Przychodzą i przyjeżdżają falami – mówią policjanci zabezpieczający przejście graniczne po polskiej stronie.
Niektórzy ciągną walizki, inni torby i worki, a inni – jak Irina – zdążyli zapakować do sklepowej reklamówki tylko kilka dokumentów, bo mieszkanie w bloku w Charkowie zostało zbombardowane. Irina ma ubłoconą kurtkę, bo samochody, którymi uciekali z miasta, zostały ostrzelane i dalej musieli uciekać pieszo. Docierają z Charkowa, Mariupola, Chersonia, Kijowa, Sumy, Melitopola, Czernichowa i wielu innych miejscowości, głównie ze wschodniej części Ukrainy. Wśród uciekających są nie tylko Ukraińcy, ale też obywatele Chile, Azerbejdżanu, Armenii, Hiszpanii, Rosji, Tadżykistanu i Bliskiego Wschodu. Na granicy po stronie ukraińskiej czekają po kilkanaście godzin. Chwilami pada śnieg. W marcu temperatura od kilku dni utrzymuje się poniżej zera. Po polskiej stronie są poustawiane koksowniki i wielkie namioty z agregatami dającymi ciepło i światło. Namiotów jest sporo, wolontariusze uwijają się jak mrówki, żeby do każdego dotrzeć i dowiedzieć się, jakie są potrzeby. Policjanci też nie stoją bezczynnie. Trudno nam z nimi porozmawiać spokojnie, bo co chwilę ktoś podchodzi i prosi o pomoc. Byliśmy na przejściach granicznych w Hrebennem, Dołhobyczowie, Zosinie i Dorohusku.
W każdym z tych miejsc policjanci z oddziałów prewencji Policji z całego kraju dbają o bezpieczeństwo, pomagają uchodźcom i wspierają Straż Graniczną. Przy każdym przejściu są patrole ruchu drogowego kierujące ruchem pojazdów i zabezpieczające sprawne dostarczanie darów Ukraińcom oraz ruch autobusów wożących ludzi do punktów recepcyjnych. Spotykamy nawet kierowców z Komendy Głównej Policji oddelegowanych do pomocy.
– Tu, na przejściu w Hrebennem, artykuły pierwszej potrzeby to gorąca herbata i koce – mówi policjantka ze stołecznej drogówki.
Pytamy, jak sobie radzą z porozumiewaniem się.
– Mówimy już wszystkimi językami – po rosyjsku, ukraińsku, włosku, angielsku, niemiecku, z użyciem rąk i internetowego translatora – odpowiadają policjanci.
POMOC BEZWARUNKOWA
Gminna wieś Dołhobyczów w powiecie hrubieszowskim tuż przy granicy z Ukrainą. Tu zawsze było spokojnie, czas płynął leniwie. Dopiero po 2012 r. coś się ruszyło, gdy oddano do użytkowania niewielkie przejście graniczne z Ukrainą. Ze względu na swoje położenie rejon ten jest obciążony historycznie i losy wielu mieszkańców po obu stronach granicy splatały się w różny sposób, nie zawsze z happy endem. Ale to historia. Po EURO 2012, dzięki przejściu granicznemu, często spotykało się Ukraińców w Dołhobyczowie, a i Polacy jeździli do Uhrynowa czy Nowowołyńska na zakupy.
– Praktycznie zawsze mieliśmy jakąś styczność z Ukraińcami – wspomina kierownik Posterunku Policji w Dołhobyczowie asp. Wojciech Leśniak. – Albo to więzy rodzinne, albo zakupy lub nawet jakiś drobny przemyt, jak to w wielu miejscowościach przygranicznych.
Ale 24 lutego 2022 r. wszystko się zmieniło. W dwunasty dzień inwazji Rosji na Ukrainę granice Polski przekroczyło ponad milion uchodźców. Dziesięć dni później – dwa miliony. Przechodzą głównie matki z dziećmi, młode dziewczyny z rodzeństwem i starsi schorowani ludzie. Zdarza się, że dzieci idą same, pod opieką kogoś przypadkowego, kto też przekracza akurat granicę. W krótkim czasie ta senna miejscowość zamieszkiwana przez lekko powyżej 1400 mieszkańców zamieniła się w jedno z centrów przyjmowania uchodźców. W Dołhobyczowie byliśmy 8 marca. Tego dnia przeszło przez tę granicę ponad 18 tys. ludzi – to 13 razy więcej niż mieszkańców, którzy teraz odrzucili obciążenia historyczne, pozbyli się wewnętrznej niechęci i zaczęli pomagać.
– Natychmiast gdy Ukraińcy zaczęli uciekać ze swojego kraju, wszyscy od nas skupili się na pomaganiu. Nikt z wolontariuszy się nie zastanawiał, kto przychodzi do punktu recepcyjnego, jakie ma poglądy czy stan majątkowy – chwali asp. Leśniak. – Każdy uzyskał pomoc. Zwykli ludzie oraz straż pożarna, urzędnicy i Straż Graniczna stanęli na wysokości zadania. I to w sposób zupełnie bezwarunkowy.
