w sumie się nie stało. Myślę, że wszystko będzie dobrze – tłumaczy teraz Henryk Baranowicz, starosta gminy Biała Waka, do której należy wieś Rudniki. Mieszkańcy zablokowali drogę na poligon. Chcieli nie dopuścić do budowy obozu. Ostatecznie zostali zepchnięci siłą przez litewską policję. Strach jednak pozostał.
Miejscowi postanowili sami zadbać o własne bezpieczeństwo. Stworzyli straż sąsiedzką. Z wioski liczącej blisko 600 osób zgłosiło się około 70. Młodzi, starzy, mężczyźni, kobiety, w większości potomkowie rodzin polskich. Każdego wieczoru pełnią dyżury rotacyjnie. W samochodach i pieszo patrolują nie tylko główną ulicę, ale całą okolicę.
– Policjanci wiedzą, że jesteśmy ich oczami i uszami. Znamy tu każdą dróżkę, wiemy, którędy można się przemknąć. Objeżdżamy całe terytorium, a gdy coś widzimy, od razu dajemy znać. Każdego dnia kontaktujemy się z policją, żeby wiedzieć, kto jest najważniejszy na dyżurze, by w razie potrzeby dzwonić bezpośrednio do właściwej osoby – mówi piękną, melodyjną polszczyzną Darek Urgalevic. – Nie chcemy, by oni szli na wioskę do ludzi. My ochraniamy tylko naszą wioskę i swoją okolicę. Chodzimy w kamizelkach, by było dobrze nas widać, bo to także znak, że my tutaj stróżujemy. A na swoją obronę mamy tylko gaz, gwizdek i radio, by jakby co, wezwać pomoc. Bić się z nimi nie zamierzamy, bo oni mają więcej praw niż my, ale jak kiedyś po nocy zbłądzili i pytali o drogę, to zamiast do Wilna podwieźliśmy ich z powrotem do obozu.
Straż sąsiedzka swoją kwaterę ma w domu kultury. Można tu chwilę odpocząć, napić się herbaty czy porozmawiać z polskimi policjantami, do których obecności szybko się przyzwyczaili, ale wciąż nie przestali się cieszyć na ich widok.
– Nam pomoc potrzebna, bo naszej policji nie starcza. Jak w Wilnie były protesty, tam pojechało dużo policjantów, a tu została garstka. Emigranci szybko pokazali, co potrafią, i położyli płot. Tu siedzą ludzie, którzy wąchali wojenny proch. Skąd wiemy? To widać, gdzie mają ciała powycierane od noszenia automatów – mówi Urgalevic.
Z obchodu wokół wioski i okolic obozu zjeżdżają kolejne patrole straży sąsiedzkiej. Jest już dawno po północy, a oni nie śpią.
– W innych miejscowościach ludzie siedzą teraz w oknach i patrzą. Prosiliśmy naszą władzę, litewską, żeby nas bronić. Obiecali, że będą chronić, a nie zrobili niczego. Dlatego my sami musieliśmy, no i starosta dużo pomaga. Kiedyś nocą nasza wieś była ciemna, a teraz lampy się palą do świtu. I kamery są – mówi pani Wiesława.
Patrol straży sąsiedzkiej znowu wyrusza przez wieś. Tym razem dołączyli do niego polscy policjanci.
– Taki widok nas wzmacnia – mówi wyraźnie poruszony Urgalevic, wskazując głową na oddalający się patrol. Powstanie obozu w sąsiedztwie wsi, a potem pojawienie się w niej emigrantów oddalających się z tego obozu w kilka dni zmieniły miejscowych. Nie zawsze byli ze sobą zgodni, zjednoczyli się jak chyba nigdy przedtem. Teraz w obozie jest około 750 osób, ale ma być on rozbudowany, a wtedy ma pomieścić nawet 1000 obcych. Mieszkańcy Rudnik doskonale to wiedzą. Ich zryw jedności może trwać jeszcze bardzo długo.
