Strona główna serwisu Gazeta Policyjna

Gdyby ściany mogły mówić

Jest taki budynek dawnego komisariatu Policji, 18 km od Warszawy, w którym podobno do dzisiaj straszy. Dziesięć lat temu funkcjonariusze przenieśli się do nowej, zmodernizowanej siedziby, ale wyobraźnia „poszukiwaczy duchów” sprawiła, że nawet w poczytnych dziennikach pojawiły się doniesienia o starym konstancińskim komisariacie z duchami w tle.

Gdyby ściany mogły mówić…

... opowiedziałyby losy kilku rodzin wplątanych w historię Warszawy i dawnej Polski. Budynek stoi przy zbiegu ulic Prusa i Granicznej, przy Niecałej 19 w dzisiejszym Konstancinie-Jeziornie. Gdy powstawał, najprawdopodobniej w 1910 r., należał do rejonu ówczesnego Skolimowa, miejscowości letniskowej, podobnie jak wsie Konstancin i Jeziorna. W 1921 r. Skolimów i Konstancin zostały połączone w jeden organizm, najpierw jako gmina, a następnie w 1952 r. w miasto Skolimów-Konstancin. W 1969 r. Skolimów stał się dzielnicą nowej jednostki administracyjnej miasta i gminy Konstancin-Jeziorna.

Wśród pięknych pereł architektury tworzącego się uzdrowiska powstała skromna, dwukondygnacyjna willa z cegły o powierzchni 236 m2, dziewięcioizbowa, w której w powojennej Polsce umieszczony zostanie komisariat. W związku z tym, że ma spadzisty dach oraz ganek z kolumnowym portykiem, choć bardzo skromnie zaznaczonym, możemy go przypisać do modnego w okresie niepodległościowym narodowego stylu dworkowego.

Jak każda willa i pałac w tych uzdrowiskach, budynek miał też swoją nazwę. W gminnej ewidencji zabytków wymienia się ją jako „Willa Jedynaczka”. Właścicielem willi był profesor Kazimierz Kuratowski, wybitny matematyk, syn adwokata Marka Kuratowa i Róży Karżewskiej (córki bankiera Maurycego Karżewskiego). Profesor Kuratowski przyjaźnił się Janem Lechoniem, Julianem Tuwimem, Jarosławem Iwaszkiewiczem, Antonim Słonimskim. Ale czy spotykał się z nimi w willi skolimowskiej? Nie wiemy. Wiemy natomiast, że angażował się politycznie. W biografii Kuratowskiego można znaleźć historię, że jako student brał udział w trzyosobowej delegacji młodzieży akademickiej, która została przyjęta przez Józefa Piłsudskiego tuż po jego przyjeździe do Warszawy 10 listopada 1918 r.

Ciekawostką jest, że w Skolimowie swoją siedzibę miał Dom Dziecka Rodziny Policyjnej, która zajmowała się charytatywnie niesieniem pomocy osieroconym dzieciom rodzin policyjnych i wychowywaniem ich oraz udzielaniem pomocy wdowom. Dom działał w latach 1932–1934 w wynajętej willi „Greczynka” przy ul. Środkowej, która dzisiaj stoi pusta i niszczeje, a następnie w latach 1935–1937 w willi „Marysieńka”. Jeden z jego wychowanków, Kazimierz Racławski, wspominał w swojej książce „Uśmiech przez łzy”: „W piątek od południa do wieczora jechał do Skolimowa nieprzerwany potok najprzeróżniej-szych pojazdów osobowych, taksówek, zmaltretowanych autokarów samorządowych i pięknych prywatnych z przeszklo-nymi dachami. Na cichych i spokojnych dotąd ulicach Skolimowa panował ożywiony gwar, w którym dominował język żydowski”.

