Kiedy młody Jan Kot odkrył swoje powołanie?
– Skończyłem szkołę samochodową. Pracowałem w stoczni, ale nie w swoim zawodzie. Potrzebowali tam ślusarzy, a ja byłem mechanikiem samochodowym. Przeniosłem się do „Transbudu”, gdzie mogłem pracować przy samochodach. Potem składałem papiery do Wyższej Szkoły Marynarki Wojennej, ale w tym czasie tata zginął w wypadku samochodowym, mama została sama i to nie wypaliło. Jeździłem na różne spotkania formacyjne, dni skupienia, rekolekcje, chciałem być blisko Boga. Spotkałem m.in. dwóch pallotynów, którzy opowiadali o misjach. Spodobała mi się reguła pallotyńska. Wracając do pytania – trudno określić jeden moment, to raczej splot wydarzeń. Jeszcze gdy pracowałem w stoczni, czytałem książki na ten temat, interesowałem się zgromadzeniami zakonnymi, miałem duchowe przemyślenia i doszedłem do wniosku, że powinienem pójść drogą kapłaństwa. W „Transbudzie” dziwili się, gdy zrezygnowałem z pracy.
Zostawił Ksiądz dotychczasowe życie i co było potem?
– Zacząłem roczny nowicjat w Ząbkowicach Śląskich, a potem przyjechałem do Wyższego Seminarium Duchownego SAC w Ołtarzewie. Tam studiowałem, ale także pełniłem różne funkcje i można powiedzieć, że już wtedy, przemieszczając się samochodem po Polsce, poznałem wielu policjantów, wtedy jeszcze milicjantów. Z kilkoma poznaliśmy się bliżej, wpadali do mnie, rozmawialiśmy.
I wtedy zaczęła się Księdza przygoda z Policją?
– Tak, te kontakty cały czas utrzymywaliśmy. Już po przemianach ustrojowych zaproponowano mi funkcję kapelana w komendzie stołecznej. Wcześniej działałem jako wolontariusz, a potem w ciągu kilku dni w 2000 r. zostałem etatowym księdzem w Policji, dostałem pozwolenie od mojego prowincjała i dalej posługiwałem na warszawskiej Pradze. Później z KGP odchodził kapelan o. Remigiusz Pollak SJ i ja przyszedłem na jego miejsce.
Jak z perspektywy tych ponad dwudziestu lat, licząc także wolontariat, postrzega Ksiądz polską Policję?
– Muszę powiedzieć, że w Policji czuję się bardzo dobrze. Wiele rzeczy udało się wspólnie zrobić. Kontynuujemy Jasnogórskie Spotkania Środowiska Policyjnego, które, jak powiedział w Częstochowie komendant główny Jarosław Szymczyk, są najważniejszym punktem rocznego policyjnego kalendarza. I nic w naszej współpracy nie jest „na siłę”, to bardzo ważne. Na stulecie Policji przygotowuję trzecie wydanie „Modlitewnika policjanta”. Gotowe są obrazy św. Michała Archanioła, które trafią do jednostek w kraju.
O wielu rzeczach nie da się opowiedzieć. Niektóre, jak Święto Policji dzieją się w blasku fleszy, inne rozgrywają się w cichości i nie potrzeba się nimi chwalić. Poznałem w Policji setki wspaniałych ludzi w całej Polsce. Nie zamieniłbym tej formacji na żadną inną.
Dziękuję za rozmowę.
PAWEŁ OSTASZEWSKI
zdj. autor
SAC, czyli pallotyni
Litery przy personaliach zakonników oznaczają wspólnotę, której są członkami. Każde zgromadzenie ma swój skrót wywodzący się od nazwy. SAC to w pełnym łacińskim brzmieniu Societas Apostolatus Catholici, czyli Stowarzyszenie Apostolstwa Katolickiego. Ojcem duchowym zgromadzenia jest św. Wincenty Pallotti (1795–1850). Za początek kongregacji księży i braci pallotynów uważa się rok 1846. Zgromadzenie stało się wtedy częścią Zjednoczenia Apostolstwa Katolickiego (Unio Apostolatus Catholici), założonego przez św. Wincentego 11 lat wcześniej. Zjednoczenie zakłada współpracę wszystkich członków Kościoła w drodze do zbawienia. Pallotyni, wierni tej idei, są bardzo otwarci na osoby świeckie w życiu Kościoła. Habit pallotynów to czarna sutanna z pelerynką, przepasana wełnianym pasem w takim samym kolorze. W tropikach na misjach pallotyni noszą białe stroje przepasane czarnym pasem.
Zawołaniem zgromadzenia są słowa Caritas Christi urget nos – Miłość Chrystusa nas przynagla.