Tak kończy się jeden z najgłośniejszych w ostatnich latach w regionie leszczyńskim procesów, w którym uczestnikami, a zarazem pokrzywdzonymi –jak orzekł sąd – było m.in. kilku policjantów. Jednak tylko dwaj z nich: 52-letni dziś mł. insp. Maciej Kowalski, naczelnik Wydziału PG z Komendy Wojewódzkiej Policji w Poznaniu, oraz jego odpowiednik z KMP w Lesznie, 43-letni podinsp. Marek Matyla, zostali zatrzymani i osadzeni w areszcie śledczym.
„Załamał mi się świat”
– W jednej chwili załamał mi się świat – mówi podinsp. Marek Matyla, dziś już w stanie spoczynku. – To był 13 grudnia 2005 r., okres przedświąteczny, Wigilia za pasem, Boże Narodzenie, najbardziej rodzinne ze świąt, a ja w kajdankach na rękach trafiam za kraty! I do tego z czystym sumieniem. Początkowo sądziłem, że to jakaś fatalna pomyłka, że za godzinę, dwie wrócę do domu. I wtedy usłyszałem zarzut popełnienia przestępstwa z art. 228 par. 1 k. k. w zw. z art. 12 k. k.: kto w związku z pełnieniem funkcji publicznej przyjmuje korzyść majątkową lub osobistą albo jej obietnicę, podlega karze pozbawienia wolności od 6 miesięcy do 8 lat. Później dowiedziałem się, że ten sam zarzut postawiono mojemu byłemu przełożonemu Maciejowi Kowalskiemu, naczelnikowi wydziału pg z Poznania. Razem mieliśmy przyjąć przeszło 180 tys. zł łapówek. Absurd!
Tego samego jeszcze dnia, na podstawie rozkazu personalnego wielkopolskiego komendanta Policji, obaj oficerowie zostali zawieszeni w czynnościach służbowych. Niedwuznacznie dano im też do zrozumienia, że dla dobra służby powinni raczej pomyśleć o zmianie zawodu albo skorzystać z przysługujących im uprawnień emerytalnych.
– Po 20 latach nienagannej służby, która była moim drugim życiem, jednym pociągnięciem pióra zniszczono mój autorytet, dobre imię, dotychczasowe osiągnięcia, z których byłem dumny, i perspektywę dalszej kariery zawodowej – żali się Marek Matyla. – Z szanowanego obywatela stałem się w oczach opinii publicznej szumowiną, wyrzutkiem społecznym, skorumpowanym gliną. Na nic się zdały moje zapewnienia, że jestem niewinny. Dla Prokuratury Okręgowej w Katowicach, która wszczęła to śledztwo, bardziej wiarygodne były pomówienia niejakiego Jarosława Ł., leszczyńskiego przedsiębiorcy zamieszanego w nielegalny handel paliwami, niż wyjaśnienia oficera Policji o nieposzlakowanej opinii. Temu człowiekowi, nieznanemu mi zupełnie, było wszystko jedno, kogo pomówi. Byleby tylko wyjść na wolność, oskarżyłby zapewne własną matkę. To on zeznał w śledztwie i podczas procesu, że opłacał się policjantom, aby uchronić się przed aresztowaniem i kryć swoich wspólników.
(...)
Akt oskarżenia przeciwko leszczyńskim policjantom trafił do Sądu Rejonowego w Lesznie w sierpniu 2006 r. W tym czasie (od kwietnia) obaj byli już emerytami, co lokalne media złośliwie im wytknęły, informując nie tylko o ich „ucieczce” z Policji, ale i o wysokich apanażach, które będą z tego tytułu otrzymywali do końca życia. Nawet jeśli zostaną skazani prawomocnym wyrokiem. W rzeczywistości Marek Matyla pobiera dziś emeryturę w wysokości 1700 zł, a Maciej Kowalski, po blisko 30 latach służby i zajmowanym wysokim stanowisku, otrzymuje około 3 tys. zł.
Proces przeciwko leszczyńskim policjantom oraz przedsiębiorcy Dariuszowi W. rozpoczął się 4 września 2006 r. przed Sądem Rejonowym w Lesznie, w Wydziale II Karnym. Na wyrok trzeba było czekać aż do 21 grudnia 2007 r. Odbyło się jedenaście posiedzeń. Przez salę sądową przewinęło się 40 świadków, w tym 17 z Policji.
