Strona główna serwisu Gazeta Policyjna

Wyjść poza strefę komfortu

Rozmowa z insp. Adamem Szelińskim, zastępcą dyrektora Głównego Sztabu Policji KGP, kierownikiem Reprezentacji Polskiej Policji w Triathlonie

Jeszcze w lutym na spotkanie wszystkich przedstawicieli drużyn sportowych z szefostwem Policji przyjechał Pan ze Szczecina, teraz spotykamy się w Pana gabinecie w KGP...

W Policji służę od 1993 r. Od początku do marca 2023 r. w OPP w Szczecinie. Przeszedłem wszystkie szczeble służbowe w oddziale. Odszedłem z najwyższego stanowiska, czyli dowódcy. Dostałem propozycję przejścia do KGP i z niej skorzystałem. 1 marca 2023 r. moja mundurowa przygoda zaczęła się na nowo.

A dlaczego przed trzydziestoma latami zdecydował się Pan założyć policyjny mundur?

Od dawna chciałem swoje dorosłe życie związać z mundurem. Nie mam żadnych rodzinnych tradycji, ale za to silne poczucie służby dla Polski. Zawsze chciałem reprezentować państwo polskie i nosić orzełka na czapce. Może to patetyczne, ale korzenie patriotyczne mam mocne i tego też uczyłem mojego syna, który niedawno założył mundur, choć innej formacji. Śmieje się, że jeden policjant w rodzinie wystarczy.

Policyjny mundur noszę z dumą i honorem. Zawsze staram się zaszczepić w ludziach, z którymi mam do czynienia, zamiłowanie i do munduru, i do sportu. Tak było przez 30 lat służby w OPP. Za każdym razem, gdy spotykałem się z nowo przyjętymi do naszej formacji ludźmi, podkreślałem, jak ważne są równowaga, balans między służbą a życiem poza nią, że oprócz pracy trzeba mieć jeszcze jakąś pasję. Sport może być jedną z nich. Zawsze podkreślałem, że sprawność fizyczna jest niezwykle ważna w życiu policjanta. OPP to jednostka, której funkcjonariusze pełnią służbę na ulicy. Każdego dnia mają do czynienia z obywatelami, pilnują bezpieczeństwa, podejmują interwencje. To praca, która potrafi nieść ze sobą także sporo stresu, a ten można wyrzucić z siebie, uprawiając sport. Widziałem ludzi, którzy w młodości trenowali różne dyscypliny, a potem w dorosłym życiu przez zaniedbania od tego odeszli. Krzepiące było jednak to, że wielu z nich wracało potem do pasji sprzed lat. Najważniejsze i najtrudniejsze to zacząć. Później toczy się to już samoistnie.

Jak zaczęła się przygoda ze sportem kierownika drużyny triathlonowej?

Dawno, dawno temu trenowałem karate kyokushinkai. Jeździłem na zawody, zgrupowania, dostałem się do kadry Polski. Trenował nas Wacław Antoniak, który był prezesem Polskiego Związku Karate. Lubiłem wszelką aktywność fizyczną, biegałem, zacząłem odnosić sukcesy sportowe, startowałem w spartakiadach, pociągała mnie rywalizacja na każdym poziomie. Zawody najlepiej weryfikują nasze umiejętności i poziom wytrenowania. Potem jednak podczas amatorskiej wspinaczki w Tatrach przytrafił mi się wypadek, zjechałem stromym żlebem. Miałem kilkanaście różnych złamań i trzydzieści szwów na głowie. Najpoważniejsze było złamanie z przemieszczeniem kolca biodrowego. Musiałem ograniczyć swoją aktywność, co było bardzo ciężkie. Biodro zrosło się źle, groziła mi operacja.

Lekarze straszyli, żebym uważał przy szybkim chodzeniu. W 1990 r., rok po wypadku, trochę z przekory, aby udowodnić sobie i medykom, że nie jestem skazany na wieczne oszczędzanie się i użalanie nad sobą, wystartowałem w... Maratonie Warszawskim. To był mój pierwszy bieg maratoński. Miałem niecałe 18 lat. Przygotowania zacząłem od kilkusetmetrowych przebieżek. To były zupełnie inne czasy. Całą noc podróżowałem pociągiem, większość drogi stałem w korytarzu, prosto z dworca poszedłem na start. Człowiek nie miał pojęcia, z czym się mierzy, jak to będzie wyglądać. Biegłem w zwykłych trampkach, bawełnianej bieliźnie. Po 30 km na stopach miałem już krwiaki. Punkty odżywcze nie były takie jak dziś. Oferowały wodę i... kostki cukru. Dobiegłem jednak do mety, a medal za ukończenie maratonu, wyglądający niezwykle skromnie w porównaniu z współczesnymi, jest dla mnie bardzo ważny.

Kiedy przyszedł czas na triathlon?

