Strona główna serwisu Gazeta Policyjna

Czekałem na was 18 lat

Sprawa Tomasza Komendy stała się głośna na początku ubiegłego roku. Media podkreślały, że Tomasz Komenda zawdzięcza wolność policjantowi CBŚP Remigiuszowi Korejwo, który przyczynił się do odnalezienia prawdziwych sprawców.

To prawda, ale Remigiusz Korejwo nie działał sam. Wszystko zaczęło się od pierwszej ważnej informacji, jaką uzyskał, ale potem nad sprawą zbrodni w Miłoszycach pracował kilkuosobowy zespół policjantów. Wykrycie prawdziwych sprawców zbrodni i oczyszczenie Tomasza Komendy z zarzutów jest wynikiem zespołowej pracy policjantów i prokuratorów.

–Czekałem na was 18 lat – powiedział Tomasz Komenda do Remigiusza Korejwo i Marka Lubera, gdy ci w październiku 2017 roku zjawili się w więzieniu. Nim jednak do tego doszło, przez kilka miesięcy trwała intensywna praca śledczych: analiza akt, przesłuchania, zbieranie dowodów, ekspertyzy.

ROZPOZNANY W TELEWIZJI

W noc sylwestrową 1996/1997 w miejscowości Miłoszyce, położonej około 30 km od Wrocławia, zamordowana została 15-letnia Małgorzata. Bawiła się na dyskotece, na której było ponad 300 osób. Ostatni raz widziano ją tuż po północy, gdy wychodziła z sali w towarzystwie mężczyzny. Nagie i zmasakrowane zwłoki dziewczyny znaleziono 1 stycznia rano.

Z pierwszych ustaleń Policji wynikało, że sprawców mogło być kilku. Na miejscu zbrodni policjanci zabezpieczyli wiele śladów biologicznych pozostawionych na odzieży ofiary, takich jak krew, nasienie, włosy oraz ślady uzębienia sprawcy na ciele zamordowanej. Śledztwo trwało trzy lata, było kilkakrotnie umarzane z powodu niewykrycia sprawców i ponownie podejmowane. W sprawie zmieniali się prokuratorzy – jeden z nich, przedostatni, był później skazany prawomocnym wyrokiem za udział w grupie przestępczej.

W 1999 roku sprawa niewykrytej zbrodni w Miłoszycach została pokazana w telewizyjnym Magazynie Kryminalnym 997. Przedstawiono portret pamięciowy domniemanego sprawcy. Kilka dni później mieszkanka Wrocławia Dorota P. przekazała Policji informację, że rozpoznała na tym portrecie wnuka swojej sąsiadki. Okazał się nim 25-letni Tomasz Komenda. Został zatrzymany.

Tomasz Komenda twierdził, że sylwestrową noc spędził na prywatce w swoim mieszkaniu i potwierdzało to 13 osób, które bawiły się razem z nim. Prokuratura nie dała tym zeznaniom wiary, nie szukała też odpowiedzi, jak w tę noc Tomasz mógł się dostać do odległych o 30 km Miłoszyc i nad ranem wrócić. Mężczyzna został aresztowany.

Wkrótce ekspertyzy wykonane przez Zakład Medycyny Sądowej we Wrocławiu stwierdziły, że ślady biologiczne zabezpieczone na miejscu zbrodni prawdopodobnie pochodzą od Tomasza Komendy. Podobnie ślady uzębienia. W 2003 roku Tomasz Komenda zasiadł na ławie oskarżonych. Nie przyznał się do winy i konsekwentnie odmawiał składania wyjaśnień przed sądem. Sąd pierwszej instancji skazał go wtedy na 15 lat pozbawienia wolności, sąd drugiej instancji podwyższył wyrok do 25 lat więzienia. W 2005 roku kasacja od tego wyroku została przez Sąd Najwyższy oddalona.

