Strona główna serwisu Gazeta Policyjna

Jak policja nic nie robiła... Sprawa Olewnika

Policjanci z olsztyńskiego CBŚ, ci sami, którym przypisuje się sukces w rozwiązaniu sprawy porwania Krzysztofa Olewnika, mówią: - Nie można tym policjantom, na których się teraz psy wiesza, nie oddać jakiegoś pokłonu. Bo oni naprawdę pracowali. To oni ustalili Sławomira Kościuka i Wojciecha F. Sprawcy zostali zatrzymani na podstawie materiału zgromadzonego przez nich.


Bmw, którym porywacze wywieźli Krzysztofa,
policja znalazła spalone pod Zgierzem

(...)

Krzysztof Olewnik zostaje porwany nocą z 26 na 27 października 2001 roku. Około 22.00 w jego domu w Drobinie kończy się przyjęcie, które ojciec, Włodzimierz Olewnik, zorganizował, żeby załagodzić spór syna z policjantami z drogówki. Po spotkaniu Krzysztof rozwozi gości i wraca do domu. Następnego dnia rano jego przyjaciel i wspólnik, Jacek Krupiński, zauważa przed domem Krzysztofa ślady krwi. Zatrzymuje się w progu, widząc kolejne. Powiadamia ojca i czeka na niego kilka minut. Okazuje się, że Krzysztofa nie ma. W domu na podłodze kałuża krwi, ślady krwi są też na ścianach, a dom jest splądrowany. Ojciec wzywa policję. Ta zabezpiecza ślady, słucha świadków. Oględziny trwają od 10.00 do północy. Zabezpieczonych zostaje 51 różnego rodzaju przedmiotów i śladów, w tym m.in. krew, linie papilarne, włosy. Pies gubi trop kilkanaście metrów za bramą posesji, w miejscu, gdzie na drodze widać ślady opon. Wśród funkcjonariuszy prowadzących sprawę jest Bogdan K., który był na przyjęciu poprzedniego wieczora, a na prośbę Włodzimierza Olewnika w czynnościach uczestniczy Wojciech K., policjant, który pomógł skompletować listę gości.

Wszyscy zostali przesłuchani. Wzięto ich odciski palców.

Już na początku, w 2001 roku, policjanci sporządzają cztery wersje śledcze. Pierwsza zakłada uprowadzenie dla okupu przez grupę przestępczą. Druga, że porwanie może mieć związek z rozliczeniami finansowymi firmy Krupstal, w której wspólnikami byli Krzysztof i Jacek Krupiński. Kolejna hipoteza ma związek z kobietami i romansami Krzysztofa. Czwarta zakłada samouprowadzenie.

- Nigdy nie było tak, że była to wersja jedyna i najważniejsza - podkreślają policjanci prowadzący sprawę. - Ale były pewne symptomy, które wskazywały, że tak może być.

Sprawa była nietypowa. Już sam fakt uprowadzenia z domu wydawał się dziwny. Było przyjęcie, w domu bawiło się kilkanaście osób - porywacze nie mogli wiedzieć, czy wszyscy wyszli, czy ktoś został. Prościej byłoby uprowadzić na drodze, kiedy Krzysztof wracał do domu, a nie narażać się na złapanie. Do tego plądrowanie domu - zajmuje czas, a w takiej sytuacji każda sekunda jest na wagę złota. Poza tym dom Krzysztofa nie stoi na kompletnym odludziu. Obok był stróż, który mógł coś usłyszeć, zauważyć. Mało tego: na ścianach były rozmazy krwi. Jakby ktoś je celowo rozcierał. To też nietypowe. Bo który ze sprawców poszerza ślady swojego pobytu? Inna sprawa: dlaczego porywacze przewrócili dom do góry nogami, zabrali pieniądze, zegarek, złoty łańcuszek, broń, a nie skusili się na samochód Włodzimierza Olewnika? To dziwne. Tym bardziej że wzięli drugi samochód, należące do Jacka Krupińskiego bmw, które miało skomplikowany system zabezpieczeń i nikt poza Krzysztofem i Jackiem nie umiał go odpalić. Porywaczom się udało. Auto spalili około trzeciej nad ranem pod Zgierzem. Po co kradli samochód, jechali kilkadziesiąt kilometrów i ryzykowali kontrolę drogową?