WILLA BEZ TELEFONU

Podczas II wojny światowej letniska w Skolimowie-Konstancinie docenili i zasiedlili wyżsi funkcjonariusze Wermachtu i Gestapo. Pozostawili je miejscem wypoczynku, z dala od wojennej atmosfery. Część konstancińskich willi służyła jako koszary. Profesor Kuratowski w okresie II wojny wyjechał do Otwocka z powodu nawrotu gruźlicy. Wcześniej, w wyniku donosu, że posiada broń i ma niearyjskie pochodzenie, chcieli go aresztować funkcjonariusze Gestapo. Uratowało go zaproszenie do współpracy z Pruską Akademią Nauk w Berlinie. Zachowała się niemiecka książka telefoniczna z 1939 r., w której zamieszczono spis abonentów wraz z dokładnym adresem. Nawet jeżeli przed wojną w domu przy Niecałej 19 był telefon, w 1939 r. nie widnieje już żaden abonent przy tej ulicy. Telefon pozostawiono tylko nielicznym.

OFICER W OFICERKACH

Po wyzwoleniu bardzo niewielu właścicieli wróciło do swoich posiadłości. W większości zasiedlono je ludźmi napływającymi ze zburzonej Warszawy lub z okolicznych miejscowości. Część obiektów oddano przedstawicielstwom dyplomatycznym, część została zasiedlona przez funkcjonariuszy partyjnych i państwowych. „Stolica” w maju 1949 r. donosiła, że „Konstancin dawniej był letniskiem snobów (…) dziś mieszkają tu ludzie pracy. (…) Przyjeżdżało się tam niby do innego świata. Zdawałoby się nierzeczywistego, bo w Warszawie – taki przepadł bez śladu”. „Willę Jedynaczkę” zasiedliło wówczas kilka rodzin oraz rosyjski oficer, który zajmował jeden z większych pokoi na piętrze.

To najprawdopodobniej historia z okresu powojennego przyczyniła się do przyznania późniejszemu komisariatowi statutu nawiedzonego przez ducha. Ducha raz „niebieskiego”, a raz „czerwonego”.

A było tak: Pod koniec lat 90. XX wieku, do komisariatu Policji przychodziła starsza pani, która opowiadała, że mieszkała po wojnie w budynku zajmowanym przez Policję. I naprzeciwko jej pokoju, na I piętrze, mieszkał właśnie postawny oficer Związku Radzieckiego, który chodził w płaszczu i oficerkach, którymi stukał po drewnianej podłodze. Któregoś dnia radziecki oficer zmarł w swoim pokoju, najprawdopodobniej na zawał. Od tej pory ów oficer w oficerkach miał się przechadzać po pokojach i straszyć, pojawiając się w oknie. Już po przeprowadzce policjantów z komisariatu na ul. Niecałej legenda rozrosła się do kilku wersji. Jedna z nich mówi nawet o skarbie z czasów II wojny światowej, kiedy to do Konstancina uciekało z Warszawy wiele zamożnych osób, które miały porzucić tam swoje precjoza i po śmierci oczywiście ich pilnować. Inna legenda, która też zaczęła żyć własnym życiem, opowiada o nawiedzaniu starej willi przez zamordowanych tam podczas przesłuchań ludzi. Twórcy nawiedzonej legendy mylą jednak budynki, ponieważ „katownia” znajdowała się niedaleko, w oddalonym o pół kilometra „Białym Dworku” na Królewskiej Górze, w której w latach czterdziestych i pięćdziesiątych mieściła się placówka MBP.

Na Królewskiej Górze w latach 1949–1953, choć osiedle istniało do 1956 r., zamieszkiwała sama elita ówczesnej polskiej władzy, z Bolesławem Bierutem na czele. Józef Światło tak opisywał Królewską Górę: „Tuż obok willi Bieruta są wille Bermana, Radkiewicza, Alek-sandra Zawadzkiego i innych. W GISZ-u rezyduje Rokossowski. Cała ulica Klonowa zamknięta jest dla ruchu i nikt nie ma tam dostępu. Bo każdy członek politbiura ma też i tam swoją willę. A oprócz nich tacy wybrańcy jak Szyr, wiceminister bezpieczeństwa Romkowski, Mietkowski oraz wielu innych. Cała ta kolonia, którą myśmy nazywali gettem, rozłożyła się w pięknych lasach. Otoczona wysokim eleganckim parkanem, ma własne instalacje wodociągowe i elektryczne, własne kino i stołówkę, z której członkowie Biura Politycznego korzystają za darmo. Jest też i oddzielna wartownia, specjalnie wybudowana za pół miliona złotych, dla ochrony tych dygnitarzy”.