INFORMACJA, OD KTÓREJ SIĘ ZACZĘŁO

Ponieważ z akt śledztwa wynikało, że w sprawie było jeszcze dwóch sprawców, część materiałów została wyłączona do odrębnego prowadzenia. Jednak Policji i prokuraturze nie udało się uzyskać żadnych nowych dowodów i w lutym 2002 roku śledztwo zostało umorzone. Od tej pory w sprawie nic się nie działo, ponieważ nie pojawiły się żadne nowe informacje, które pozwoliłyby na nowo ją podjąć. Aż do maja 2016 roku…

Kiedy policjant Remigiusz Korejwo przeprowadził się w 2013 roku do miejscowości Miłoszyce, historia zabójstwa 15-letniej Małgosi była powszechnie znana. I obrosła legendami i plotkami. W mediach pisano, że być może za tę zbrodnię skazano niewinnego człowieka, że mieszkańcy znają prawdziwego zabójcę, ale panuje zmowa milczenia. Snuto przypuszczenia, że w sprawę są zamieszani jacyś policjanci, jacyś biznesmeni, że to cała skomplikowana i zaplanowana zbrodnia.

– Pracowałem wtedy w komendzie miejskiej. Prowadziliśmy śledztwo w sprawie seryjnego gwałciciela i pomyślałem, że być może chodzi o tego samego sprawcę co w Miłoszycach, bo modus operandi wydawał się podobny. Pogadałem z policjantami, którzy prowadzili sprawę miłoszycką, ale zupełnie nie byli zainteresowani moimi spostrzeżeniami. Jednak mnie ten problem nie dawał spokoju. Kiedy zamieszkałem w Miłoszycach, często rozmawiałem z różnymi osobami o zabójstwie Małgosi i od wielu z nich słyszałem, że ponoć siedzi niewinny chłopak. Ludzie mieli mnóstwo wątpliwości, podnosili na przykład, że mężczyźni, którzy wyprowadzili Małgosię na dwór, byli niskiego wzrostu, a Tomek jest wysoki, albo fakt, że żaden z uczestników tej sylwestrowej dyskoteki nie rozpoznał Tomka na zdjęciu. Nie odpuszczałem więc i wciąż drążyłem ten temat. Któregoś dnia jeden z mieszkańców powiedział mi, że wie, kto mógł to zrobić. Wymienił wtedy Ireneusza M. Zapisałem to imię i nazwisko, sprawdziłem – okazało się, że był karany za gwałty dokonane już po dacie zabójstwa w Miłoszycach, a modus operandi idealnie pasował do tej sprawy. Ustaliłem, że właśnie odsiaduje kolejny wyrok – 6 lat pozbawienia wolności za gwałty – opowiada asp. sztab. Remigiusz Korejwo.

SPECGRUPA ŚLEDCZYCH

Tą informacją Korejwo podzielił się z naczelnikiem wydziału dochodzeniowo-śledczego wrocławskiej KWP. Było to jednak za mało do podjęcia umorzonej kilkanaście lat wcześniej sprawy. Trzeba było zdobyć więcej dowodów.

Remigiusz Korejwo oraz dwóch policjantów z wydziału dochodzeniowo-śledczego sięgnęli po akta śledztwa. Kilkanaście tomów akt czytali strona po stronie, każdy sam, a potem wspólnie analizowali. Znajdowali coraz więcej niejasności i sprzeczności wskazujących na to, że sprawcą zbrodni nie jest Tomasz Komenda, lecz może nim być Ireneusz M.

Policjanci zainteresowali sprawą prokuratora Roberta Tomankiewicza, naczelnika Dolnośląskiego Wydziału Zamiejscowego Prokuratury Krajowej i prokuratora zleciła prowadzenie czynności w trybie art. 327 kpk. Daje on możliwość prowadzenia czynności do postępowania umorzonego, jeśli są przesłanki, że mogą pojawić się nowe dowody.