Ślady bardziej wskazywały na napad rabunkowy niż uprowadzenie. Biegła, która na podstawie śladów biologicznych odtwarzała przebieg zdarzenia, stwierdziła, że ich układ w przypadku porwania powinien być inny.

(...)

Pierwszy raz porywacze dzwonią do rodziny Olewników dzień po porwaniu. Żądają 300 tysięcy dolarów. Wszystkie informacje przekazują głosem porwanego, używają jednego telefonu na kartę, zmieniają miejsca, telefon włączają tylko wtedy, gdy dzwonią. Czasem kontaktują się codziennie, a nawet kilka razy dziennie, a potem milczą przez dwa miesiące. Maciej L. namierza, gdzie i kiedy porywacze kupili telefon. Okazuje się, że w Auchan w Warszawie. Policjanci razem ze sprzedawczynią przeglądają taśmę z monitoringu, dziewczyna rozpoznaje klienta po reklamówce. Tyle że mężczyzna jest odwrócony plecami do kamery. Nie widać jego twarzy. Nie wiadomo, kto to. Funkcjonariusze kasetę pokazują w wydziale terroru kryminalnego w KSP, filmują też od tyłu potencjalnych podejrzanych i porównują z zarejestrowanym na taśmie mężczyzną. Bez skutku.

Porywaczy nie można też namierzyć podczas przekazania okupu, bo do niego nie dochodzi. Co prawda co chwila wyznaczają nowe miejsca, ale zwlekają z przejęciem pieniędzy.

- Nie wiadomo czemu. Wygląda, jakby chcieli rodzinę umęczyć - mówi Henryk S.

Tymczasem policja po każdej informacji czeka w gotowości.

- Pamiętam taką sytuację, gdy sprawcy odezwali się do rodziny Olewników i były podstawy, by sądzić, że będzie wyjazd z okupem - mówi Remigiusz M. - Przyjechałem wówczas do Płocka, to było w godzinach popołudniowych. Czekaliśmy na jakiś sygnał od sprawców do godziny trzeciej w nocy. Mimo że kontakt się urwał, do rana spaliśmy na krzesłach, czekając na sygnał.

- To wszystko było dziwne - mówi Henryk S. - Bo żeby trzymać kogoś rok? Od 23 lipca 2002 do 11 czerwca 2003 w ogóle się nie odzywają. Przerwa jest!

W czasie tej ciszy, na początku 2002 roku, policja namierza w Poznaniu telefon porywaczy. Na miejsce, wraz z innymi policjantami, jadą Henryk S. i Maciej L. Okazuje się, że telefon znalazł w budce telefonicznej niedaleko stacji benzynowej nauczyciel i... podarował go córce. Wystarczyło włożyć kartę, by komórka zaczęła nadawać sygnał. Czyli znów pudło. Henryk S. przesłuchał nauczyciela i jego córkę. Z kolei Maciej L. rozpracowywał operacyjnie kasetę z monitoringu stacji. Inni policjanci robili swoje. Kamery nie obejmowały miejsca, gdzie stał automat, ale można było sprawdzić pojawiające się na nagraniu samochody.

Jedna rzecz niepokoi zarówno rodzinę Olewników, jak i Policję: przecieki. Porywacze wiedzą o rzeczach, o których nie powinni mieć pojęcia. Przykład? Wyznaczają do przekazania okupu żonę Jacka Krupińskiego i rodzina nie chce się zgodzić. Danusia proponuje, że się za Iwonę przebierze. W kolejnym liście porywacze ostrzegają: żadnych przebierańców nie będzie.