Polityka mieszkaniowa i towarzyszące jej przekształcenia ustrojowe po II wojnie światowej zakładały, obok budowy mieszkań, rozdział istniejących zasobów mieszkaniowych. Stąd też zapewne, w zaświadczeniu Państwowego Biura Notarialnego w Warszawie (Sekcja Ksiąg Publicznych) i zgodnie z wykazem hipotecznym nieruchomości na dzień 6 marca 1968 r., na podstawie wniosków z 1953 i 1956 r., wymienionych jest trzech właścicieli budynku przy ul. Niecałej 19. Ale już w akcie notarialnym z 30 października 1969 r. wymienionych jest dziewięcioro właścicieli nieruchomości. Czyli tyle, ile było wówczas pokoi.

Murowany i podpiwniczony budynek wraz z działką o obszarze 25 arów 47 m2, zabudowaną w trybie ustawy z 12 marca 1958 r. o zasadach i trybie wywłaszczenia nieruchomości decyzją Ministra Spraw Wewnętrznych z dnia 15 października 1969 r. postanawia się nabyć na rzecz Skarbu Państwa opisaną działkę w zarząd i użytkowanie MSW. Chwilę wcześniej decyzją Prezydium Miejskiej Rady Narodowej w Skolimowie budynek mieszkalny został przydzielony do Komisariatu Milicji Obywatelskiej. Cena, jaką MSW zapłaciło właścicielom, to 407 tysięcy 211 złotych.

Ciekawostką jest, że w wymienionym akcie notarialnym pojawia się inna nazwa willi, która brzmi: „Willa Malin”. Z kolei w opisie i mapie z 1968 r. Powiatowego Biura Geodezji i Urządzeń Rolnych w Piasecznie pojawia się nazwa „Willa Marlin”.

Jednym z komendantów zjawiskowego komisariatu był kpt. Wojciech Miętusiewicz, którego mieszkańcy zapamiętali jako wyjątkowego człowieka. „Gdy zmarł w ubiegłym roku, pogrzeb wyglądał jak jakaś wielka demonstracja. Tak dużo ludzi przyszło go pożegnać” – opowiada varsavianista i przewodnik po Konstancinie-Jeziornie Tadeusz Świątek. Były komendant angażował się nie tylko w prace na rzecz gminy, aktywnie działał też w Towarzystwie Miłośników Piękna i Zabytków Konstancina. Na internetowych forach konstancińskich ludzie pisali: „Będzie brakowało jego rozsądku, skromności i poczucia humoru...”, „Starał się każdemu pomagać w miarę swych możliwości, albo doradzić…”.

SZPALERY RÓŻ

We wspomnieniach policjantów, którzy po okresie transformacji ustrojowej pełnili służbę w Komisariacie Policji przy ul. Niecałej 19, zachowała się w pamięci przede wszystkim świetna atmosfera pracy. Choć nie było jej mało. W latach 90. słynnego dzisiaj szefa tzw. grupy konstancińskiej „Bukaciaka” zatrzymywano wówczas za kradzieże rowerów. Ale Konstancin to również miejsce zamieszkania pisarzy, artystów, dziennikarzy, ludzi z pierwszych stron gazet, którzy przychodzili się przywitać i porozmawiać. Nawet Jerzy Urban przychodził w odwiedziny i przynosił gazety.

Podczas porządków na strychu, jeszcze w latach 90., funkcjonariusze znaleźli różne skarby. Bakelitowe telefony, stare maszyny do pisania, papiery pisane po rosyjsku, a nawet amunicję do Mausera.

A straszyło?

– Tam były takie drewniane, nielakierowane nigdy schody. Wcierało się w nie tylko specjalną pastę. Cały strych był też drewniany. Jak każdy drewniany dom, „gadał” po swojemu… – mówi policjant, który pełnił służbę na ul. Niecałej.

W pamięci zostały też szpalery róż, które rosły przed wejściem na komisariat. Zawsze, raz do roku, jesienią, funkcjonariusze przychodzili w weekend poprzycinać je i przygotować ogród do zimy.

IZABELA PAJDAŁA

zdj. autor, zdjęcia z drona: Piotr Maciejczak