Opinie na temat mechanizmu powstawania śladów krwawych wykonywane są bardzo rzadko. W policyjnych laboratoriach powstaje ich zaledwie kilkanaście w ciągu roku. Niewiele jest też osób, które zajmują się tą dziedziną – tylko kilka w kraju.
– Przez ostatnie lata ta gałąź kryminalistyki nie była u nas zbyt doceniana – mówi Maria Walczuk. – Tymczasem właściwa interpretacja mechanizmu powstawania śladów krwi może dostarczać organom ścigania niezwykle cennych informacji.
Do tej pory była to część badań biologicznych. W tym roku została wydzielona jako odrębna specjalność. Pierwszym biegłym CLKP zajmującym się analizą śladów krwawych została podinsp. Maria Walczuk.
– Jest naszym mistrzem – mówią jej pracownicy.
– Będę tę wiedzę przekazywać dalej. Już teraz w CLKP są osoby, które się uczą czytać ślady krwawe – dodaje Maria Walczuk.
NA WŁASNE OCZY
Ona też miała swojego mistrza. W latach 90. w laboratorium kryminalistycznym w Łodzi jej szef, kierownik pracowni biologicznej, zajmował się śladami krwawymi. To było właściwie jedyne policyjne laboratorium, które robiło takie analizy. Tam nauczyła się wszystkiego. Na pewno pomógł jej zmysł obserwacji i analizy. Wyobraźnia, logiczne myślenie, kojarzenie faktów to podstawowe cechy fachowca w tej dziedzinie. Z drugiej strony ekspert od śladów krwawych musi być osobą uporządkowaną i cierpliwą, a także konkretną.
– Przydaje się syntetyczne formułowanie myśli – mówi Maria Walczuk. – Bo to jest tak: najpierw trzeba się opatrzeć, a potem przelać wszystko na papier.
Ekspertyzy sporządza do dziś. W sprawach największego kalibru stara się przyjeżdżać na miejsce zdarzenia. Ostatnio uczestniczyła w oględzinach na miejscu zabójstwa, gdzie znaleziono poćwiartowane zwłoki, a sprawca popełnił samobójstwo.
– Zdecydowanie lepiej jest, jeśli mogę być na miejscu i sama wszystko zobaczyć. Niestety, zdjęcia nie oddają wszystkich szczegółów, odległości, wielkości pomieszczeń – mówi Maria Walczuk. – Choćby w tej sprawie: na ścianie przy wersalce było dużo plam rozpryskowych. Tam miały być zadawane ciosy. Dokumentacja fotograficzna nie uwzględniała tego.
SETKI ZDJĘĆ
Dla biegłego zajmującego się rekonstrukcją zdarzenia na podstawie śladów krwawych kluczowe jest, by ujawnione na miejscu plamy były prawidłowo udokumentowane. Niestety, w polskich realiach bardzo rzadko zdarza się, żeby biegły tej specjalności był na oględzinach. Najczęściej sporządza opinię na podstawie gotowego protokołu i dokumentacji fotograficznej. Tyle że nie zawsze – nawet za pomocą kilkuset zdjęć – można odtworzyć topografię miejsca, wzajemne rozmieszczenie pomieszczeń, przedmiotów czy śladów. Często zdarza się, że dokumentacja fotograficzna jest niepełna, że zdjęcie – dajmy na to plamy w kształcie strugi – nie obejmuje całego śladu, że jest zrobiony tylko jej fragment. Tymczasem zrobienie dokładnych fotografii początku i końca śladu może dużo powiedzieć o dynamice jego powstania. Tak samo ważne jest, by dokumentacja fotograficzna pokazywała biegłemu wygląd plam krwawych od ogółu do szczegółu, opowiadając tym samym o miejscu zdarzenia. Istotne jest wszystko. Liczba śladów krwawych, ich rozmieszczenie w przestrzeni i względem siebie, wielkość, wygląd oraz rodzaj podłoża, na którym zostały ujawnione.
DOCIEKANIE PRAWDY
To trochę jak układanka. Wiadomo, badania DNA umożliwiają identyfikację osoby, od której pochodzi ujawniony na miejscu zdarzenia ślad krwi. Nie zawsze jednak wiedza ta wystarcza do zrekonstruowania przebiegu zdarzenia. Czasem dużo ważniejsza jest odpowiedź na pytanie, jak ta krew się tam znalazła. Sposób, w jaki powstają ślady krwi, może potwierdzić inne dowody, dawać śledczym wskazówki, weryfikować przyjęte przez nich wersje zdarzeń. Z wielkości i kształtu śladów krwi biegli potrafią wywnioskować, jaki był sposób zadawania ciosów, ustalić pozycję ofiary i napastnika w trakcie ataku i po nim, a także liczbę zadanych uderzeń i narzędzie zbrodni. Na podstawie wyglądu krwi można też określić kolejność zdarzeń.
