Strona główna serwisu Gazeta Policyjna

Europa w stanie wojny

Kiedy organizacja terrorystyczna Państwo Islamskie zaczęła ponosić porażki w Syrii i Iraku, eksperci zajmujący się terroryzmem przewidywali, że wraz z postępem tego procesu dżihadyści zaczną przenosić ciężar walk na terytorium wroga. Dla Europy będzie to oznaczało większą liczbę ataków terrorystycznych.

Na Bliskim Wschodzie zaczął się ostatni etap likwidowania samozwańczego kalifatu. 9 lipca 2017 r. premier Iraku Hajdar al-Abadi ogłosił wyzwolenie Mosulu z rąk Państwa Islamskiego, ale do zażegnania zagrożenia wciąż daleko, a tegoroczna seria zamachów w Hiszpanii (17 sierpnia w Barcelonie) oraz Wielkiej Brytanii (dwa w Londynie, 22 marca na moście Westminsterskim i 4 czerwca na moście Londyńskim, oraz 22 maja w Manchesterze) może być początkiem terrorystycznej „ofensywy” w Europie.

BARCELONA

La Rambla w Barcelonie to jedna z najchętniej odwiedzanych przez turystów ulic w Europie. Ma kilometr długości, biegnie przez gotycką dzielnicę stolicy Katalonii od placu Katalońskiego do pomnika Krzysztofa Kolumba na nabrzeżu. 17 sierpnia stała się miejscem terrorystycznego ataku, w którym zginęło 14 osób, a 130 zostało rannych. Najmłodsza z ofiar miała trzy lata.

Scenariusz ataku był kopią ataku z Nicei i Berlina. W godzinach popołudniowych w tłum ludzi przechadzających się najpopularniejszym deptakiem miasta uderzyła biała furgonetka. Nim zamachowiec uderzył w kiosk, co unieruchomiło samochód, zdołał przejechać około pół kilometra. Jak zeznawali później świadkowie, jechał zygzakiem, aby ofiar ataku było jak najwięcej. Kierowca uciekł z miejsca zamachu. Kilka godzin później do ataku przyznała się organizacja terrorystyczna Państwo Islamskie. 

Choć reakcja służb była błyskawiczna – rejon zamachu natychmiast został otoczony przez dziesiątki policjantów, zamknięto stacje metra, lokale gastronomiczne i sklepy, zatrzymano transport publiczny – zamachowiec wymknął się obławie. Z późniejszej rekonstrukcji wynika, że zdołał przedostać się na teren pobliskiego targowiska La Boqueria, a następnie na tereny uniwersyteckie. Na jednej z przylegających do nich ulic porwał samochód, zabijając jego kierowcę. Pojechał w kierunku alei Diagonal, gdzie potrącił kontrolującą samochody policjantkę. Potem ślad się urwał. Bardzo szybko okazało się, że nie był „samotnym wilkiem”. Zamach zorganizowała grupa terrorystyczna licząca według wstępnych przewidywań 12 członków. Pierwszych dwóch aresztowano jeszcze tego samego wieczoru, Marokańczyka i Hiszpana pochodzącego z Mellili, hiszpańskiego miasta w północnej Afryce. Niedługo potem dwóch kolejnych Marokańczyków. Żaden z nich nie był wcześniej kojarzony z działalnością dżihadystyczną. Jednym z zatrzymanych był 20-letni Marokańczyk Driss Oukabir, którego dokumenty posłużyły do wypożyczenia furgonetki. Kilka godzin po zamachu sam zgłosił się na policję, twierdząc, że dokumenty zostały mu skradzione. W tym samym czasie pojawiła się niepotwierdzona informacja, że zamachowcem z Barcelony był 22-letni Marokańczyk Junes Abujakub.

