Strona główna serwisu Gazeta Policyjna

Wilki w rejonie

Policyjna škoda yeti dzielnie sunie wyboistą ścieżką w górę zbocza, ale i to auto ma swoje ograniczenia. Po kilkunastu minutach docieramy do punktu, gdzie razem z dzielnicowym przesiadamy się do terenówki GOPR-u. Inaczej w rejon ze sprawą do bacy dotrzeć nie sposób, bo wraz z juhasami pilnuje owiec na hali.

Co prawda można piechotą, ale na halę pod schroniskiem na Durbaszcze idzie się z komisariatu w Szczawnicy ponad dwie godziny, a gdzie jeszcze czas, żeby z bacą porozmawiać i wrócić. A to przecież jedno z wielu zadań przewidzianych na ten dzień. Tak więc wdrapujemy się defenderem Grupy Podhalańskiej GOPR obutym w opony, których bieżnik skutecznie wgryza się w podłoże gumowymi zębami. Dziury w drodze takie, że kilka razy głowy odbijają się od podsufitki, ale za to widoki coraz piękniejsze. Pogoda jest idealna, domki w Szczawnicy z tej wysokości wyglądają jak klocki.

DROGA W GÓRY

Ale to góry, trzeba pamiętać, że pogoda może być zdradliwa i śmiertelnie niebezpieczna. Nasz gospodarz na tym terenie, asp. Karol Tokarczyk, pokazuje nam krzyż tuż pod ścianą lasu, kilka minut piechotą od schroniska na Durbaszcze. Naszym kierowcą jest st. ratownik Paweł Michalik – obydwaj panowie wspominają wspólną akcję ratowniczą sprzed około ośmiu lat, której tragiczny finał ten krzyż upamiętnia. Czworo turystów wyszło na szlak, rozpętała się burza, a oni nie wrócili, do schroniska też nie dotarli. Rodzice z córką i jej narzeczonym. – Najmłodszy syn, jeszcze dziecko, w góry nie poszedł, nie czuł się na siłach na taką wycieczkę. Turyści nie odbierali telefonów, fatalna pogoda utrzymywała się kilka dni. Cały czas trwała akcja poszukiwawcza. W końcu, tuż pod schroniskiem, znaleziono zwłoki turystów. Ciała leżały na granicy hali i lasu, promieniście rozrzucone od uderzenia pioruna...

W TYM MIEJSCU JEST SPOKÓJ, NIEDŹWIEDZIA NIE MA…

Czerwona terenówka bierze kolejny zakręt i docieramy do celu.

– Panowie, nie bójcie się! Moje pieski gryzą tylko złych ludzi! – Tymi słowami wita nas baca Andrzej Staszel w towarzystwie trzech białych dużych czworonogów. Od dzielnicowego pieski natychmiast domagają się głaskania, więc od razu wiadomo, że to właściwy człowiek na właściwym miejscu. Wchodzimy do bacówki, gdzie nie najmłodszy już baca oscypki uczył się wyrabiać jeszcze od swojego ojca, a tamten zapewne od swojego. Do dziś stoją tu te same wiekowe czerpaki do mleka. Baca stawia na płonącym sztaplu czajnik z wodą na herbatę i szuka świadectwa szczepienia psów. Dym w bacówce pozbawionej komina jest tak gęsty, że łzawią oczy. Na panu Andrzeju, który spędził tu kilkadziesiąt lat życia, nie robi to żadnego wrażenia. Już na zewnątrz policjant ogląda świadectwa – wszystko jest w porządku. To raczej działanie prewencyjne. Co jakiś czas miłe pieski kogoś gryzą i dobrze wiedzieć zawczasu, czy na pewno były szczepione.

– Baca to główny gospodarz na hali, odpowiada za swoje owce, w tym przypadku jest ich ponad 400. Do tego ma pod opieką owce gospodarzy, którzy na co dzień mieszkają w dolinie. Pomocnikami bacy są juhasi, strzegą owiec przed wilkami, pomagają zaganiać stado i nie schodzą z hali pół roku. Jak coś trzeba, to baca schodzi do doliny. Juhasi nocują tu w tych malutkich budkach, które wyglądają jak drewniane skrzynki – opowiada dzielnicowy. – Coraz więcej mają roboty z turystami idącymi na Durbaszkę. Pastwisko należy do bacy, droga na szlaku należy do pastwiska. Psy doskonale wiedzą, że mają pilnować stada przed intruzami, czyli obcymi ludźmi i wilkami, ewentualnie niedźwiedziem. Turyści bywają różni – niektórzy drażnią psy, inni wchodzą w stado robić zdjęcia. Jak tylko pies poczuje, że stado jest zagrożone, zaczyna bronić swojego terenu. I wtedy dochodzi do wypadków, bo pieski gryzą. I mieć im tego za złe nie można.

