Strona główna serwisu Gazeta Policyjna

Służba jest dla mnie...Wyróżnienie

Prezentujemy kolejną pracę nadesłaną na ogólnopolski konkurs literacki na esej, organizowany w ramach kampanii społecznej KWP w Kielcach „Służąc, niesiemy bezpieczeństwo”. Jedno z wyróżnień otrzymał st. sierż. Dominik Zieliński z KPP w Wągrowcu.

Początek lat 90. To był jeden z tych gorszych dla mnie dni. Jako ośmio- czy dziewięcioletnie dziecko niewiele potrzebuję, aby być zrezygnowane i nie lubić otaczającego świata. Pięć tysięcy złotych, które mama zostawiła na drożdżówkę i soczek w szkolnym sklepiku, w jakichś dziwnych okolicznościach wypadło z plecaka. Ze szkoły wracałem głodny, był chłodny, deszczowy dzień. Wychodzę z budynku szkoły. Znów widzę, jak chłopaki ze starszych klas zaczepiają innych. Najwięcej problemów miał z nimi Marcin, chodził ze mną do klasy. Raz chcieli od niego papierosa, wziął się więc na sposób i obiecał, że zdobędzie. Jego mama paliła, więc raz po raz przyniósł z domu kilka fajek, żeby wykupić sobie trochę spokoju. Wszyscy bali się chłopaków. Czułem, że jest to złe i bardzo niesprawiedliwe. Chciałbym im pokazać, gdzie raki zimują, żeby już zostawili młodszych i nikogo nie gnębili. Ale co ja mogłem. Tego dnia nie chciałem ryzykować spotkania z nimi i wyszedłem tyłem. Właśnie zaczął padać deszcz. Co sił w nogach biegnę na przystanek. Widzę w oddali autobus linii 4. Moja „czwórka”, która może zabrać mnie do domu, jest niestety za daleko. Biegnę co sił w nogach, może kierowca zauważy, że biegnę… Autobus odjechał. Jestem przemoczony, a deszcz nie odpuszcza. Może trochę przeczekam. Mieszkając w niewielkim mieście powiatowym, gdzie autobusy kursują co godzinę, nie miałem perspektyw na szybkie znalezienie się w bezpiecznym i ciepłym domu. Wpadł mi do głowy pewien pomysł. Może zatrzymam przejeżdżający samochód, może ktoś mnie podwiezie… Jedzie… Z oddali wyglądał na furgonetkę. Wstaję, wyciągam rękę i czekam… Im bliżej samochód podjeżdżał, tym moja pewność siebie malała. No ale nic, czułem, że muszę być konsekwentny, więc trzymałem kciuk w górze. Z oddali deszcz nie pozwolił mi rozpoznać samochodu, który i tak świetnie znałem. Dopiero gdy podjechał bliżej, ukazały się na dachu niebieskie koguty, a napis, który był z przodu, mogłem świetnie przeczytać. POLICJA. W chwili, kiedy to przeczytałem, nogi ugięły się pode mną. Co gorsza, samochód zaczął zwalniać. Tak się bałem, że pomimo deszczu modliłem się, żeby tylko się nie zatrzymał i pojechał dalej. Niestety. Wielki granatowy radiowóz zatrzymał się na przystanku obok mnie – małego chłopca z drugiej klasy podstawówki.

Zaniemówiłem, a strach spowodował, że stałem w miejscu jak wryty. Pomyślałem, że dopiero teraz narobiłem sobie kłopotów, że zatrzymałem policję. Otworzyły się boczne drzwi. Do dziś pamiętam słowa pana policjanta: „Czy coś się stało?”. W wielkim poczuciu obowiązku wytłumaczenia się z tego, co zrobiłem, wytłumaczyłem najdokładniej jak umiałem, że po prostu uciekł mi autobus i że pada deszcz, i że mieszkam na „wschodzie” – wszyscy tak mówili na osiedle 40-lecia PRL, na którym mieszkałem. Po wytłumaczeniu się czekałem na wyrok... Pan policjant powiedział tylko: „Wskakuj na tył, zawieziemy cię do domu”. Teraz dopiero zacząłem się bać. Wtedy usłyszałem: „Odważny jesteś, że nas zatrzymałeś”. Oczywiście nie powiedziałem, że przez mocno padający deszcz z daleka nie wiedziałem, że to radiowóz.