– Na nasze szczęście – mówi Marek Matyla – sąd nie dał wiary naciąganym oskarżeniom katowickiej prokuratury. Zostaliśmy uniewinnieni ze wszystkich zarzutów. W uzasadnieniu przewodniczący składu, sędzia Tomasz Momot, powiedział wprost, że gdyby w oparciu o takie dowody ludzie mieliby być w Polsce skazywani, to sąd jest przerażony takim stanem rzeczy.
(...)
Pozwany Skarb Państwa
Na nic się zdała apelacja katowickiej prokuratury. 24 września ubiegłego roku Sąd Okręgowy w Poznaniu uznał ją za „oczywiście bezzasadną” i w majestacie prawa odrzucił w całości. Oskarżeni policjanci po trzech latach zmagań z Temidą odzyskali wreszcie dobre imię i status niewinnych.
– W swojej naiwności sądziłem – mówi Marek Matyla – że skoro sąd oczyścił mnie ze wszystkich oskarżeń, nie będę miał trudności z powrotem do służby. Na początku grudnia 2008 r. zwróciłem się więc do wielkopolskiego komendanta Policji z prośbą o przywrócenie mnie do pracy na podstawie art. 155 k. p. a. Niestety, w styczniu br. otrzymałem odpowiedź, że brak jest przesłanek wzruszenia decyzji o zwolnieniu mnie ze służby w Policji, a przepis art. 155 k. p. a. w sprawie zmiany lub uchylenia decyzji o zwolnieniu ze służby w Policji nie może zostać wykorzystany, gdyż byłoby to obejście prawa, a tym samym doszłoby do naruszenia interesu służby, a więc i interesu społecznego.
(...)
Podinsp. w stanie spocz. Markowi Matyle odmówiono powrotu do służby, Maciej Kowalski sam zrezygnował, ze względu na stan zdrowia.
– W tej sytuacji – tłumaczy Marek Matyla – postanowiliśmy dochodzić swoich roszczeń przed sądem. Polskie prawo daje nam możliwość ubiegania się o odszkodowanie i zadośćuczynienie za niesłuszne aresztowanie. Chcemy z tego prawa skorzystać.
(...)
Adwokaci leszczyńskich policjantów złożyli już pozew do Sądu Okręgowego w Poznaniu. Domagają się w nim po 2 tys. zł zadośćuczynienia za każdy dzień spędzony za kratami aresztu, za rozłąkę z rodziną, utratę pracy i dobrego imienia, poniesione straty moralne, traumatyczne przeżycia, częściową utratę zdrowia (łącznie po 0,5 mln zł każdy). Wnioskują też o przyznanie dożywotnio tzw. renty wyrównawczej (po 2 tys. zł miesięcznie dla każdego z nich), argumentując, że na skutek wcześniejszego przejścia na emeryturę i braku możliwości zarobkowania ich standard życia uległ gwałtownemu obniżeniu.
Jerzy Paciorkowski
zdj. Andrzej Mitura
Krzywda, której doznałem, jest jednak tak niewyobrażalnie wielka, że zastanawiam się ciągle, czy w ogóle istnieje coś, co jest w stanie w jakiś sposób ją zrekompensować. Czy jest jakaś cena, która wyrówna cierpienia moich bliskich, upokorzenia, których doznawali na każdym kroku, na ulicy, w domu, w szkole, w sklepie czy też w pracy – te ciche szepty, nagłe milczenie znajomych itp. W mojej ocenie to krzywda straszna, niewybaczalna i nierekompensowalna. Człowiek sam potrafi znieść wiele, ja dałem radę. Sześć miesięcy na 9 metrach kwadratowych z przestępcami różnego rodzaju jest dla policjanta złem niewyobrażalnym, zdeptaniem wszystkich ideałów, w które wierzyłem. Te minuty ciągnące się jak guma, beznadziejnie powtarzający się rytm dnia, od porannego do wieczornego szczęku klucza w zamku. Horror, którego nie zrozumie nikt, kto tego nie przeżył. Dlaczego i za co? Powiedział ktoś, „iż lepiej, by stu winnych uniknęło odpowiedzialności karnej niż jeden niewinny został niesłusznie skazany”. Na zasadzie analogii stosowane to powinno być do tymczasowych aresztowań. Zdeptano moje życie, stosując tzw. areszt wydobywczy. Niech chociaż nasz tragiczny przykład spowoduje, że jakiś prokurator czy też sędzia uważniej przeczyta akta i zastanowi się nad rzeczywistymi dowodami, nim złoży podpis na dokumencie, który decyduje o życiu, szczęściu, karierze, a przede wszystkim wolności człowieka.
Jest to fragment artykułu. Całość w tradycyjnej, drukowanej wersji miesięcznika „Policja 997”.