76-letnia Marianna P. była osobą w Słupsku znaną i szanowaną. Od lat prowadziła aptekę przy głównej ulicy. Nie miała dzieci, jedyną rodziną była starsza o kilka lat siostra, która z nią mieszkała. Wiadomość o brutalnym zabójstwie aptekarki, jaka obiegła miasto 16 września 1989 roku, była dla mieszkańców wielkim szokiem.
ZŁOTE MONETY
Być może starszą panią zgubiła krążąca tu i ówdzie plotka, że jako właścicielka apteki jest osobą bardzo zamożną i w dodatku trzyma w domu złote rublówki, tzw. świnki carskie, które rzekomo odziedziczyła po dziadku, carskim urzędniku. Taka w każdym razie była motywacja trzech bandytów, którzy wtargnęli do jej mieszkania. 76-letnia Marianna P. mieszkała z 80-letnią siostrą, której udało się przeżyć napad i od niej policjanci mieli informacje o przebiegu zdarzenia. Przestępcy dostali się do mieszkania pod pretekstem, że są pracownikami gazowni i prowadzą kontrolę instalacji. Starsza pani została zawleczona do kuchni, nogi i szyję przywiązali jej do kuchenki gazowej, torturami zmuszali, żeby zdradziła, gdzie ukryła złote monety. Przypalali ją rozgrzanym na kuchence gazowej nożem, wyłamywali palce i ręce, bili i kopali. Siostrę zakneblowali i przywiązali do fotela w pokoju paskami rwanymi z prześcieradła. Bili obie na zmianę, grozili, że je zabiją, jeśli nie zostaną im wydane złote rublówki. Kobiety oddały wszystkie pieniądze, jakie miały w domu – około 300 tysięcy złotych, dziś równowartość 30 złotych. Bandyci chcieli jednak złota, więc dręczyli je dalej.
Torturowane kobiety nie powiedziały, gdzie ukryły skarby, bo ich po prostu nie miały. Marianna kilkakrotnie traciła przytomność, nad ranem zmarła. Ponieważ siostra zamordowanej również straciła przytomność, bandyci sądzili, że i ona nie żyje. Zabrali obraz olejny, stare radio lampowe i wyszli. Po pewnym czasie Józefa G. oswobodziła się z więzów i doczołgała do kuchni. Tu zobaczyła leżącą na podłodze siostrę. Chciała wezwać pomoc, ale okazało się, że napastnicy przecięli przewód telefoniczny. Ze względu na niedowład nóg nie mogła sama wyjść z mieszkania, osłabioną kobietę znalazła dopiero kilka godzin później listonoszka, która przyniosła rentę. To ona wezwała pogotowie i milicję.
Józefa G. trafiła do szpitala, Marianna P. nie żyła. Sekcja zwłok wykazała, że miała zmiażdżoną klatkę piersiową, złamaną rękę i nos, oparzenia I i II stopnia oraz obrzęk mózgu.
Na miejscu zbrodni zabezpieczono 73 różne ślady i dowody, między innymi 33 odciski linii papilarnych, ślady traseologiczne, nóż z oznakami działania wysokiej temperatury i ślady śliny na niedopałku papierosa. Jednak do żadnego ze śladów kryminalistycznych nie znaleziono materiału porównawczego, czyli nie udało się dopasować ich do konkretnej osoby. Po półtora roku śledztwo umorzono.
33 ŚLADY LINII PAPILARNYCH
Do sprawy policjanci wrócili w 2005 roku, kiedy w Wydziale Kryminalnym KWP w Gdańsku utworzono specjalną grupę zajmującą się niewykrytymi zbrodniami. Akta śledztwa znajdowały się w archiwum prokuratury i na szczęście mimo upływu 16 lat zachowały się w dobrym stanie, zważywszy że są to akta papierowe, a w Gdańsku kilka razy podczas powodzi archiwa ulegały zalaniu. W sprawie zabezpieczono 33 ślady linii papilarnych, których wtedy nie było z czym porównać, ale w 2005 roku działał już system AFIS. Równocześnie z badaniem daktyloskopijnym zlecone zostało badanie genetyczne śladów śliny zabezpieczonej na niedopałku papierosa.
Odpowiedź z AFIS była bardzo szybka – odcisk palca zostawiony na puszce piwa należał do Jerzego U., wielokrotnie karanego, między innymi za włamanie dokonane kilka lat po dacie zabójstwa aptekarki. Prowadzący sprawę policjanci mieli jednak świadomość, że nie jest to dowód jednoznacznie wskazujący osobę mordercy, sprawca mógłby bowiem tłumaczyć, że tylko przebywał w tym mieszkaniu w innym celu i czasie, nie w związku z zabójstwem.
Jerzy U. został zatrzymany. Podczas przesłuchania zrobił śledczym prezent – mianowicie zaprzeczył, aby kiedykolwiek przebywał w mieszkaniu Marianny P. Nie był to wprawdzie dowód, że zabił, ale ewidentny dowód na to, że kłamie, bo przecież był w mieszkaniu aptekarki, skoro zostawił tam odciski palców. Jerzy U. kilkakrotnie zmieniał wyjaśnienia. Podał między innymi wersję, że był wspominanego dnia w mieszkaniu Marianny P., ale wyszedł, mijając na schodach dwóch mężczyzn, którzy prawdopodobnie byli sprawcami zabójstwa. Tymczasem w aktach sprawy znajdowały się zeznania siostry zamordowanej, która mówiła, że przez całą noc w mieszkaniu było trzech bandytów.
TRZECH BRACI B.
Zbierając informacje operacyjne o Jerzym U., policjanci ustalili, że utrzymywał on kiedyś bliskie kontakty z braćmi B. Jednocześnie wertując po raz kolejny kilka tomów akt, dochodzeniowiec kom. Ewa Pachura zwróciła uwagę na notatkę policjanta z okazania siostrze zamordowanej policyjnego albumu ze zdjęciami osób karanych. Świadek wskazała fotografie trzech mężczyzn jako podobnych do któregoś z bandytów. Poprzedni śledczy nie podjęli tego wątku, tymczasem okazało się, że jedna z fotografii przedstawiała Jerzego U.
To on zostawił w mieszkaniu aptekarki ślady linii papilarnych. Ślady DNA zabezpieczone na niedopałku papierosa miały natomiast cechy genotypu braci B. Ponieważ braci B. było trzech, aby ustalić, do którego z nich należy ślad DNA, trzeba było przeprowadzić badania bardziej szczegółowe. Sprawę rozstrzygnęła ekspertyza wykonana przez zespół naukowców Akademii Medycznej w Gdańsku.
Sprawcami zbrodni byli Jerzy U. i dwaj z trzech braci B. Jeden z nich przyznał się do winy i współpracował ze śledczymi. Został skazany na 15 lat więzienia. Po ogłoszeniu wyroku powiedział, że żałuje, że stało się to po tylu latach, gdyby został skazany zaraz po zbrodni, właśnie wychodziłby na wolność. Dwóch pozostałych sąd skazał na 25 lat pozbawienia wolności.
– Kiedy po zatrzymaniu wszystkich sprawców rozmawialiśmy z rodziną Józefy G. (ona już nie żyła, nie doczekała tej chwili), wszyscy płakali. Czuli ogromną ulgę. Podobnie jak my – mówi insp. Ewa Pachura.
ELŻBIETA SITEK