– Ślady krwawe pomagają dociekać prawdy – mówi Maria Walczuk. – Potwierdzają albo obalają wyjaśnienia osoby oskarżonej, zeznania pokrzywdzonego czy świadka.
Czasem, tak jak w przypadku sprawy śmiertelnego pobicia mężczyzny w Inowrocławiu, do rozwiązania zagadki wystarcza jedna kropla krwi.
UKŁADANKA
Do tej zbrodni doszło kilka lat temu. Mężczyzna został skatowany w biały dzień przed sklepem spożywczym. Mimo szybkiej akcji ratowniczej nie udało się go uratować. Zmarł w szpitalu. Na miejscu zdarzenia policjanci zabezpieczyli między innymi niedopałek papierosa, na którym ujawniono ślad krwi. Wytypowany podejrzany tłumaczył, że stał przed sklepem, zapalił papierosa, wypalił go, wyrzucił i odszedł. Do pobicia miało dojść później i wtedy właśnie krew „spadła” na niedopałek. Wszystko się zgadzało, a badania genetyczne potwierdzały tę wersję. Papierosa faktycznie palił podejrzany, a krew na niedopałku należała do ofiary. Koncepcja zmieniła się, gdy do akcji wkroczyli specjaliści z Zakładu Biologii w CLKP. Okazało się, że ślad krwi na papierosie to odbitka linii papilarnych. I chociaż nie dało się porównać tego odcisku z odciskiem podejrzanego, informacja ta zmieniła wszystko. Krew na wypalonym papierosie nie mogła być naniesiona później. Według prokuratury podejrzany palił, mając na rękach krew ofiary.
– Ta sprawa idealnie pokazuje, jak wszystko się uzupełnia. Genetyka połączona z analizą mechanizmu powstawania plam krwawych doprowadziły do rozwiązania – mówi Maria Walczuk.
ZEZNANIE KONTRA ŚLAD
– Pamiętam też sprawę zabójstwa w Łodzi, którą dosłownie „uratowała” analiza plam krwawych – mówi Maria Walczuk. – Chodziło o morderstwo mężczyzny. Jego ciało w jego mieszkaniu znalazł sąsiad. To on powiadomił policję o zdarzeniu.
Na pierwszy rzut oka wszystko zgadzało się z tym, co mówił. A zeznawał tak: Zaniepokojony nieobecnością sąsiada postanowiłem sprawdzić, czy nic się nie dzieje. Gdy wszedłem do niego do mieszkania, przeraził mnie widok zakrwawionego ciała. Chciałem go ratować. Gdy okazało się, że nie daje znaku życia, zawiadomiłem policję.
Dalej był szczegółowy opis tego, co robił, jak próbował ratować, z której strony podszedł do mężczyzny. Tylko jedna rzecz wydała się podejrzana funkcjonariuszowi, który przyjechał na miejsce zdarzenia. Dlaczego wcześniej zapukał do sąsiada i poprosił, żeby razem poszli sprawdzić, co się dzieje z dawno niewidzianym mężczyzną?
– Ten policjant był bardzo dociekliwy. Podziwiałam go – mówi Maria Walczuk, która pracowała wtedy w laboratorium kryminalistycznym w Łodzi. – Gdy zrobiliśmy analizę śladów krwawych, okazało się, że plamy na spodniach nijak nie pasują do zdarzeń i czynności opisywanych przez tego mężczyznę. Powiedzieliśmy mu o tym. Przyznał się do zabójstwa.
JAK TO BYŁO?
– Było pięć lat po zdarzeniu, gdy sprawa zabójstwa starszej pani w Siedlcach została skierowana przez sąd apelacyjny do ponownego rozpatrzenia – wspomina Maria Walczuk. – Dostałam akta, z których wynikało, że starszą kobietę – ciotkę, która mieszkała razem z rodziną w domu jednorodzinnym, znaleziono w łóżku dotkliwie pobitą. Podejrzenie padło na młodego mężczyznę z rodziny.