Niestety, ja także jestem przykładem na to, że przychodzą w życiu okresy mało aktywne sportowo. Zająłem się budową domu, urodził mi się syn, praca, praca, praca, nie było wtedy zbyt dużo czasu na sport w moim życiu. Sytuacja się jednak stabilizowała, syn dorastał i chciałem go zachęcić do aktywności, włączając trochę rywalizacji. Wystartowaliśmy w biegu na 5 km. Myślałem, że pokażę mu, jak się biega, ale młodość zatriumfowała! Syn pobiegł, a ja szukałem jeszcze drogi do mety. Zawody odbywały się cyklicznie, więc postanowiłem potrenować bardziej i z miesiąca na miesiąc goniłem swoją latorośl, aż w końcu biegliśmy razem. Wtedy i on zaczął mocniej ćwiczyć i jego aktywność zdecydowanie wzrosła.

Z czasem zachęciłem do biegania także żonę, która ostatnio zdobyła Koronę Półmaratonów. Ja na swoim koncie mam Koronę Maratonów Polskich oraz Herb Maratonów. Lubię różne wyzwania, dlatego w dojrzałym wieku nauczyłem się biegać na nartach i zdobyłem Wielkiego Szlema Jakuszyckiego (trzy zawody: 50 km na nartach biegowych, 50 km bieg długodystansowy i 61 km rowerem na trasie z przewyższeniami ok. 2500 mprzyp. P.Ost.).

Triathlonem zainteresowałem się późno, bo już po czterdziestce, dzięki koledze – dowódcy kontrterrorystów ze Szczecina, dziś już na emeryturze. To właśnie Krystian Doleżek zaraził mnie pasją do tej dyscypliny. Wcześniej pływałem tylko rekreacyjnie, zacząłem ćwiczyć pod okiem specjalistów i muszę stwierdzić, że pływanie to jedna z najtrudniejszych technicznie dyscyplin.

Triathlon to właściwie trzy dyscypliny w jednym, to trudny i absorbujący sport; jak zachęcić ludzi do jego uprawiania?

Koronny dystans to Iron Man – 3800 m pływania, 180 km jazdy rowerem i na koniec pełny maraton 42 km 195 m. Jedno po drugim, bez względu na warunki atmosferyczne. Pływanie oczywiście odbywa się na wodach otwartych, a to coś zupełnie innego niż pokonywanie dystansu na pływalni od ściany do ściany. Każdy sport to wyjście poza strefę komfortu. To pokonywanie własnych ograniczeń i osiągania kolejnych celów. Sumiennie, krok po kroku. Ja oczywiście propaguję triathlon, to ciężka dyscyplina, ale uczy wszechstronności. Podczas zawodów trzeba umiejętnie rozłożyć siły, pilnować tempa, bo można się „zajechać”. Sprzęt wcale nie jest najważniejszy, to przychodzi z czasem. Na pierwszych zawodach startowałem na zwykłym górskim rowerze, zmieniłem tylko opony na cieńsze. Miałem kąpielówki, żadnej pianki, za to na mecie mnóstwo pozytywnej energii, endorfiny, które buzowały w organizmie, unosiły mnie niemal w powietrzu!

Trenowanie triathlonu jest o tyle trudne, że właściwie uprawia się trzy dyscypliny, a doba ma tylko 24 godziny. Wielu naszym dobrym zawodnikom nie udało się tego pogodzić. Łatwiej skoncentrować się na jednej aktywności, niż rozwijać trzy. Bardzo silna reprezentacja kolarska w Policji także odbiera nam trochę kandydatów do drużyny.

Jesteśmy w przededniu trzech ważnych zawodów triathlonowych, które składają się na Mistrzostwa Polski Policji w tej dyscyplinie.

Nasze dystanse to 1/2 Iron Mana w Suszu, 1/4 IM w Bydgoszczy i 1/8 IM w Mietkowie. Te ostatnie zawody już w czerwcu, a kolejne w lipcu. Przy tej okazji chciałbym serdecznie podziękować ludziom, którzy osobiście angażują się w organizację tych imprez. Praca w Policji do łatwych nie należy, a oni oprócz treningów biorą na siebie jeszcze ciężar dogadywania się z głównymi organizatorami imprez, w ramach których są rozgrywane nasze mistrzostwa. Szukają sponsorów, opracowują regulaminy, poświęcają swój czas. Są to: asp. Daniel Szul z KPP w Iławie, mój zastępca kom. Marek Kowalczyk z OPP w Bydgoszczy i podinsp. Szymon Fiedorow z KWP we Wrocławiu. Zawody konsolidują środowisko policyjne, nas jako drużynę, i tworzą pozytywny wizerunek formacji na zewnątrz.

Czy kiedykolwiek udało się zorganizować zgrupowanie sportowe dla triathlonistów?

Jeszcze nie, ale mam nadzieję, że i na to przyjdzie czas. Takie były przecież ustalenia podczas spotkania wszystkich kierowników reprezentacji w KGP.

Trzymam zatem kciuki i dziękuję za rozmowę.

Paweł Ostaszewski

zdj. autor i z archiwum Adama Szelińskiego