– Po kilku miesiącach, żmudnej roboty, często po godzinach, byliśmy już pewni, że tamto śledztwo nie pokazało prawdy o zbrodni i że trzeba to zrobić teraz. Tego samego zdania był zastepca komendanta wojewódzkiego Policji we Wrocławiu insp. Piotr Leciejewski, który w listopadzie 2016 roku powołał do rozwikłania sprawy miłoszyckiej specjalną grupę w ramach wydziału dochodzeniowo-śledczego – mówi podinsp. Robert Dobroć, dziś naczelnik tego wydziału.

W skład grupy weszli doświadczeni dochodzeniowcy: ówczesna naczelnik wydziału mł. insp. Gabriela Broszko, podinsp. Robert Dobroć, kom. Jacek Kościelniak, nadkom. Marek Luber z wydziału kryminalnego oraz oddelegowany z CBŚP asp. sztab. Remigiusz Korejwo. Do współpracy z grupą dołączył biegły z zakresu genetyki nadkom. Krzysztof Koloch z Laboratorium Kryminalistycznego KWP we Wrocławiu.

Grupa była bardzo hermetyczna, istniały bowiem przypuszczenia, że sporo błędów w tej sprawie popełnili wcześniej policjanci, a niektórzy z nich nadal byli w służbie.

ŚLADY PO LATACH

– Dostałem kilkanaście tomów akt i przeglądałem je kartka po kartce, skupiając się przede wszystkim na protokołach oględzin i zabezpieczonych dowodach rzeczowych oraz na opiniach kryminalistycznych wykonywanych wtedy w zakładzie medycyny sądowej. Ta analiza trwała prawie pięć miesięcy, bo jednocześnie wykonywałem bieżące zadania. Kiedy postanowiłem zobaczyć dowody rzeczowe zabezpieczone na miejscu zbrodni i sprawdzić, w jakim są stanie, byłem zdumiony. Mimo upływu 19 lat wszystkie ślady zachowały się w doskonałym stanie, chociaż było wiele czynników – jak np. mróz tamtej nocy – które mogły je zniszczyć. Dowody przechowywane były w workach foliowych, na szczęście półhermetycznych, co uchroniło je przed rozpadem – mówi nadkom. Krzysztof Koloch, dziś zastępca naczelnika Laboratorium Kryminalistycznego KWP we Wrocławiu.

Dobrze zachowany materiał genetyczny biegły mógł poddać badaniom przy użyciu o wiele nowocześniejszych niż przed laty metod. Do badań porównawczych policjanci musieli pobrać materiał biologiczny od wielu osób, ponieważ w pierwszym śledztwie pobierano go tylko od tych, którzy wyrazili zgodę.

SZUKANIE SPRAWCÓW

– Pracowaliśmy dwutorowo: po pierwsze, szukaliśmy sprawców zbrodni, po drugie, weryfikowaliśmy wersję Tomasza Komendy – mówi naczelnik Robert Dobroć.

Zaczęli od ponownego przesłuchania wszystkich uczestników dyskoteki w Miłoszycach w sylwestra 1996/97. Było to ponad 300 osób.

Po 19 latach zadanie nie było łatwe, w wielu przypadkach trzeba było zacząć od ustalenia personaliów, ponieważ niektóre osoby przewijały się w zeznaniach świadków tylko z imienia, poza tym trzeba było do wszystkich dotrzeć, a część zmieniła miejsca zamieszkania. Bardzo pomocni okazali się w tych ustaleniach policjanci z Komisariatu Policji Jelcz-Laskowice.