Kilka godzin później okazało się, że zamach na La Rambli był tylko pierwszym etapem. W położonym około 120 km od Barcelony kurorcie Cambrils terroryści uderzyli ponownie. Scenariusz ataku był podobny, ale nie identyczny i na szczęście terrorystom nie udało się go zrealizować. Najpierw w turystów miała wjechać furgonetka, a po jej unieruchomieniu dżihadyści mieli zaatakować przechodniów nożami. Każdy z nich miał też na sobie atrapę pasa z ładunkami wybuchowymi. Atak się nie udał, ponieważ manewrujący samochód już na początku przewrócił się, a do pięciu  napastników, którzy wydostali się z pojazdu, otworzyli ogień policjanci. Wszyscy terroryści zginęli. Oprócz nich w zamachu zginęła jeszcze jedna osoba, rannych zostało siedem, w tym jeden policjant. Wśród zastrzelonych dżihadystów był 17-letni Mussa Oukabir, brat Drissa, którego dokumenty posłużyły do wypożyczenia furgonetek. Pozostali dotychczas zidentyfikowani to 18-letni Said Aalla i 24-letni Mohammed Hjczami.

Niedługo po atakach policja poinformowała, że oba zamachy były ze sobą powiązane. W mediach pojawiły się też informacje, że jednym z zastrzelonych napastników w Cambrilas jest Abujakub, ale ta informacja dość szybko została zdementowana. Jego poszukiwania trwały, potwierdzono także, że to on prowadził półciężarówkę w Barcelonie.

Plany zamachowców nie ograniczały się jednak tylko do ataków furgonetkami, co więcej – okazało się, że były one tylko realizacją scenariusza zastępczego. Początkowo zamachy miały być przeprowadzone przy użyciu dużych ładunków wybuchowych ukrytych w furgonetkach, jednak przypadkowa eksplozja, do jakiej doszło w środę, 16 sierpnia, w miasteczku Alcanar, położonym 200 km na południe od Barcelony, zniszczyła materiały wybuchowe, jakimi dysponowali terroryści. Ci, bojąc się, że śledztwo w sprawie eksplozji doprowadzi do rozbicia ich komórki, postanowili zmienić plany i zaatakować natychmiast przy użyciu samych furgonetek. W wybuchu zginęło dwóch dżihadystów, a siedem postronnych osób zostało rannych. W gruzach budynku strażacy znaleźli i zabezpieczyli 120 butli z gazem. W trakcie oględzin gruzowiska znaleziono także ślady nadtlenku acetonu (TATP), czyli chętnie wykorzystywanego przez terrorystów materiału wybuchowego, zwanego „matką szatana”. Zdaniem służb, gdyby nie wypadek i przedwczesne zniszczenie materiałów wybuchowych, ofiar ataków byłoby znacznie więcej. Celem planowanych zamachów była m.in. katedra Sagrada Familia.

W sobotę hiszpańskie media, powołując się na informacje policji, ujawniły dane domniemanego przywódcy terrorystycznej siatki i autora planów ataków w Barcelonie. Miał nim być 45-letni Abdelbaki As-Satty, od 2015 r. imam meczetu w Ripoll, tej samej miejscowości, z której pochodziła część zamachowców, w tym Abujakub. To właśnie As-Satty miał być odpowiedzialny za radykalizację uczestników zamachu. On sam zradykalizował się w więzieniu, gdzie odsiadywał wyrok za przemyt narkotyków z Afryki do Hiszpanii. Zdaniem hiszpańskich dziennikarzy miał się tam zetknąć m.in. z Raszidem Aglifem, skazanym na 18 lat więzienia za udział w atakach terrorystycznych w Madrycie w 2004 r.  Na wolność wyszedł w styczniu 2012 r. 21 sierpnia po południu szef katalońskiej policji Josep Lluis Trapero potwierdził, że As-Satty był jedną z ofiar wybuchu w Alcanar.

Kilka godzin później w miejscowości Subirats, położonej 50 km na zachód od Barcelony, zakończył się pościg za Junesem Abujakubem. Policjanci informację o podejrzanym mężczyźnie otrzymali od mieszkanki miasteczka. Osaczony dżihadysta miał na sobie pas z materiałami wybuchowymi. Policjanci, nie mając pewności, czy to atrapa, co się później potwierdziło, nie mogli ryzykować. Mężczyzna został zastrzelony.