(...)

Rok od zniknięcia Krzysztofa znów prawdopodobna staje się wersja samouprowadzenia. Nagle zgłasza się przyjaciółka Krzysztofa z Płocka, która zeznaje, że przed porwaniem Krzysztof dał jej na przechowanie kopertę z nieznaną zawartością. Gdyby cokolwiek mu się stało, miała przekazać ją rodzinie. Kobieta mówi, że Krzysztof zachowywał się dziwnie, był przestraszony, rozglądał się wokół, jakby sprawdzał, czy nikt go nie śledzi. Mówił też, że poznał niewłaściwą kobietę. Kilka dni przed zniknięciem odebrał kopertę.

- To znów dało nam podstawy, żeby myśleć, że czegoś się bał, że chciał zniknąć. Ale nie wiedzieliśmy, co tam było, jakie miał problemy - mówi Henryk S.

Okup

24 lipca 2003 roku porywacze postanawiają podjąć okup. Zmieniają walutę, chcą 300 tysięcy, ale euro. Miesiąc wcześniej do samochodu rodziny podrzucają list z kartą do komórki. Tylko ta karta ma służyć Olewnikom do kontaktu z porywaczami. Instruują Danutę i jej męża, gdzie mają jechać. Zmieniają miejsca. Ostatecznie każą jechać na warszawską Trasę Toruńską, szukać oznaczonego światłami i zniczami miejsca. Rodzina przejeżdża, cofa. Cała technika cofnąć nie może. To grozi dekonspiracją. A przecież chodzi o życie Krzysztofa.

- Możemy tylko powiedzieć, że w pogotowiu było pięć województw, na miejscu co najmniej cztery samochody, a wyrzucenie okupu odbyło się bez ustalenia z policją - mówią obrońcy Remigiusza M. i Macieja L.

Henryk S. o podjęciu okupu dowiedział się po fakcie.

Karta

I wtedy nagle pojawia się trop. Policjanci namierzają budkę telefoniczną, z której sprawcy dzwonią do rodziny i odtwarzają głos Krzysztofa. Gdy jest już budka, ustalają numer karty, z której dzwoniono. Potem sprawdzają inne jej połączenia. Trochę to trwa. Namierzać zaczynają jeszcze w 2003, wynik jest w 2004 roku. Okazuje się, że po telefonie do Olewników z tej samej karty dzwoniono do domu Sławomira Kościuka, do komendy w Słubicach, do szpitala, do autokomisu żony Wojciecha F. i do Piotra S. Kto mógł dzwonić? Wszystko wskazuje na to, że Kościuk. W kwietniu 2004 policjant ze Słubic potwierdza na sto procent, że tego i tego dnia dzwonił do niego podejrzewany.

Policja jest już wtedy na etapie śledzenia Kościuka i billingowania jego domowego telefonu. Wszystko trzeba robić ręcznie. Stos papierów, flamastry i zaznaczanie, kto do kogo dzwonił. Z analizy wynika, że między Kościukiem, firmą żony Wojciecha F. i Piotrem S. jest stały kontakt. "Święta trójca", nazywają ich policjanci. Okazuje się, że mężczyźni znają się od dziecka, przyjaźnią. Pod koniec maja 2004 prokurator postanawia przeszukać mieszkanie Kościuka, Piotra S. i autokomis żony Wojciecha F.

1 czerwca zatrzymują Kościuka. W prokuraturze od razu stawia się jego siostra, adwokat. Robi raban, bo brat ma żółte papiery. Ale Kościuk tłumaczy się logicznie: znalazł kartę i wykorzystał wolne impulsy. - Brakowało dowodu, że wykonał jakieś połączenie, zanim zadzwonił do Olewników - mówi Henryk S.

