W ostatnim tygodniu kwietnia, na terenie ośrodka „Natura Park” w Stężnicy przeprowadzono trzydniowe szkolenie. Policjanci, żołnierze, funkcjonariusze straży rybackiej oraz Morska Służba Poszukiwania i Ratownictwa SAR doskonaliły umiejętności prowadzenia pojazdów typu ATV i UTV w trudnym bieszczadzkim terenie. Współorganizator kursu mł. asp. Tomasz Wojtanowski z Wydziału Prewencji Komendy Wojewódzkiej Policji w Rzeszowie postarał się o najlepszych instruktorów, którzy na co dzień pracują w terenie. Tomasz ,,Dziki” Kudełka, mistrz nad mistrzami, licencjonowany instruktor jazdy na quadach oraz utytułowany zawodnik, przestrzegał o nielekceważeniu tych ,,kapuścianych gór”, jak określa się czasem Bieszczady. Najwięksi światowi producenci opon połamali sobie zęby na bieszczadzkim błocie. Okazuje się, że w tego typu pojazdach i tym terenie ogumienie jest ważniejsze niż moc silnika. Uczestnicy kursu przekonali się o tym już w drugiej dobie, gdy przez cały dzień padał deszcz, a ich maszyny tańczyły na bezdrożach, dodatkowo porytych przez ściągane drzewo.
,,Dziki” kładł bardzo duży nacisk na umiejętności prowadzącego pojazd, technikę jazdy, poprawną pozycję kierującego, odpowiednie ułożenie rąk, nóg i głowy czy balansowanie ciałem. Pokazywał uczestnikom, jak prawidłowo korzystać z napędów.
– Quad to wspaniała maszyna, ale tylko w rękach doświadczonego kierowcy – powtarzał „Dziki”. – Inaczej to brzytwa w rękach dziecka. Na brawurę nie ma tu miejsca. Ratownik Bieszczadzkiego GOPR-u Paweł Szopa od razu podzielił użytkowników na dwie grupy: tych, którzy byli przejechani przez quada, i tych, którzy będą. Pokazywał kursantom, jak ewakuować się z maszyny w czasie wywrotki i nie dać się przygnieść, jak siedzieć na pojeździe w czasie stromych podjazdów i zjazdów, jak wykorzystywać dodatkowe osoby przy tego typu przejazdach, kiedy i w jaki sposób korzystać z wyciągarki, a w jakim przypadku polegać tylko na linie i sile własnych mięśni.
– Wypadki na quadach zdarzają się bardzo często i nierzadko kończą się tragicznie. A każdy chce wrócić do domu w jednym kawałku – powiedział na koniec Paweł Szopa i zabrał się do pokonywania kolejnego trawersu po mokrej trawie. Kilka maszyn ruszyło za nim, powoli, jedna za drugą, jakby majestatycznie, aby po chwili zniknąć za kolejnym wykrotem. Z oddali dochodził już tylko ryk silników, deszcz to się nasilał, to słabł. Organizatorzy liczyli powracających uczestników, którzy bogatsi o kolejne doświadczenie dotarli szczęśliwie do bazy.
Jacek Herok
zdj. autor