Kilka dni po zamachu w wielu miejscach w Europie rozgorzała dyskusja o sposobach obrony miast przed takimi atakami terrorystycznymi, jakie przeprowadzono w Nicei (14 lipca 2016 r.), Berlinie (19 grudnia 2016 r.) czy Barcelonie. Wielu ekspertów, podkreślając, że nie ma sposobów gwarantujących wyeliminowanie zagrożenia, wskazywało, że można w tej sprawie zrobić więcej, odwołując się do doświadczeń Irlandii Północnej czy bardziej aktualnych Izraela. Budowa zapór i innych przeszkód uniemożliwiających bądź utrudniających przeprowadzenie ataku jest jednak ich zdaniem działaniem doraźnym, które powinno się stać elementem szerszej strategii opracowanej indywidualnie dla każdego zagrożonego miasta. Jednym z pierwszych, które zareagowały na zamach w Barcelonie, była Lizbona, w której już 19 sierpnia w kilkunastu miejscach najchętniej odwiedzanych przez turystów postawiono drewniane i betonowe zapory. Zdaniem władz stolicy Portugalii plan wprowadzenia zabezpieczeń powstawał od dawna, a wydarzenia w Katalonii tylko przyspieszyły jego realizację.

MANCHESTER

W odróżnieniu od ostatnich zamachów, jakie miały miejsce we Francji, Niemczech i Belgii, gdzie ofiarami byli przypadkowi ludzie, tym razem zostały one wybrane tak, by spotęgować szok, jaki wywołują ataki terrorystów. Celem były dzieci i młodzież. Miejscem hala widowiskowo-sportowa Manchester Arena, którą opuszczały po koncercie amerykańskiej piosenkarki. Zginęły 22 osoby, w tym dwoje obywateli Polski, ponad sto zostało rannych. Do zamachu przyznała się organizacja terrorystyczna Państwo Islamskie.

Był późny poniedziałkowy wieczór, foyer areny wypełniał tłum dzieci opuszczających salę koncertową i rodziców, którzy przyjechali, by zabrać je do domów. Wśród nich był młody mężczyzna z plecakiem. Bombę, którą w nim ukrył, zdetonował około 22.35.

Zamachowcem okazał się 23-letni Brytyjczyk libijskiego pochodzenia Salman Abedi, syn uchodźców, którzy w pierwszej połowie lat 90. XX w. szukali w Wielkiej Brytanii schronienia przed reżimem pułkownika Muammara Kadafiego. Wiadomo, że studiował zarządzanie na uniwersytecie w Salford, ale studiów nie ukończył. Z relacji jego znajomych wynika, że bardziej niż nauka interesowało go popalanie marihuany i rozgrywki Premier League, był kibicem Manchesteru United. Inne jego oblicze przedstawił imam meczetu w Didsbury, do którego Abedi miał uczęszczać. Według niego w ostatnim czasie dało się zauważyć jego szybką radykalizację, która zrobiła z niego niebezpiecznego ekstremistę i zwolennika Państwa Islamskiego.

Pierwsze ustalenia brytyjskich służb wskazywały, że choć Abedi większość działań wykonał samodzielnie, to prawdopodobnie jego atak nie był zamachem tzw. samotnego wilka. Bomba, której użył, nie była prostą konstrukcją zbudowaną wyłącznie z powszechnie dostępnych materiałów według instrukcji znalezionej w internecie. Przyjęto dwie wersje. Albo ładunek został przygotowany przez profesjonalistę i dostarczony Abediemu, albo mężczyzna został przeszkolony w konstruowaniu bomb w czasie swojego ostatniego pobytu w Libii. Ta druga wersja znalazła potwierdzenie w ujawnionych później nagraniach, na których widać, jak sam kupuje w sklepie niektóre komponenty bomby. Do jej produkcji wykorzystano nadtlenek azotu (TATP), tą samą substancję, z której zbudowano bomby użyte  w listopadzie 2015 r. w Paryżu i w marcu 2016 r. w Brukseli. Aby wzmocnić siłę rażenia, została wypełniona gwoździami i metalowymi nakrętkami.  