– Mieszkańcy Miłoszyc bali się rozmawiać z policjantami, czuli się zaszczuci przez media, które zarzucały im, że chronią gwałciciela. Trzeba było przełamać ten strach, zdobyć zaufanie, dotrzeć do nich. Udało mi się to dzięki temu, że stałem się jednym z nich. Ważne było, jak ich przesłuchiwać. Nie zaczynaliśmy od odczytania zeznań sprzed lat, bo to by ich usztywniało, pilnowaliby każdego słowa, bojąc się że, ktoś im zarzuci kłamstwo. Pozwalaliśmy na swobodną wypowiedź, na luźne wspominanie tamtego wieczoru, dopiero potem zadawaliśmy pytania. Ta technika przesłuchań przyniosła bardzo dobre efekty. Wiele osób nie podtrzymywało wcześniejszych zeznań, wiele uzupełniało, rozszerzało. Kluczowych świadków nie przesłuchiwaliśmy metodą tradycyjną, czyli przez spisywanie zeznań, lecz nagrywaliśmy kamerą (później sporządzany był stenogram) i na podstawie tych nagrań biegły psycholog oceniał wiarygodność świadków. To wniosło wiele nowego do sprawy, pozwoliło nam odtworzyć przebieg dyskoteki, zachowanie poszczególnych osób i pomóc w typowaniu sprawcy – wspomina asp. sztab. Remigiusz Korejwo.

Jak to często bywa, nazwisko sprawcy zbrodni znalazło się w aktach sprawy już na początku śledztwa. Nikt jednak wtedy nie przyjrzał się mu bliżej. Nikt nie zauważył istotnego szczegółu w zeznaniach Ireneusza M., który mówił, że zapamiętał białe skarpetki z czerwonym szlaczkiem, jakie miała na nogach Małgorzata K. Było to prawdą, tyle że te skarpetki dziewczyna miała pod czarnymi grubymi rajstopami w kozaczkach, więc mógł zobaczyć je tylko ten, kto widział dziewczynę rozebraną do naga. Kiedy ją znaleziono martwą, miała na nogach tylko te skarpetki…

Obraz, jaki się rysował na podstawie zeznań ponownie przesłuchanych świadków, rysopis sprawcy, modus operandi – wszystko to wskazywało, że gwałcicielem i zabójcą mógł być Ireneusz M. Również na niego wskazywał portret psychologiczny sprawcy opracowany przez psycholog, biegłą z zakresu psychologii śledczej Justynę Poznańską.

Ale koronnego dowodu dostarczył biegły Krzysztof Koloch. Po przebadaniu kilkuset próbek wyodrębnił DNA sprawcy zbrodni. Okazało się, że należy ono do Ireneusza M. Eksperckie doświadczenie Kolocha, czułość stosowanych metod badawczych, ale także odpowiednie typowanie i prawidłowe pobranie próbek do badań porównawczych przyniosły sukces.

W czerwcu 2017 roku, z chwilą zebrania materiału dowodowego, postępowanie w sprawie zbrodni w Małoszycach zostało podjęte. Śledztwo nadzorowali naczelnik Dolnośląskiego Wydziału Zamiejscowego Prokuratury Krajowej prokurator Robert Tomankiewicz i prokurator Dariusz Sobieski. Ireneuszowi M. został postawiony zarzut zgwałcenia ze szczególnym okrucieństwem i zabójstwa 15-letniej Małgorzaty K.

WERYFIKOWANIE WERSJI TOMASZA

– Początkowo nie do końca było wiadome, czy Tomek jest całkowicie niewinny, czy może jest jednym z kilku sprawców. Bo chociaż nasze ustalenia nie potwierdzały jego udziału w zbrodni, to przecież sądy trzech instancji uznały go za winnego, a wskazywały na niego trzy ekspertyzy biegłych – mówi podinsp. Robert Dobroć. Ale wczytywanie się w te ekspertyzy przynosiło coraz więcej wątpliwości.

