Strona główna serwisu Gazeta Policyjna

STULECIE POLSKIEGO KRYMINAŁU Wyróżnione opowiadanie

Prezentujemy II część opowiadania „Granatowa cisza” Marcela Woźniaka nagrodzonego II miejscem w kategorii „Kryminał sto lat temu” i wyróżnionego przez Komendanta Głównego Policji w ogólnopolskim konkursie „Stulecie polskiego kryminału”. Opowiadanie jest fikcją literacką, w której autor jedynie wykorzystuje autentyczne osoby z historii Policji Państwowej.

W swojej twórczości sięga po powieść kryminalną i literaturę faktu, w których odwołuje się do współczesnej kultury i historii. Marcel Woźniak jest absolwentem filologii polskiej Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu. Studiował również adaptację filmową w Warszawskiej Szkole Filmowej oraz Narrację w filmie w Instytucie Studiów Zaawansowanych. Jest doktorantem literaturoznawstwa na UMK w Toruniu. Na swoim koncie wydawniczym ma już trylogię o detektywie Leonie Brodzkim („Powtórka”, „Mgnienie”, „Otchłań”). Za książkę „Biografia Leopolda Tyrmanda. Moja śmierć będzie taka jak moje życie” w 2016 r. otrzymał nagrodę Magazynu Literackiego „Książki”.

W poprzednim numerze zamieściliśmy rozmowę z autorem wyróżnionego opowiadania.

 

Granatowa cisza (cz. II)

 

W środę rano granatowe niebo nie zwiastowało burzy, ale gdy Klepacza wezwano na zdarzenie w rejon mostu Kierbedzia, aż przeżegnał się na zastany widok i sam natychmiast spochmurniał. Z obrazu małych stópek, z których jedna miała cztery paluszki, długo nie mógł się otrząsnąć. „Makabra”, zanotował.

*

Gdy trzy godziny potem technik Penkala pobierał odciski obuwia z nabrzeża, Klepacz z komendantem stali przy stole sekcyjnym w Zakładzie Medycyny Sądowej na ulicy Oczki.

– Profesorze. A więc mamy zabójstwo? – spytał Zamorski.

– Wyziębienie – odparł patolog Wiktor Grzywo-Dąbrowski i poprawił swój szpiczasty wąs. – W jego wyniku, prawdopodobnie w poniedziałek wieczorem, doszło za zatrzymania krążenia.

– Ale przecież ma roztrzaskaną głowę! Kim jest dziecko?

– W okazanych tu zwłokach nie można rozpoznać tożsamości z uwagi na pośmiertne zmasakrowanie główki. Wiadomo, że jest płci żeńskiej, ma około dwóch miesięcy.

– Komendancie – wtrącił Klepacz. – Zastanawia mnie… Kto może potwierdzić tożsamość odnalezionego dziecka pani John? Metryki szpitalne, księgi ludności?

– Pani Izabela nie posiada metryki dziecka, ponieważ dokument ten zaginął, skradziony przez nianię, która po rewizji do posiadania dokumentu się nie przyznaje.

– Czy to nie zbyt podejrzana koincydencja? Może głowę roztrzaskano po śmierci i obwiązano ciało kamieniem, by uniemożliwić identyfikację?

Grzywo-Dąbrowski i Zamorski spojrzeli po sobie, a później na Klepacza.

– To nie Chicago! – zmierził się komendant. – Po urodzeniu dziecku nadano imię i wciągnięto do właściwej księgi, to się rozumie samo przez się. Ale tu z pomocą idzie naczelne postanowienie kodeksu cywilnego, że osobowość dziecka zawsze stwierdza matka. Pani John swoje zwrócone dziecko rozpoznała. Gorzej będzie z tym maleństwem.

– Coś mi nie pasuje w tej sprawie, komendancie.

– A co ma pasować, kiedy łowisz pan z rzeki dziecko! Tamtą sprawę możemy uznać za zamkniętą.

*

Czwartkowe popołudnie Klepacz rozmyślał nad kajetem. W stołówce policyjnej posilił się zacierkami ze słoniną i pekefleiszem z kartoflami.