Następnego dnia zaczęły się pierwsze aresztowania. Brytyjskie media informowały, że jednym z zatrzymanych jest brat zamachowca Ismail (został zwolniony bez postawienia zarzutów 5 czerwca).

W środę 24 czerwca libijskie siły specjalne aresztowały w Trypolisie trzeciego z braci 20-letniego Hashema i ich ojca Ramadana, który wrócił do Libii po upadku Muammara Kadafiego, a – jak się później okazało – w przeszłości był członkiem nieistniejącej już, powiązanej z Al-Kaidą Libijskiej Islamskiej Grupy Bojowej. Informację potwierdził rzecznik libijskich antyterrorystów Ahmad Bin Salem, dodając, że powodem aresztowania było podejrzenie współpracy z dżihadystami z Państwa Islamskiego. 

Wkrótce też okazało się, że Salman Abedi często podróżował do Libii, ostatni raz na kilka dni przed zamachem, i do Syrii, gdzie miał kontaktować się z dżihadystami z Państwa Islamskiego. W czasie ostatniej podróży zrobił sobie przystanek w Düsseldorfie, gdzie prawdopodobnie kontaktował się z licznymi tam salafitami, muzułmanami wyznającymi skrajnie konserwatywny kierunek religijny w Islamie. Przynależność Salmana do Państwa Islamskiego potwierdził jego zatrzymany w Libii brat. Z informacji przekazanych przez libijskie służby wynika, że wiedział on o planowanym ataku, a sam przygotowywał zamach w Trypolisie.

W środę, 24 maja, policjanci przeszukali kilka mieszkań w południowych dzielnicach miasta, tam też zatrzymano kolejnych czterech mężczyzn. Jednego zatrzymano w miejscowości Nuneaton w hrabstwie Warwickshire, około 170 km na południe od Manchesteru. Dwóch kolejnych, dzień później na przedmieściach i w samym Manchesterze. Ostatecznie, w związku z powiązaniami ze sprawcą zamachu, zatrzymano 19 osób. 12 zostało zwolnionych bez postawienia im zarzutów. Pozostałe przebywają w areszcie. To mężczyźni w wieku od 18 do 44 lat.

Ponieważ wciąż istniało duże prawdopodobieństwo, że nie wszyscy członkowie siatki zostali ujęci, w tym także konstruktor bomby, we wtorek wieczorem premier Wielkiej Brytanii Theresa May, po konsultacjach z MI5, rządowym sztabem kryzysowym COBRA i Wspólnym Centrum Analizy Zagrożenia Terrorystycznego (JTAC), nakazała podnieść poziom zagrożenia terrorystycznego do najwyższego, piątego poziomu. W brytyjskiej nomenklaturze oznacza to, że do kolejnego ataku może dojść w każdej chwili. Taki stan trwał do soboty, kiedy poziom zagrożenia terrorystycznego powrócił do czwartego. W poniedziałek, tydzień po zamachu, z ulic miast zaczęto wycofywać żołnierzy. Jak się później okazało – za wcześnie.

Dość szybko zaczęły pojawiać się wątpliwości, czy brytyjskie służby zrobiły wszystko, by zapobiec atakowi. Abedi w przeszłości znajdował się bowiem w kręgu ich zainteresowań jako osoba mogąca stwarzać zagrożenie. Według brytyjskich dziennikarzy funkcjonariusze wiedzieli, że członkowie jego rodziny przed opuszczeniem Libii działali w organizacjach islamistycznych walczących z reżimem Kadafiego. Wiedzieli także, że utrzymywał kontakty z islamistami z Manchesteru regularnie podróżującymi na Bliski Wschód i do Libii. Najbardziej jednak obciążające mogą okazać się informacje, jeśli zostaną potwierdzone, że brytyjskie służby za pośrednictwem specjalnej anonimowej infolinii były kilkakrotnie informowane o gwałtownej radykalizacji Abediego i jego wypowiedziach dotyczących terroryzmu, w tym zamachów samobójczych.    