UWAGA, WYSOKIE NAPIĘCIE
Co się dzieje w obozach z emigrantami? Takich placówek jest dziewięć. W Podbrodziu, Ławryszkach, Kowalczukach, Miednikach, Padvaronis, Paszkach, Trybińcach, Purwianach i Rudnikach. Każda jest inna. Część z nich mieści po kilkaset osób, inne tylko nielicznych.
W niektórych umieszczono całe rodziny z dziećmi, w takich jak ten w Rudnikach samych młodych i niebezpiecznych mężczyzn. Środki bezpieczeństwa wobec emigrantów też są różne. Niektórzy mogą ośrodki opuszczać nawet na 24 godziny, inni siedzą za murami prawdziwego więzienia i mają tylko pół godziny wyjścia na spacerniak. W Rudnikach polscy policjanci nawet nie wchodzą do wnętrza obozu.
Litewski portal 15min.lt, opierając się na raporcie Czerwonego Krzyża, napisał, że w tym obozie kształtuje się system kastowy, dochodzi do wykorzystywania seksualnego, a niezamożni emigranci są zmuszani do uprawiania prostytucji wśród mężczyzn (przyp. – info. PAP). Strach i nerwowe napięcie, jakie unoszą się nad okolicą, sprawiły, że nawet psy w Rudnikach przestały szczekać, tylko siedzą z podkulonymi ogonami w budach. Natomiast w Podbrodziu nasi funkcjonariusze swój posterunek mają w samym środku obozu, a dzieci na ich widok podbiegają i przybijają „żółwika”.
Jednak trudno sobie wyobrazić, że w obozie w Rudnikach pod namiotami ludzie przetrwają zimę. Na ich miejscu mają stanąć domki kontenerowe. Na czas przebudowy ośrodka jego mieszkańcy zostaną umieszczeni gdzie indziej.
JESTEŚMY RAZEM
Pomoc polskich policjantów doceniają gospodarze. Kierujący działaniami polskiej Policji na Litwie zastępca dyrektora Głównego Sztabu Policji KGP insp. Adam Kachel oraz naczelnik Wydziału Operacyjnego GSP KGP mł. insp. Wojciech Dobrowolski spotkali się z zastępcą Komisarza Generalnego Policji Arūnaasem Paulauskasem.
– Jesteśmy pod dużym wrażeniem szybkości odpowiedzi polskiej Policji na naszą prośbę o wsparcie działań na granicy przez 53 policjantów, którzy swoją postawą i sposobem realizacji zadań na Litwie są znakomitą wizytówką waszego kraju – powiedział Arūnaas Paulauskas podczas spotkania z przedstawicielami Komendy Głównej Policji.
Polscy policjanci, nawet jak już wrócą do domów, na długo zostaną w pamięci mieszkańców tych stron. Trzech z nich po służbie zatrzymało sprawcę kradzieży sklepowej, „zabezpieczali” dożynki, byli po prostu między ludźmi.
– Dla nas, jak widzimy polskich policjantów w polskich samochodach policyjnych, to naprawdę przyjemna sytuacja. Dla nas to nasi policjanci. Słyszeć „dzień dobry”, „do widzenia”, że są przy nas – mówi starosta Henryk Baranowicz. – To tak fajnie.
Dla polskich policjantów służba na Litwie to także ważne doświadczenie.
– Każdy udział polskich policjantów w międzynarodowych ćwiczeniach czy rzeczywistych operacjach to duży bagaż doświadczeń, jaki możemy potem wykorzystać w planowaniu naszych działań, których celem jest jeszcze lepsze przygotowanie do zadań oddziałów prewencji Policji, a wymiana doświadczeń w zakresie taktyki, sprzętu czy pojazdów ze służbami innych krajów pozwala nam stwierdzić, że idziemy we właściwym kierunku – mówi insp. Adam Kachel.
28 września funkcjonariuszy z OPP w Poznaniu zastąpiło 50 funkcjonariuszy OPP w Katowicach i dwóch z OPP w Krakowie, którzy swoją służbę będą tu pełnić do końca października. Co będzie dalej, zależy od rozwoju sytuacji.
ANDRZEJ CHYLIŃSKI
mł. insp. WOJCIECH DOBROWOLSKI
zdjęcia Jacek Herok