Na podstawie kilku włosów zabezpieczonych na czapce znalezionej obok zwłok ofiary biegli określili w listopadzie 1999 roku genotyp sprawcy. Wskazali na Tomasza Komendę, stwierdzając, że ten sam zestaw cech DNA ma jedna na 71 osób, czyli w Polsce było to szacunkowo około pół miliona osób. Sąd, skazując Tomasza Komendę, miał świadomość niedoskonałości badań, co zaznaczone zostało w uzasadnieniu wyroku z 2003 roku. Ani prokuratorzy, ani sąd nie wzięli pod uwagę opinii Zakładu Medycyny Sądowej w Bydgoszczy, która wskazywała, że ekspertyza zabezpieczonych na czapce włosów nie potwierdza, że pochodzą one od Tomasza Komendy.

Twardym dowodem miały być ślady zębów na ciele ofiary. Biegli przebadali uzębienie kilkunastu osób występujących w sprawie, po czym stwierdzili, że obrażenia na ciele ofiary „pochodzą od zębów Tomasza Komendy lub zębów innej osoby posiadającej zbieżny układ i zniekształcenia jak uzębienie Tomasza Komendy” – napisano w czerwcu 1998 roku w opinii Katedry Medycyny Sądowej Zakładu Medycyny Sądowej Akademii Medycznej we Wrocławiu. Obydwie ekspertyzy nie dostarczyły zatem jednoznacznego dowodu.

Podobnie było z zeznaniami świadków. W wypowiedziach uczestników dyskoteki, zarówno w śledztwie sprzed lat, jak i w prowadzonym ponownie, nie pojawiała się osoba Tomasza Komendy. Pojawiało się za to coraz więcej wątpliwości.

– Zadawaliśmy sobie pytanie, jak to możliwe, że Tomasz Komenda, któremu kilkanaście osób dawało alibi, że noc sylwestrową spędził w swoim mieszkaniu na prywatce z przyjaciółmi, znalazł się w odległych o 30 km Miłoszycach. Jak po zabójstwie nad ranem mógłby stamtąd wrócić przy braku środka komunikacji i przy 17-stopniowym mrozie? A idąc dalej – gdyby był sprawcą, to znaczyłoby, że te kilkanaście osób dawało mu fałszywe alibi. Dlaczego więc nie zostały wyłączone przeciwko nim materiały o składanie fałszywych zeznań? Byliśmy coraz bardziej przekonani, że Tomek tego nie zrobił i pojawiały się na to kolejne, coraz mocniejsze dowody. Ale wciąż zadawaliśmy sobie pytanie, czy mogły się pomylić sądy aż trzech instancji? – wspomina Remigiusz Korejwo.

CZEKAŁEM NA WAS 18 LAT

– Ustaliliśmy, że Tomkowi powiemy o możliwości wznowienia postępowania przez Sąd Najwyższy dopiero wtedy, gdy uzyskamy pewność, że możemy udowodnić jego niewinność, bo w przypadku pomyłki dawanie mu nadziei byłoby nieludzkie. Bardzo długo czekaliśmy na wszelkie opinie eksperckie, badania DNA, badania uzębienia. Musieliśmy mieć wszystko skompletowane, żeby prokuratura mogła wystąpić z wnioskiem do SN o wznowienie postępowania. Ekspertyzy były najważniejsze, bo zeznania świadków, profile psychologiczne, analiza kryminalna mogłyby nie być dla SN wystarczające – mówi podinsp. Robert Dobroć.

– Czekałem na was 18 lat – powiedział Tomasz Komenda podczas pierwszego spotkania z policjantami. Domyślił się, że jest dla niego nadzieja, ale śledczy nie mówili mu o swoich ustaleniach. Pobrali od niego próbki materiału genetycznego do badań, zawieźli go do Zakładu Medycyny Sądowej w Poznaniu, gdzie w technice 3D zostało przeprowadzone badanie uzębienia. Na pytania Tomasza, po co to wszystko, odpowiadali uspokajająco: „Wszystko będzie dobrze”.

Wiosną 2018 roku Tomasz Komenda zostaje przesłuchany we wrocławskiej prokuraturze. To prawie ostatni ruch, potem dojdą już tylko ekspertyzy kryminalistyczne. One będą kluczowe.