Kolejne trudne pytania pojawią się, jeśli zostaną potwierdzone przypuszczenia, że Abedi był członkiem siatki terrorystycznej działającej w Wielkiej Brytanii. Takie potwierdzenie będzie oznaczało, że brytyjskie służby przegapiły „ruch w eterze”,  jaki generują kontakty członków grupy przygotowującej zamach. To właśnie on najczęściej pozwala wykryć i przerwać przygotowania do ataku. Dlaczego tym razem tak się nie stało? Powodów mogło być kilka. Przekazywane informacje mogły zostać wychwycone, ale przeoczone lub zlekceważone. Po zamachu pojawiły się informacje, że o Abedim służby wiedziały, ale nie traktowano go jako kogoś, kto wymagałby szczególnej uwagi. Sygnały mogły też zostać przeoczone, bo liczba informacji gromadzonych przez służby jest już tak wielka, że niemożliwe staje się ich bieżące analizowanie. Obecnie brytyjskie służy prowadzą śledztwa dotyczące konkretnych udaremnionych zamachów, w ostatnich miesiącach było ich pięć. Ponadto prowadzą 500 śledztw w sprawie terroryzmu, w których przewijają się tysiące osób uznanych za stwarzające poważne zagrożenie. Wobec kolejnych kilku tysięcy podejmowane są działania operacyjne. Zidentyfikowanych i obserwowanych jako potencjalnie mniej lub bardziej niebezpiecznych są dziesiątki tysięcy. Mogło się też zdarzyć tak, że komunikaty między ewentualnymi organizatorami nie zostały przechwycone, bo np. użyto nowego sposobu komunikacji. Ostatnim „wynalazkiem” dżihadystów były czaty w grach on-line, wciąż powstają nowe aplikacje szyfrujące komunikację na tyle mocno, że nawet najlepiej wyposażone służby nie są w stanie dekodować ich na tyle szybko, by móc zapobiegać realizacji terrorystycznych planów. W końcu mogło być też tak, że służby nie miały szans przechwycić komunikacji, bo odbywała się ona tylko face to face. Wskazywać na to mogą podróże, jakie Abedi odbywał do Syrii i Libii.

Tydzień po zamachu MI5 wszczęła wewnętrzne śledztwo, które ma pomóc wyjaśnić, czy, a jeśli tak, to jakie procedury zawiodły, co w konsekwencji nie pozwoliło zapobiec zamachowi.

LONDYN

Atak w Londynie przebiegał według scenariusza przetestowanego wcześniej w Paryżu, Nicei, Berlinie i... 22 marca w Londynie. Most London Bridge w sobotni wieczór o tej porze roku zazwyczaj jest pełen Londyńczyków i turystów. 3 czerwca tłum powiększali kibice opuszczający puby po zakończeniu finału piłkarskiej Ligi Mistrzów. O godzinie 21.58 rozpędzony wypożyczony samochód dostawczy Renault wjechał w spacerujących ludzi. Po unieruchomieniu pojazdu trzej zamachowcy zaczęli atakować przechodniów nożami, kierując się na południe w stronę  oddalonego o 300 metrów targu Borough Market. Tam drogę zagrodziło im ośmiu policjantów, którzy w kierunku zamachowców wystrzelili ponad 50 pocisków, aby, jak przyznał później odpowiedzialny za operacje specjalne komisarz Mark Rowley z londyńskiej Policji Metropolitalnej, mieć pewność, że wszyscy zostali skutecznie zneutralizowani. Pierwsze informacje, jakie trafiły do Policji, mówiły o ładunkach wybuchowych, jakie mieli na sobie napastnicy. Potem okazało się, że były to atrapy.

