Wrejonie Zatoki Puckiej problem z nielegalnym połowem ryb, czyli kłusownictwem, jest duży, tym bardziej że na tym terenie znajduje się rezerwat przyrody. To wymusza dodatkową troskę, ponieważ żyją tu rzadkie gatunki zwierząt, m.in. czaple czarne. Sierż. sztab. Szymon Wojciechowski z Komendy Powiatowej Policji w Pucku ma opinię takiego, co nie „odpuszcza”. Studiował archeologię morską, pracował też jako zawodowy płetwonurek i od dziecka mieszka nad morzem. Ma do niego ogromny szacunek.
– Kłusowników możemy podzielić na trzy kategorie – zaczyna swoją opowieść. – Pierwsza z nich to tacy, którzy zajmują się tym z roku na rok. Kiedy tylko zaczyna się okres wędrówki łososia, natychmiast zaczynają rozstawiać sieci. Grupa druga to rybacy, którzy mimo zakazu lub otrzymania dopłaty z UE za niewypływanie na połów postanawiają rozstawić sieci. Zdarza się też, że rozstawiają je na terenie rezerwatu, co jest absolutnie niedozwolone. I wreszcie trzecia grupa to wędkarze, którzy świadomie lub z niewiedzy łowią w niedozwolonych miejscach – charakteryzuje policjant.
OGNIWO
W ramach Wydziału Prewencji Komendy Powiatowej Policji w Pucku od maja do końca października funkcjonuje Nieetatowe Ogniwo Policji Wodnej, w skład którego w tym roku weszło pięciu funkcjonariuszy: aspiranci Przemysław Grandicki i Bartosz Czaja (pierwszy z nich jest dzielnicowym, drugi przewodnikiem psa służbowego), sierżanci sztabowi Tomasz Liecau (na co dzień pełniący służbę w zespole ds. wykroczeń KP we Władysławowie) i wspomniany już Szymon Wojciechowski oraz st. post. Arkadiusz Szczypior z pionu ruchu drogowego. Wszyscy z „cywila” są wodniakami, mają niezbędne uprawnienia do służby na wodzie i – oczywiście – potrzebną wiedzę. Do ich zadań należy nie tylko ochrona fauny i flory w rejonie rezerwatu, ale również kontrola ruchu wodnego i dbanie o bezpieczeństwo turystów korzystających ze sprzętu pływającego.
W ubiegłym roku, w ramach projektu „Walka z kłusownictwem na terenie powiatu puckiego”, kupiono im nowoczesny sprzęt umożliwiający sprawne i efektywne zwalczanie kłusownictwa wodnego na obszarze powiatu puckiego oraz zapobieganie temu procederowi.
– Dzięki tym zakupom mogliśmy wymienić w ubiegłym roku zużytego już Harpoona na nowoczesną łódź motorowo-hybrydową, przeznaczoną do patrolowania wód przybrzeżnych oraz akwenów śródlądowych, pozwalającą dotrzeć do każdego miejsca zagrożonego – twierdzi rzecznik puckiej komendy, st. sierż. Łukasz Brzeziński. – Dostaliśmy też samochód terenowy z wyciągarką, przeznaczony do poruszania się po trudnym terenie, do przewozu łodzi i innego sprzętu do walki z kłusownictwem. Mamy także noktowizory, kamerę termowizyjną, szperacze, ręczne harpuny do wyławiania sieci – wylicza.
TAKTYKA I WSPÓŁPRACA
Dla jednostki Policji działającej bezpośrednio nad zatoką takie wyspecjalizowane ogniwo to konieczność. Podstawą jest bowiem prewencyjne patrolowanie terenów, gdzie dochodzić może do naruszeń przepisów o ochronie środowiska. Typowanie odbywa się na podstawie informacji własnych oraz pochodzących od innych podmiotów, w tym Straży Rybackiej, Urzędu Morskiego w Gdyni, lokalnych stowarzyszeń rybackich czy zgłoszeń obywatelskich. Szczególnie istotne są informacje od Komunalnego Związku Gmin na temat miejsc bieżącego zarybiania. Tylko częsta obecność służb mundurowych na zagrożonym terenie może zredukować proceder kłusownictwa.
W sezonie letnim policjanci z Pucka prowadzą działania bezpośrednio na wodzie, a zimą koncentrują się na patrolowaniu trudno dostępnych okolic przy ujściach lokalnych rzek, głównie Redy, Piaśnicy i Płutnicy, gdzie na tarło wpływają trocie, sielawy i łososie.