Przesłuchanie prowadzili prokuratorzy Robert Tomankiewicz i Dariusz Sobieski. Remigiusz Korejwo obsługiwał sprzęt nagrywający. Po odczytaniu pouczenia o odpowiedzialności karnej za składanie fałszywych zeznań Tomasz zaczął mówić.

– Siedział skulony, chudy, nieszczęśliwy, często przerywał wypowiedź i płakał. Słuchaliśmy ze ściśniętymi gardłami, nikt z nas nie był w stanie odezwać się, zadać mu pytania. Dopiero po dwóch godzinach prokurator Tomankiewicz spytał: „Panie Tomku, czemu pan nie powiedział tego wszystkiego w sądzie? Przecież sąd nabrałby wtedy wątpliwości”. Tomek odpowiedział, że jego obrońca przyjął strategię, żeby oskarżony odmawiał odpowiedzi na pytania. I on tego się trzymał. Obrońcę miał z urzędu, rodziny nie stać było na prywatne opłacenie adwokata – wspomina Remigiusz Korejwo.

Tymczasem ekspertyzy wykonane przez biegłego Tomasza Kolocha potwierdziły, że materiał biologiczny zabezpieczony na miejscu zbrodni pochodzi od kilku sprawców, ale z całą pewnością nie ma wśród nich Tomasza Komendy.

– Wyniki badań przeprowadzonych przez Krzysztofa Kolocha były „kropką nad i”, ale sukces jest zbiorowy, bo cały zespół bardzo dobrze wykonał swoją robotę – podsumowuje naczelnik Robert Dobroć.

15 marca 2018 roku Tomasz Komenda, ocalony dzięki uporowi policjantów i prokuratorów, wyszedł na wolność. Cała Polska mogła zobaczyć niesamowite emocje jego i jego bliskich po ogłoszeniu wyroku. A także usłyszeć słowa Tomka, który dziękuje Remigiuszowi, nazywając go aniołem.

– Ja tylko naprawiłem to, co kiedyś ktoś zepsuł. I nie sam, bo pracowała nad tym cała grupa – mówi dziś Remigiusz Korejwo.

ŚLEDCZY PRACUJĄ NADAL

Remigiusz Korejwo nie ukrywa, że dla niego ogłoszenie wyroku uniewinniającego Tomasza Komendę również było niezwykle wzruszającym momentem. Podobnie jak dla całej grupy, która przy sprawie pracowała. Oczywiście spotkał się z Tomaszem i jego rodziną, ale na świętowanie sukcesu nie było za wiele czasu. Sprawa bowiem jeszcze się nie skończyła i grupa powołana do jej rozwiązania pracowała nadal. Kolejne próbki materiałów genetycznych spływały do pracowni Krzysztofa Kolocha. I znowu biegły wyodrębnił czysty profil DNA kolejnego sprawcy.

Okazał się nim Norbert B., który tamtej tragicznej nocy pracował w dyskotece jako ochroniarz. Był wprawdzie przesłuchiwany tak jak inni, ale pobieżnie i nikt nie brał go pod uwagę jako ewentualnego sprawcy czy współsprawcy. W zeznaniach Norberta B. było wiele sprzeczności i kłamstw. We wrześniu 2018 został aresztowany.

– Śledztwo się nie skończyło. W sprawie jest jeszcze kilka wątków do wyjaśnienia i wrocławska grupa policyjno-prokuratorska pracuje nadal – mówi zastępca komendanta wojewódzkiego Policji we Wrocławiu insp. Piotr Leciejewski.

Natomiast okoliczności, które doprowadziły do skazanie niewinnego człowieka na 25 lat więzienia, bada w ramach odrębnego śledztwa Prokuratura Okręgowa w Łodzi.

ELŻBIETA SITEK
rys. Piotr Maciejczak
zdj. KWP we Wrocławiu