Później znajdą świadka, który potwierdzi, że Kościuk dzwonił do niego wcześniej. Ale w czerwcu 2004 r. dowody są zbyt słabe i prokuratura nie występuje o aresztowanie Kościuka. Zostaje przesłuchany jako świadek, a kilka dni później ginie policyjna nubira z 16 tomami akt. W biały dzień. W centrum Warszawy. Tamtego dnia Maciej L. z drugim policjantem pojechali do prokuratury po akta i nowe wytyczne. W tych stało, że mają przesłuchać w Warszawie dwóch świadków. Słuchają jednego, potem drugiego. Podczas drugiego przesłuchania znika ich auto. To koniec pracy pierwszej mazowieckiej grupy pod kierownictwem Remigiusza M.

W październiku 2004 roku postępowanie przejmują warszawskie i płockie CBŚ. Znów trwa zapoznawanie się z aktami. Ze starej grupy tylko Henryk S. jest delegowany do CBŚ. Robi analizę odtworzonych akt, pisze plan śledztwa dla prokuratora, ma tylko tę jedną sprawę, znajduje anonim.

(...)

Anna Krawczyńska
repr. Andrzej Mitura

To już siódmy rok

26/27 października 2001 - porwanie Krzysztofa Olewnika
grudzień 2002 - sprawę uprowadzenia przejmuje Prokuratura Okręgowa w Warszawie
styczeń 2003 - anonim wskazujący na udział Ireneusza Piotrowskiego i Roberta Pazika w porwaniu
24 lipca 2003 - przekazanie okupu
5 września 2003 - Sławomir Kościuk i Robert Pazik mordują Krzysztofa
6 września - Kościuk odtwarza rodzinie ostatnią wiadomość, w której Krzysztof mówi, że wróci za dwa lata
1 czerwca 2004 - pierwsze zatrzymanie Sławomira Kościuka
7 czerwca 2004 - kradzież policyjnego samochodu z 16 tomami akt
październik 2004 - śledztwo przejmuje płockie CBŚ
lipiec 2005 - drugie zatrzymanie Sławomira Kościuka i pierwsze Wojciecha F.
listopad 2005 - trzecie zatrzymanie Sławomira Kościuka
styczeń 2006 - drugie zatrzymanie Wojciecha F.
maj 2006 - śledztwo przejmuje Prokuratura Okręgowa w Olsztynie i olsztyńskie CBŚ
październik 2006 - Sławomir Kościuk zaczyna sypać
czerwiec 2007 - Wojciech F. popełnia samobójstwo w areszcie
31 marca 2008 - wyrok: zabójcy skazani na dożywocie, porywacze na kilkanaście lat więzienia
4 kwietnia 2008 - w celi wiesza się Sławomir Kościuk
27 kwietnia 2008 - BSW na polecenie Prokuratury Okręgowej w Olsztynie zatrzymuje trzech policjantów
maj 2008 - przekazanie sprawy do Prokuratury Okręgowej w Gdańsku
30 maja 2008 - Sąd Okręgowy w Olsztynie ma rozpatrzyć zażalenie prokuratury na niezastosowanie tymczasowego aresztowania wobec trzech policjantów, a Sąd Rejonowy w Olsztynie - zażalenie policjantów na zatrzymanie.

Teraz łatwo mówić o błędach

Kilka tygodni po skazaniu zabójców Krzysztofa Olewnika do olsztyńskiego Sądu Okręgowego doprowadzonych zostaje trzech mężczyzn. Nie bandytów. Policjantów. Tych, którzy uczestniczyli w śledztwie w sprawie porwania i morderstwa.

Olsztyńska Prokuratura Okręgowa zarzuca im zaniedbania w czynnościach i utrudnianie śledztwa, co skutkowało śmiercią Krzysztofa Olewnika (art. 231 k.k. w związku z art. 239 k.k. i art. 155 k.k.).