– Ryby te wędrują w górę rzeki, a kłusownicy rozstawiają sieci liczące nieraz i po sto metrów – opowiada sierż. sztab. Szymon Wojciechowski. – W ubiegłym roku zabezpieczyłem 16 zestawów po 50 metrów każdy oraz dwa obozowiska ze sprzętem ukryte w zaroślach. Chowają, żeby go nie nosić przy sobie.
W zimie sieci rozstawiane są na ujściu rzeki po zmroku, najczęściej koło 19.00–20.00. Ryby wchodzą w nie ławicami, po 200–300 sztuk. Na brzegu kłusownicy odcinają rybom łeb i ogon, które wyrzucają w zarośla. Wkrótce nie ma po nich śladu, bo zniszczeniem dowodów niecnego procederu zajmuje się ptactwo wodne. Średnio jeden kłusownik może z nocnego połowu przynieść nawet 100 kg filetów. A przecież nie idzie na taki połów sam…
POLOWANIE
Puccy policjanci mają już namierzonych wiele miejsc popularnych wśród kłusowników. Cały problem polega na tym, aby dopaść ich na gorącym uczynku – w przeciwnym razie pozostaje tylko zabezpieczenie znalezionego sprzętu, co oczywiście dla kłusujących także jest dokuczliwe, jednak nie pociąga za sobą odpowiedzialności. A skryte podejście do obozowiska w zimie, kiedy każdy krok niesie ze sobą donośny trzask pękających, zamrożonych traw, wcale nie jest proste. A wysokie trzciny utrudniają jeszcze zadanie.
Z kolei w lecie sieci pojawiają się nie tylko w trzcinach, ale również na otwartej wodzie. W ubiegłym roku ktoś postanowił wykorzystać zmianę głębokości na wejściu do portu w Juracie – na takim progu szczególnie chętnie żerują ryby. I zablokował nocą wejście, rozstawiając nieoznakowane sieci. Stanowiło to duże zagrożenie dla żeglugi, bo mocne sieci mogą zniszczyć śruby nawet dużej jednostki pływającej.
Choć złapanie kłusowników na gorącym uczynku jest trudne, to wcale nie niemożliwe.
– Czasem po prostu trzeba mieć tzw. nosa albo szczęście – wspomina jedną ze swoich akcji Szymon Wojciechowski. – W Rumi mieszkał znany miejscowej straży rybackiej kłusownik, człowiek już niemłody, któremu udawało się uchodzić karzącej ręce sprawiedliwości od co najmniej dziesięciu lat. Podczas swojego pierwszego patrolu w tym rejonie postanowiłem nagle zjechać w zarośla i zastałem go na małej polance, gdy pakował filety rybne i sieci do bagażnika swojego wozu. Zajęcie mienia i wysoka grzywna poważnie skomplikowały mu życie – śmieje się Szymon.
Jeżeli chodzi o sprzęt, to kłusownicy nie korzystają jedynie z sieci. Do polowania na węgorze wykorzystują m.in. rurki z PCV zakończone z jednej strony siatką, które umieszczają przy dnie. Węgorz lubi takie wąskie miejsca, ale nie potrafi płynąć do tyłu. Jeśli nie może się obrócić, to taka rurka staje się dla niego śmiertelną pułapką. Na podobnej zasadzie działają też tzw. żaki – drewniane pierścienie obciągnięte siecią. Policjanci nieraz pruli takie sieci, uwalniając z nich wiele kilogramów ryb. Niestety, aby je znaleźć, trzeba wejść do wody, między trzciny. Łódź tam nie wpłynie, nie mówiąc już o ryzyku zaplątania śruby.
– To na pewno nie jest najlżejsza służba, ale daje ogromną satysfakcję – mówi sierż. sztab. Szymon Wojciechowski. – W lecie praktycznie z każdym wypłynięciem znajduję nielegalny sprzęt do połowu ryb. Nie chodzi tu nawet o straty dla rybaków, ale dla naszej przyrody. Kłusownicy nie patrzą na wiek złowionych ryb, przekazują restauratorom do uwędzenia nawet bardzo młode okazy. Jeżeli nie będziemy z tym walczyć, to może dojść do poważnego naruszenia ekosystemu. Po prostu niektóre gatunki całkiem wyginą.
PM
zdj. Monika Kaiser-Maciejczak