Zanotował: „Poszukiwania sprawczyni natrafiały na niezwykłe trudności, ponieważ zeznania świadków co do określenia rysopisu były rozbieżne, a nazwisko i adres Marjanny Szmek okazały się fikcyjne. Sprawdzono dom noclegowy dla kobiet, Biuro Pośrednictwa Pracy, związki Pracownic Domowych, Ubezpieczalnie Społeczne, Misje Dworcowe dla Kobiet. Niestety, z wynikiem negatywnym”.

Na deser domówił legominę makową z szodonem. Po posiłku sprawdził nicią zęby i otrzepał swój granatowy mundur. Zmartwił się tylko, że jego ubiór przeszedł tu wonią zupy rybnej.

Posilony zawsze myślał klarowniej. Tak było i tym razem, toteż postanowił: „Choć sprawa jest zamknięta, to nie zaszkodzi – dla czystego sumienia – upewnić się co do faktów”.

I wyszedł.

*

Klepacz zanurzył się w gęstwinę bazaru na Kercelaku, gdzie mieszały się zapachy cebuli, ryb i smażonego oleju.

– Zegarki, radia, grziebienie, wszistko w dobrej cenie! Pan szanowni pozwoly i skieruje to swój wzrok, detefonik jak malowany, jedyny taki w Warsiawie! – dobiegł go głos mężczyzny w berecie, który kręcił przy potencjometrze. – Z zagranicznej staly, giermańce takiego nie majom! Pan szacowny pozwoly!

I radio zabuczało słowami:

– „Kochaj mnie, bo nie mam nic prócz ciebie. Bo wszystko, co mam, to ty...”

– Nadajnik, odbiornik – mruknął Klepacz i ruszył dalej.

Michalakowa, która kilka dni temu widywana była w Ogrodzie Saskim, teraz w pocerowanym, dżersejowym swetrze siedziała przy straganie z bibelotami.

– Co dla pana? Może gogle do pływania?

Gdy zbliżył się, rozpoznała w nim funkcjonariusza policji i poderwała się na nogi.

– Usiądź.

– Jak aresztować przyszedł, to nie przy ludziach.

– O porywaczkę chodzi. Mówiłaś, że znana ci była.

– Lepiej, żebym już nic nie mówiła, zresztą to Cyganie podobno.

– Kto tak mówi?

– Warszawa mówi.

– Czy ukradłaś metrykę dziecka?

– Nie jestem złodziejką.

– Czy nie przypominasz sobie czegoś na temat porywaczki?

Dziewczyna opadła ciężko na zydel.

– Co ja tam wiem. Jeśli to ta, co myślę, to jej siostrę kojarzę. Ona i Izabela chowane na tej samej ulicy były. Straszne warunki życia ma, ponoć dzieci w opiekę bierze i usypia ziołami, inaczej sąsiedzi by ją wyrzucili za hałas.

Klepacz zanotował podane nazwisko: „Klara Warska, zamieszkała przy Obozowej”.

– A jeśli o twoją panią chodzi?...

– To dziecko, Lucy, traktowałam, jak własne. Gdzie ja teraz taką pracę znajdę?

– Gdzie twoja pani rodziła?

Dziewczyna nachyliła się nad kramem i wskazała, by zrobił to samo.

– W świętej Zofii. Ludzie gadają, że miała paragraf, że bez dziecka będzie rozwód. A dziecko ponoć nie jest jego. To bogaty pan, Amerykanin. Zaalarmowany wrócił do Warszawy. Ponoć pierwszy raz zobaczył córkę.

Posterunkowy podziękował dziewczynie.

– Nie zapomniał o czym?

Michalakowa wyciągnęła w jego stronę ręce, w lewej trzymając gogle do pływania, a drugą oczekując zapłaty.

Klepacz opuścił Kercelak licząc, że uzyskane informacje popchną zagadkę ku rozwiązaniu. Jego kajet nie znosił znaków zapytania.

*

Podkomisarz Paleolog dała się przekonać szybciej niż komendant i zobligowała ogniwa patrolowe do wzmożonych działań celem ujęcia poszukiwanej.