Według prokuratorów Remigiusz M., kierownik pierwszej grupy śledczej powołanej w Komendzie Wojewódzkiej Policji w Radomiu, działającej do sierpnia 2004 roku, powinien odpowiadać za: niesprawdzenie informacji przekazanych w anonimie, jaki dotarł do rodziny Olewników w styczniu 2003 roku, niezałożenie podsłuchu telefonu służącego do kontaktu z porywaczami, złe zabezpieczenie oraz spóźnione (dopiero po trzech dniach) oględziny miejsca przekazania okupu.

Henryk S. w opinii oskarżycieli winien jest: niewłączenia do akt fragmentów telefonu odnalezionych w miejscu porzucenia i spalenia bmw, którym przewożono Krzysztofa Olewnika, niewłączenia do akt kaset z monitoringu w Auchan, gdzie kupiono telefon używany przez porywaczy, oraz na stacji benzynowej w Poznaniu, na której telefon ten został porzucony w styczniu 2002 roku, a także niesprawdzenia anonimu.

Maciejowi L. prokuratura zarzuca z kolei niezweryfikowanie informacji z anonimu, niedołączenie do akt sprawy kasety z Auchan oraz niezałożenie podsłuchu telefonu, z którego rodzina kontaktowała się z porywaczami podczas przekazania okupu.

(...)

- Opinia publiczna i tak już ich osądziła jako winowajców - mówi mecenas Radosław Gałan.

Mimo że w trakcie ogłaszania postanowienia sądu obrońcy wstają (nie jest to wymagane w tym momencie), starając się zasłonić swoich klientów, fotoreporterzy znajdują luki. Wbrew sądowemu zakazowi publikowania wizerunków i postaci, zobaczyli je czytelnicy niektórych gazet. Wcześniej policjanci byli doprowadzani do sądu w asyście nie tylko funkcjonariuszy BSW, ale i kamer. Z marynarkami na głowach. Jak bandyci, których tak wielu wcześniej zatrzymywali.

- Jak oni wyglądali!? - oburza się matka zamordowanego Krzysztofa, Ewa Olewnik. - To mają być funkcjonariusze państwa? Tak prowadzi się przestępców.

Obrońcy Remigiusza M. i Macieja L. przyznają, że wraz ze swymi klientami rozważali, jak powinni oni zachować się w tej sytuacji.

- Pierwsze skojarzenia rzeczywiście były proste: winni, bandyci - mówi mecenas Turczynowicz-Kieryłło. - Jednak wspólnie zdecydowaliśmy, że lepiej będzie nie wystawiać policjantów na flesze. Byliby dodatkowo napiętnowani. Mało kto pamięta o domniemaniu niewinności. I że dwóch z nich to czynni zawodowo policjanci. Dla nich sposób, w jaki ich potraktowano, niezależnie od ostatecznego wyniku sprawy, może oznaczać "śmierć zawodową". Dla wszystkich może być piętnem na całe życie, które przesłoni ich wcześniejsze dokonania zawodowe.

(...)

Przemysław Kacak
zdj. Przemysław Kacak i Andrzej Mitura

O czym nie wiemy?

(...)

- Dlaczego nie dokończono śledztwa zasadniczego, a zajęto się w pierwszej kolejności błędami i nieprawidłowościami w śledztwie? - dziwi się Włodzimierz Olewnik.

Mężczyzna nie ukrywa, że o współudział w zbrodni posądza także osoby z najbliższego środowiska syna. Na dowód przedstawia billingi, treści sms-ów. Są i inne przesłanki, świadczące, że może mieć rację.

- Nie sądzę, by Kościuk coś zataił - mówi Henryk S. - Doświadczenie uczy, że gdy taki bandyta się otwiera, mówi już o wszystkim. Tak było i teraz. Przyznał się, obciążył F., po co miałby coś jeszcze zatajać?

Ale Henryk S. mówi to tylko w kontekście podejrzeń o istnienie "kreta" w Policji.

- Jaką wiedzę miał Kościuk? - zastanawia się mecenas Radosław Gałan. - Jego samobójcza śmierć może nie była przypadkowa. Kościuk faktycznie mógł powiedzieć wszystko, co wiedział, ale wiedział tylko tyle.