Dalej rozmowa potoczyła się normalnie, zapytali dokładnie, gdzie mieszkam, do której klasy chodzę, czym zajmują się rodzice, czyli o wszystkim i o niczym. Było tak normalnie, już nie było strachu. Dojechaliśmy na miejsce. Policjantom podziękowałem, że mnie podwieźli i grzecznie powiedziałem „do widzenia”, na co również mi odpowiedzieli „do widzenia”. Na klatce stało dwóch kumpli z bloku. Widzieli, że wysiadam z policyjnego busa. Widziałem to zdziwienie i swoisty „szacun” w ich oczach. Po południu, jak mama wróciła z pracy, powiedziałem o tym, co mnie spotkało i jak wracałem z policjantami. Mama zapytała mnie, dlaczego nie pojechałem autobusem, wtedy powiedziałem o chłopakach stojących przy wyjściu z przodu, że musiałem iść tyłem, bo się ich bałem. Wtedy mama zapytała o podróż z policjantami. W sumie stwierdziłem, że nic się nie stało, tylko na początku bardzo się bałem. Wówczas mama wytłumaczyła mi, że policjanci to tacy ludzie, którzy są po to, żeby tacy mali chłopcy jak ja nie musieli się bać takich dużych chłopaków, jak ci, którzy nękali Marcina. Mama zapytała mnie jeszcze, czy wiem, którzy to chłopacy stali w przejściu i co mówili Marcinowi. W sumie unikałem odpowiedzi, bojąc się chłopaków, ale mama postawiła na swoim. W tej sprawie rozmawiała z moją wychowawczynią i mamą Marcina. Później w szkole pojawił się policjant, który też rozmawiał o chłopakach z innymi nauczycielami. Później w szkole odbyły się spotkania z policjantami, którzy opowiadali o przestępstwach, że można iść do więzienia, co więcej, podkreślali, że jeżeli mamy jakieś kłopoty albo jesteśmy krzywdzeni przez inne dzieci, to żeby nie bać się powiedzieć o tym swoim rodzicom, nauczycielom, a oni z pomocą policjantów rozwiążą te problemy. Ci policjanci na spotkaniu mówili, jak moja mama w domu. Wtedy coś się zmieniło. Może nie od razu przestałem się ich bać, ale już było inaczej.

Jakiś czas potem zauważyłem, że starsi koledzy już nie stoją przy wyjściu ze szkoły. Widywałem ich na korytarzach szkoły, ale nie zaczepiali już moich kolegów z klasy. Nawet Marcin miał już spokój.

Wiedziałem, że był na policji, żeby powiedzieć, jak chłopacy go zmuszali do przynoszenia papierosów. Zapytałem go, jak tam było. Opowiedział, że poszedł na policję z mamą i tam tylko rozmawiał z panem i panią, siedział w foteliku przy stole, budynek w niczym nie przypominał tych z amerykańskich filmów. Było tam jak w domu. Mógł nawet podczas rozmowy sobie rysować. Pamiętam, że przestały mi też ginąć pieniądze z plecaka, co wcześniej zdarzyło się kilkukrotnie.

Moje wyobrażenie o służbie policjantów po tym wszystkim zupełnie się zmieniło. Przestałem się ich bać, a co ważniejsze, zaczęło mnie to ciekawić. Wiedziałem przy tym, że służba w policji to nie tylko wystrzały z pistoletów, pościgi radiowozami przez zagęszczone ulice miast, gdzie dochodziło do wielu stłuczek. Takie wyobrażenie policjantów miałem po obejrzeniu „Szklanej pułapki” czy „Zabójczej broni”. Wyobrażenie facetów, którzy pili wódkę i dużo klęli, pozostawiły fragmenty filmu „Psy” Pasikowskiego – którego, notabene, do dnia dzisiejszego nie obejrzałem w całości.

Mała sprawa, rozwiązanie problemu z nękającymi dzieciakami, znaczyło więcej niż spektakularne rozbicie grupy przestępczej, o którym mówiono w wieczornych wiadomościach. Dlaczego to było ważniejsze? Bo to był nasz problem i to „nasi policjanci” go rozwiązali. Dzisiaj, wykonując obowiązki służbowe, dokładnie pamiętam, jakie były moje uczucia w pierwszym kontakcie z policjantami. Pamiętając o tym, wiem, że nie można traktować ludzi szablonowo, również nie pozwalam sobie na rutynę w podejściu do ludzkich problemów. Wiem też, że nie każdy, jak wtedy moja mama, potrafi tak świadomie i stanowczo zareagować, i wielu ludzi potrzebuje pomocy, choćby w wyrażeniu krzywdy, jaka ich spotkała.

Dziś jestem dumny z tego, że, będąc cząstką Policji, pamiętając o wszystkich wartościach, które mnie ukształtowały, mogę pomóc drugiemu człowiekowi – niezależnie, czy to będzie przemoczony chłopiec z przystanku nękany przez starszych kolegów, ofiara wypadku czy pokrzywdzony przemocą domową. Jestem dumny, że mogę ochronić człowieka, który stoi obok mnie, mojej pomocy oczekuje, a który nie zawsze ma odwagę o tę pomoc poprosić. Jestem dumny, że mogę służyć.

st. sierż. DOMINIK ZIELIŃSKI
KPP w Wągrowcu