Z notesu: „Baza meldunkowa wykazała, że Warska Klara posiada siostrę, Szmirską Annę, zamieszkałą przy Krochmalnej 7 w Warszawie. Ponieważ do domu nie powróciła, roztoczono nad mieszkaniem obserwację i ustalono, że wydaliła się w niewiadomym kierunku. Przesłuchany przeze mnie Romuald Szmirski zeznał, że Anna w poniedziałek, w godzinach rannych wyszła do siostry. Rozstali się w kłótni, lecz z jakich powodów, nie chciał wyjawić. Nie doczekawszy się jej powrotu, poszedł do pracy. Więcej jej nie widział”.

*

„W piątek pod wsią Sońsk patrol zatrzymał włóczącą się kobietę, legitymującą się, jako Szymczak Marjanna. Sierżant puściłby ją wolno, gdyby nie przypomniał sobie listu inwigilacyjnego, na którym widniało owe nazwisko.

Zbadana w Urzędzie Śledczym przez podkomisarz Paleolog zeznała, że nabawiła się syfilisu, a obecnie objawy choroby powtórzyły się. Pozostając na utrzymaniu męża, robotnika kolejowego, zataiła przed nim chorobę w nadziei, iż się wyleczy. Ze strachu przed mężem uciekła i do domu nie powróciła.

Gdy Paleolog uzmysłowiła zatrzymanej, że policjantom wiadomo, iż Marjanna Szymczak jest nieboszczką, a jej dowodem posłużono się na Kercelaku, kobieta ujawniła swoją prawdziwą tożsamość: Szmirska, Anna.

Na to zjawiła się na komendzie jej siostra, Klara Warska, która potwierdziła zeznania siostry, dodając, iż cały poniedziałek spędziły w domu przy Obozowej. Na pytania, czy były w niedawnym czasie nad Wisłą, odparła, że tak, ale przed tygodniem.

Obie kobiety zdecydowano się zatrzymać do wyjaśnienia, zabierając ich obuwie do analizy”.

*

– Obywatelu, dziesięć metrów od wiaty z tym kramem, bo pan pod tramwaj wpadniesz! – Klepacz pouczył obwoźnego sprzedawcę na przystanku Muranów.

– Ja kramniarz z dziada pradziada, to i oczi dokoła makówki mnie rosnom – bronił się handlujący pańską skórką brodacz, ale zwinął majdan wedle pouczenia.

Posterunkowy wskoczył do „berlinki” z tabliczką Osiedle Łączności i wagoniki tramwaju ruszyły ze zgrzytem ku zachodnim rubieżom Warszawy. Na Lesznie budynki przerzedziły się, a widok stopniowo wypłaszczył i wkrótce składzik wjechał w bujne łąki, porastające okolice Lasku na Kole.

Posterunkowy najpierw zobaczył migoczącą jak odeon stalową wieżę, zaś przy ulicy Dalibora dostrzegł białe, jakby z katalogu wyjęte, domy. W istocie, cała Warszawa zjeżdżała się tu od wiosny na wystawę Banku Gospodarstwa Krajowego, by podziwiać kolorowe ogródki, ustawione jak od linijki skrzynie kwiatowe, równo przycięte trawniki i ścieżki chodnikowe osiedla przyszłości. Teraźniejszość widać było nieopodal Obozowej na Drewnianym Kole, gdzie stało kilkadziesiąt baraków dla biedoty. Ze względu na mieszkającego tu kiedyś hycla, miejsce nazywano Osadą Czyściciela. To tutaj zmierzał Klepacz, do mieszkania Klary Warskiej.

– Nieprzyjemnie w takiej ciszy? – zagaił go mężczyzna o owalnej, wtopionej w korpus głowie.

Klepacz ukłonił się i wszedł do lokalu, gdzie szybko zakrył usta.

Z notesu: „W środku gryzący zapach makuchy, wżarty w ścianę i meble. Wizję lokalną zakończyłem zauważeniem przedmiotów osobistych zatrzymanej, z których jeden postanowiłem skonfiskować”.

Cdn.

MARCEL WOŹNIAK

zdj. Łukasz Piecyk