Przypadki?

Tych wątpliwości nie uda się już rozwiać - F. i Kościuk zostali znalezieni w swoich celach - powieszeni. Wersja oficjalna - samobójstwa. I pytania. Skąd w organizmie F. alkohol i narkotyki? Czemu akurat dwa dni przed śmiercią w jego celi popsuła się kamera monitoringu?

W samobójczą śmierć F. wątpią sami policjanci.

- Aż dziwne - mówią Krzysztof Lewicki, naczelnik olsztyńskiego oddziału CBŚ i Andrzej Grabowski, naczelnik płockiego CBŚ. - To był zatwardziały bandyta, nie z tych, którzy się wieszają.

Inny zadziwiający zbieg okoliczności to kradzież w czerwcu 2004 roku policyjnej nubiry, w bagażniku której znajdowało się 16 tomów akt śledztwa. W pobliżu była kamera, ale nie zarejestrowała momentu kradzieży. Tylko przypadek zrządził, że tom siedemnasty z kartami telefonicznymi, w tym tą, z której korzystał Kościuk, pozostał w prokuraturze. Cenny dowód ocalał. Zaginione akta udało się odtworzyć z kserokopii lub powtarzając niektóre czynności.

- Zdarzało się, że wraz z autami ginęły ważne dokumenty, ale zazwyczaj papiery znajdowały się po jakimś czasie, gdzieś wyrzucone, bo nie były potrzebne złodziejom - mówi naczelnik Lewicki. - Tutaj do dziś nic nie wypłynęło. Podobnie o samochodzie nic nie wiadomo.

- Zielona nubira nie była samochodem najbardziej pożądanym przez złodziei aut - mówi mecenas Turczynowicz-Kieryłło. - Czy to przypadek, że została skradziona kilka dni po zatrzymaniu Kościuka?

(...)

Przemysław Kacak
zdj. Przemysław Kacak (2) i Andrzej Mitura

Porywacze

- Wojciech F. (nie podajemy pełnego nazwiska, bo podejrzany nie żyje i nie było zgody na ujawnienie jego danych - red.) - szef grupy, powiesił się w celi przed rozpoczęciem procesu.
- Robert Pazik., ps. Pedro - sąsiad Olewników. To on udusił Krzysztofa. Skazany na dożywocie, z możliwością przedterminowego wyjścia po 30 latach.
- Sławomir Kościuk - pomagał w morderstwie, przytrzymując Krzysztofa, później wrzucił ciało chłopaka do wykopanego dołu. Dostał dożywocie, powiesił się w celi.
- Artur Rekul - uczestniczył w porwaniu, skazany na 12 lat pozbawienia wolności.
- Piotr Sokołowski - pomagał przy porwaniu, groził jednemu ze świadków, skazany na 15 lat więzienia (opuścić je będzie mógł najwcześniej po 13 latach).
- Cezary Witkowski, ps. Żaba - uczestniczył w porwaniu, skazany na 13 lat więzienia (opuścić je będzie mógł najwcześniej po 12 latach).
- Ireneusz Piotrowski, ps. Bokserek - wystawił Olewnika, pilnował go po uprowadzeniu, ma do odsiedzenia 14 lat, z możliwością wyjścia po 12.
- Stanisław Owsianko, ps. Kulawy - telefonował do rodziny, domagając się okupu, znęcał się nad Krzysztofem, skazany na 8 lat pozbawienia wolności.

Czy to pełna lista sprawców?

Wyroki są nieprawomocne, sąd zgodził się na ujawnienie danych i wizerunków oskarżonych


 
Czekamy na listy, artykuły, wypowiedzi (gazeta.listy@policja.gov.pl). Najciekawsze z nich zamieścimy na naszych łamach.

Artykuł w pełnej wersji przeczytacie w tradycyjnym - papierowym wydaniu miesięcznika POLICJA 997.