Do rozmowy włącza się baca:

– Panie dzielnicowy, te psy myślą, że powariowaliśmy. Krzyczymy na turystów, żeby nie schodzili ze szlaku, żeby ochronić ich przed atakiem psów. Krzyczymy na psy, żeby nie ruszały turystów. Turyści się obrażają, bo nie wiedzą, czemu juhasi nie pozwalają im schodzić na trawę. Za to w nocy znowu krzyczymy: „Bierz go!”, jak wilki podchodzą pod stado. Całkiem niedawno gospodarzowi ze słowackiej strony aż tu do nas stado pognały, a wygryzły ze 30 owiec. Ale u nas raczej spokojnie i niedźwiedzia przynajmniej nie ma.

Żeby uzmysłowić turystom zasady bezpiecznej turystyki w górach, dzielnicowy co jakiś czas odwiedza schronisko i robi na ten temat pogadanki. Poza tym w sezonie w lesie pojawiają się harcerze – trzeba mieć z nimi stały kontakt, ustalić zasady i drogi ewakuacji na wypadek załamania pogody. Jest co robić. Dlatego Policja, GOPR, straż pożarna to na tym terenie to jedna wielka rodzina, bez wsparcia w postaci sprzętu, ludzi i wiedzy nikt sam nic nie zdziała. A turyści w górach gubią się regularnie.

MIASTO W DOLINIE

– Pamiętam, że całe życie walczyliśmy o to, i nadal walczymy, żeby mówić o nas Romowie, i to się powoli udaje – mówi Jan Barwiński, sołtys tutejszej wspólnoty, która w Szczawnicy zamieszkuje od pokoleń. – Ale jak ktoś do mnie powie „Cygan” to akurat ja się nie obrażę, o ile ten ktoś mówi to z szacunkiem, bez negatywnego nastawienia, z niewiedzy.

Widać, że dzielnicowy cieszy się wśród tutejszych Romów szacunkiem, bo sołtys zaprasza go do domu. Rozmowa jest luźna, wątków mnóstwo, a gdy pojawia się żona sołtysa, atmosfera staje się wręcz rodzinna. Gdy wychodzimy, asp. Tokarczyk mówi nam, że bardzo sobie ceni dobry kontakt z romskim sołtysem, gdyż osoba ta ma w swoim środowisku ogromny autorytet. Ale i tak z Romami w Szczawnicy nie ma żadnych problemów, to mieszkańcy miasta jak wszyscy inni.

– Jedyna „afera”, którą pamiętam, odkąd pełnię tu służbę, dotyczyła kradzieży kwiatka z doniczki. O, z tego tam balkonu – tu dzielnicowy pokazuje nam ruchem głowy posesję na głównej ulicy. – Sprawca był młody, za dużo wypił, a na drugi dzień przeprosił i oddał nową doniczkę z takim samym kwiatem.

DZIELNICOWY INNY NIŻ MIEJSKI

Zarządzenie nr 5 KGP z 20 czerwca 2016 r. w sprawie metod i form wykonywania zadań przez dzielnicowego i kierownika dzielnicowych różnicuje służbę dzielnicowych na terenach miejskich oraz poza miastami. Mocą zarządzenia wprowadzono zmiany służące odciążeniu tych policjantów od zajęć, które nie są ściśle związane z tym, czym dzielnicowy ma zajmować się przede wszystkim – być spoiwem między Policją i społeczeństwem. Zmiany odczuli wszyscy dzielnicowi, głównie ci z terenów dużych miast, na co dzień przytłoczeni powierzonymi im do prowadzenia sprawami o wykroczenia oraz wyznaczani do zabezpieczeń w ramach NOP – nieetatowych oddziałów prewencji. Ponadto doprowadzenia, służba patrolowa – dzielnicowi robili wszystko. Na podstawowe zadania związane np. z profilaktyką społeczną nie było już czasu, a wśród policjantów pełniących służbę patrolową trudno było znaleźć kandydatów na etat dzielnicowego. Utarło się przekonanie, że niewiele się zmieni, a dojdą jeszcze sprawy do prowadzenia, dozory i Niebieskie Karty. Nowe zarządzenie przyniosło pozytywne zmiany z punktu widzenia dzielnicowych, a samo stanowisko zyskało na prestiżu.