Z protokołu oględzin i dokumentacji fotograficznej wynikało, że chłopak miał na spodniach kilka plam krwawych i że były to jedyne plamy na jego odzieży. Tymczasem miejsce zbrodni dosłownie ociekało krwią. Zaplamione były ściany, podłoga, łóżko. Mężczyzna tłumaczył, że przyszedł do ciotki, zobaczył, w jakim jest stanie, i zaraz wezwał pomoc. Ona miała zakrwawione dłonie, jedna ręka opadła na jego spodnie, zostawiając na nich krwawe ślady. Genetycznie wszystko się zgadzało – krew faktycznie należała do ofiary.
– Z pierwszej sporządzonej w tej sprawie opinii biegłego wynikało, że podejrzany chłopak musiał stać ponad metr od łóżka. W tej sytuacji prokurator uznał, że był świadkiem, a ciosy musiał zadawać ktoś inny – opowiada Maria Walczuk. – Drugi biegły nie zgodził się, by można było z całą stanowczością powiedzieć, że ta odległość wynosiła właśnie metr. Ja miałam sporządzić trzecią opinię.
To nie była oczywista sprawa głównie z powodu braków w dokumentacji. Ostatecznie biegła przychyliła się do drugiej opinii, dodatkowo zaznaczając, że gdyby mężczyzna zadawał ciosy, więcej plam powinno być na jego górnej odzieży.
– Żeby odtworzyć zdarzenie, trzeba było być na miejscu zbrodni i od razu, na samym początku, budować kilka wersji wydarzeń, które ukierunkowałyby dalszą pracę policjantów – mówi Maria Walczuk. – Pięć lat po fakcie odtworzenie tego, co się działo, było niemożliwe.
SKANER ZBRODNI
W krajach europejskich i w Stanach Zjednoczonych wygląda to tak, że specjaliści z dziedziny BPA, czyli Bloodstain Patter Analysis, zawsze są na miejscu przestępstwa – zabójstwa, porwania, zgwałcenia. Wchodzą na oględziny jako drudzy, zawsze po ekipie, która zabezpiecza wszystkie ślady. W przeciwieństwie do techników kryminalistyki mogą ingerować w miejsce zdarzenia, przesuwać meble, zrywać podłogę. Ich zadaniem jest znalezienie zarówno śladów krwi, jak i tych świadczących o ich zacieraniu. Ważne są też dla nich przestrzenie bezkrwawe, czyli te, na których nie ma rozprysków.
U nas, z powodu niewielkiej liczby biegłych zajmujących się tą tematyką, procedury związane z analizą śladów krwawych podczas oględzin zazwyczaj są pomijane.
– Materiał dowodowy często zabezpieczany jest z myślą o innych analizach kryminalistycznych, przez co dokumentacja, która dociera do biegłych mających opiniować w sprawie, jest niekompletna i nie pozwala na dokonanie pełnej rekonstrukcji miejsca zdarzenia – mówi dr Kamil Januszkiewicz z CLKP. – Dodatkowo tradycyjna fotografia jest dwuwymiarowa, a przestrzeń, w której jesteśmy, trójwymiarowa. Z punktu widzenia ekspertów to bardzo istotne. Pomyśleliśmy, że skoro nie możemy być na miejscu zdarzenia, kluczowa może być jego rekonstrukcja w 3D. Stąd pomysł opracowania skanera miejsca zbrodni.
TECHNOLOGICZNA REWOLUCJA
Projekt badawczo‑rozwojowy opracowywany właśnie przez konsorcjum, w skład którego wchodzą CLKP, Politechnika Warszawska, Uniwersytet Warszawski oraz Cybid sp.j., jest technologiczną rewolucją. Ma być gotowy do końca 2015 roku.
– W systemie znajdą się trzy skanery. Jeden duży z niską rozdzielczością i dokładnością posłuży do skanowania całego pomieszczenia. Dwa mniejsze będą skanować grupy plam i pojedyncze plamy – tłumaczy Kamil Januszkiewicz. – Takie rozwiązanie umożliwi biegłemu z zakresu analizy śladów krwawych wirtualny spacer po miejscu zdarzenia. Poza tym zabezpieczony w ten sposób materiał dowodowy z miejsca zdarzenia będzie mógł być analizowany przez wielu biegłych, nawet w tym samym czasie.
Jest też dodatkowy atut. Nawet po upływie wielu lat zachowana wierna cyfrowa rekonstrukcja pozwoli wrócić do sprawy, jeśli pojawiłyby się w niej nowe fakty.
ANNA KRAWCZYŃSKA
zdj. Andrzej Mitura