Zamachowcami okazali się mieszkańcy wschodniego Londynu. 27-letni Khuram Shazad Butt to urodzony w Pakistanie Brytyjczyk. Był znany służbom co najmniej od 2015 r., jednak nie znajdował się na liście osób, które miałby planować zamach terrorystyczny. Rodzina 30-letniego Brytyjczyka Rachida Redouane’a wywodziła się z Maroka i Libii. Nigdy nie znalazł się w kręgu zainteresowania służb specjalnych bądź policji. Obiektem ich zainteresowania nie był także trzeci zamachowiec, 22-letni Marokańczyk Youssef Zaghba, ale, jak się okazało, interesowały się nim służby włoskie. Było tak, ponieważ bywał w Bolonii, gdzie mieszka jego matka, obywatelka Włoch i skąd próbował przedostać się przez Stambuł do Syrii. Włoskie służby postawiły mu nawet zarzut międzynarodowego terroryzmu, został jednak z niego oczyszczony. Z informacji ujawnionych przez włoskich dziennikarzy wynika, że Włosi informowali MI5 o swoich podejrzeniach dotyczących pracującego już wtedy w londyńskiej restauracji Zaghby.

W atakach zginęło 7 osób, kilkadziesiąt osób odniosło obrażenia. Większość opatrzono na miejscu. 36 trafiło do szpitali, w tym dwóch funkcjonariuszy policji. Wiele ofiar było w stanie krytycznym.

Atak w Londynie był z gatunku tych, o których eksperci mówią, że łatwo je powtórzyć, bardzo trudno udaremnić. Nie wymagał specjalistycznego przygotowania, użyto w nim samochodu i noży, mimo to mógł być częścią większego planu. Takie przypuszczenia pojawiły się  po pierwszych aresztowaniach, jakich dokonano już kilka godzin po zamachu. W sumie zatrzymano dwanaście osób, pięciu mężczyzn

i siedem kobiet, w wieku od 19 do 60 lat. Wszyscy byli mieszkańcami tej samej dzielnicy Londynu, w której mieszkali sprawcy. W poniedziałek 5 czerwca wszyscy byli już na wolności.

Tego samego dnia powiązana z dżihadystami agencja prasowa Amak wydała oświadczenie, w którym do zamachu w Londynie przyznała się organizacja Państwo Islamskie. Prawdziwość komunikatu została potwierdzona przez amerykańskie centrum monitoringu działalności dżihadystów w internecie SITE.

Analiza przebiegu zamachu w okolicach Borough Market pokazała, jak ważne są środki bezpieczeństwa podejmowane w chwili pojawienia się pierwszych sygnałów o zagrożeniu. We Francji stan wyjątkowy trwa od zamachów w Paryżu z listopada 2015 r. Oznacza to, że ulice niektórych francuskich miast patrolują żołnierze, których zadaniem jest wyeliminować zamachowców na jak najwcześniejszym etapie ataku. Wojskowe patrole z ulic Londynu zostały wycofane już kilka dni po zamachu w Manchesterze. Zamachowcy, którzy wysiedli z samochodu na London Bridge, przeszli ponad 300 metrów, docierając do Borough Market. Dopiero tam, po około 12 minutach, przybyli na miejsce policjanci zdołali ich powstrzymać. Do tego czasu zamachowcy zabili siedem osób, a prawie 50 ranili.  

KLAUDIUSZ KRYCZKA

 

G7 o zwalczaniu terroryzmu

Kilka dni po zamachu w Manchesterze przywódcy siedmiu najbardziej wpływowych państw świata spotkali się w Taorminie na Sycylii na szczycie G7, gdzie podpisali deklarację o zwalczaniu terroryzmu, której celem ma być podniesienie działań antyterrorystycznych na wyższy poziom.

Obok słów współczucia i solidarności z rodzinami ofiar zamachu, przywódcy USA, Kanady, Wielskiej Brytanii, Niemiec, Francji, Włoch i Japonii zadeklarowali m.in.:

– poprawę współpracy w ściganiu dżihadystów opuszczających Bliski Wschód i próbujących powrócić do swoich ojczyzn oraz intensyfikację wymiany informacji o osobach próbujących przedostać się w rejon walk, by zasilić szeregi dżihadystów,

– synchronizację wysiłków w likwidowaniu źródeł finansowania działalności terrorystycznej,

– nawiązanie współpracy z sektorem prywatnym i społeczeństwem obywatelskim w walce z terroryzmem,

– wzmożenie działań uniemożliwiających lub utrudniających terrorystom wykorzystywanie internetu, w tym utrudnianie im funkcjonowania w mediach społecznościowych.