– Spraw o wykroczenia już nie prowadzę, ale jak trzeba, to przyjmę zawiadomienie i obsłużę interwencję. Są tu dwa rejony dzielnicowego, siłą rzeczy więc sąsiadują ze sobą. A jak sąsiadują, to zgodnie z zarządzeniem obsługujemy interwencje na całym terenie podległym komisariatowi w Szczawnicy. Mamy oczywiście tzw. patrolówkę, ale jak nie ma kto, to wówczas jedziemy my. To okolica, która żyje z turystów, w sezonie mamy więc pełne ręce roboty, tym bardziej że sezon trwa tu u nas 10 miesięcy w roku. Spokojniej jest w tylko w marcu i listopadzie. Jutro np. będzie redyk – już dziś wieczorem do Szczawnicy zjadą tłumy.

REDYK

Redyk to słowo określające przepęd owiec na pastwisko na hale wiosną lub z pastwiska w doliny. Jesienny redyk to tzw. osod (łosod) – od „osadzenia” owiec na zimę w dolinach. Jest sobota, 15 października. Piękna pogoda. Pod pensjonatami ciężko wypatrzyć wolne miejsca parkingowe. Od rana słowo „redyk” jest tym, które najczęściej powtarzają i turyści, i ci, którzy ich tu goszczą. Gdy poprzedniego dnia jechaliśmy z dzielnicowym wyciągiem na Polanicę, żeby potwierdzić zagrożenie, które naniósł tam ktoś na Krajowej Mapie Zagrożenie Bezpieczeństwa, asp. Karol Tokarczyk wyjaśnił nam, jak redyk przekłada się na pracę tutejszej Policji.

– Nigdy żadnych zdarzeń związanych z zagrożeniem bezpieczeństwa nie mieliśmy podczas redyku. Zdarzyło się, że np. rzeka owiec przepłynęła przez czyjeś podwórko, zabierając ze sobą płot i prawie równając ogród z ziemią. Ale każdy, kto tu mieszka, rozumie, że to tradycja, coś, w czym my wszyscy tu mamy swoje korzenie. W tamtym przypadku wystarczyło, że baca powiedział: „Piknie wos przepraszam. Wybaczcie” i było po sprawie. Gorzej z turystami, którzy przyjadą w nocy i zaparkują auta na trasie przejścia potężnego stada. Owieczki to wełniane, miękkie kuleczki, ale są jeszcze barany. W konfrontacji z ich rogami lakier samochodowy i lusterka są bez szans, a my mamy potem pracę. Na szczęście organizatorzy redyku, czyli Urząd Miasta Szczawnica oraz Miejski Dom Kultury są od takich wypadków ubezpieczeni – opowiada dzielnicowy.

Zaczęło się w sobotę przed południem. Do doliny, do miasta Szczawnica zeszło ponad tysiąc owiec. W punkcie zbornym oczekiwały na sygnał, żeby ruszyć w drogę do gospodarstw na zimowanie. Z góry muszą wyglądać jak płynąca główną ulicą miasta wielka pieniąca się rzeka. Przed redykiem jadą konie, bacowie, orkiestra góralska. Na trasie przejścia już dwie godziny wcześniej turyści ustawiają się wzdłuż drogi, żeby zająć jak najlepsze miejsca widokowe, zrobić jak najlepsze selfie. Stado przechodzi przez miasto zadziwiająco szybko i sprawnie. Zatrzymuje się dopiero na jego obrzeżach. Owce trafiają do gospodarzy, wiele z nich samochodami pojedzie do Krościenka, pod Zakopane czy Nowy Targ. Sezon zakończy się koncertem na miejskiej scenie. A owce czekać będzie jeszcze tylko strzyżenie, w czym specjalizują się Słowacy.

– Jestem w Policji już 18 lat. Służbę zaczynałem w Oddziale Prewencji Policji w Warszawie. Byłem tam rok. Już wtedy wiedziałem, że duże miasto to nie jest miejsce, gdzie chciałbym zostać na dłużej. Oczywiście rozumiem, że są tacy, którzy dostrzegają plusy służby na terenie miejskim. Pracy z dokumentami oraz przy zabezpieczaniu dużych wydarzeń jest tam więcej, miałbym prawdopodobnie także lepszą pensję i mniejszy zakres obowiązków. Jednak moja służba jest w tym niepowtarzalnym miejscu, bliżej ludzi. Poza tym jaki inny dzielnicowy w Polsce może pochwalić się tym, że w rejon służbowy dojeżdża wyciągiem?

Tomasz Dąbrowski

zdj. Jacek Herok