Nie inaczej zareagowało społeczeństwo w powiecie tomaszowskim. Skrzyknęli się i solidarnie ruszyli do pomocy. Pierwszym punktem w tym rejonie, gdzie uchodźcy stykają się z Polską, jest przejście w Hrebennem. Tutaj byli funkcjonariusze z Legnicy, Wrocławia i z komendy stołecznej. Nie tylko dbali o porządek, kierowali, tłumaczyli, ale też udzielali wsparcia. Pięć kilometrów od granicy w Lubyczy Królewskiej widzieliśmy autokary przewożące kobiety z dziećmi, zatrzymujące się przed szkołą podstawową zamienioną w punkt recepcyjny dla uchodźców. Matki z dziećmi wychodziły wprost na radiowóz udekorowany górą maskotek. Mundur może trochę onieśmielał, ale pozytywna energia bijąca od policjantów z Dolnego Śląska przełamywała obawę. Mundurowi podchodzili, pomagali dźwigać toboły. Wysiadła też matka z pięcioletnią dziewczynką.
– Chcesz zabawkę? – zapytał sierżant sztabowy.
Cisza. Lecz oczy zdradzały ciekawość. Policjant wziął dziecko na ręce, pomógł sięgnąć do stosu pluszaków leżących na masce terenowego radiowozu. Dziewczynka zanurzyła dłoń i wyciągnęła czerwone cekinowe serce. Symbol czegoś dobrego, łączącego ludzi w potrzebie.
Inny z obrazów widzianych przy tym punkcie recepcyjnym: z autokaru wysiada nastolatka z malutkim chłopcem na rękach, który oprócz kurtki w swoim rozmiarze ma zarzuconą i zapiętą pod samą szyję zbyt dużą kurtkę siostry. Ich mama została po ukraińskiej stronie, czeka jeszcze w kolejce. Różowe rękawy siostrzanej kurtki opadają na ziemię. Policjant sadza chłopca na torbie i przykrywa kocem, gdy rozmawia z jego siostrą. Chłopiec nie płacze. Zresztą żadne dziecko wysiadające z busów dowożących je z granicy nie płacze. Żadne z nich nie wyrywa się matce. Żadne nie krzyczy. Postawione stoją, dopóki ktoś nie podejdzie i nie pokieruje lub matka nie powie, co dalej robić. Gdzie się zarejestrować, gdzie można zjeść, umyć się, znaleźć informacje o darmowym przejeździe do innego miasta lub gdzie można się przespać. Wchodzimy do hali. Łóżko przy łóżku, ktoś śpi, ktoś karmi dziecko, ktoś inny głaszcze kota. Gwar i ścisk są duże, ale chociaż jest ciepło. Policjanci krążą, odpowiadają na liczne pytania. Pomagają dźwigać bagaże.
Chłopiec w za dużej kurtce, nakarmiony przez policjantów z OPP we Wrocławiu i Legnicy, czeka na mamę na zewnątrz. Nie chce wejść do środka, bo boi się, że się nie znajdą. Żeby się nie nudził, policjant włącza mu na swoim telefonie piosenki dla dzieci. Chłopiec potakuje w rytm melodii „Zuzia, lalka nieduża” i wyciąga rękę z wafelkiem w stronę policjanta.
Przykłady można mnożyć, bo empatia drzemie w nas wszystkich i nie omija twardzieli noszących policyjne mundury.
– Na początku przyjeżdżała tu masa ludzi i wszyscy chcieli pomóc. Tworzył się chaos – relacjonuje kierownik PP w Lubyczy Królewskiej st. asp. Tomasz Wroński. – Ale teraz jest już wszystko dobrze zorganizowane. Ludzie pytają, co potrzeba, i koncentrują się na dobrze ukierunkowanej pomocy.
POTRZEBA CHWILI
Przy dworcu w Chełmie spotykamy związkowców policyjnych z Radomia. Rozładowują busy, którymi przywieźli dary: 130 litrów zupy (pomidorowej i żurku), kiełbasę, parówki, 100 bochenków pokrojonego chleba, 500 bułek, bagietki, serki, jogurty pitne, półtorej tony soków, 50 kg kanapek, mnóstwo jabłek z Grójca, mandarynek. I środki higieniczne.
– Staraliśmy się zbierać produkty dla dzieci. Zbieraliśmy od policjantów, pracowników Policji, znajomych. W niecały tydzień uzbieraliśmy tyle. Wszyscy zaangażowaliśmy rodziny – mówi jeden ze związkowców.
Głównym organizatorem zbiórki i całej akcji dostarczenia do Chełma darów są wiceprzewodniczący Zarządu Wojewódzkiego NSZZP woj. mazowieckiego w Radomiu Wojciech Bieniek i przewodniczący Zarządu Terenowego NSZZP KPP w Sokołowie Podlaskim Rafał Podniesiński. Policyjny emeryt wyłożył też swoje środki finansowe, udostępnił samochód, choć mógł siedzieć przecież spokojnie w domu.
– Jego kolega przyjął do siebie trzy rodziny, inni funkcjonariusze też przyjmują. Kto może, to pomaga – mówi Anna Kwasiborska, przewodnicząca Wojewódzkiego Niezależnego Samorządnego Związku Zawodowego Pracowników Policji w Radomiu i komisji krajowej. Wolontariusze pomagający w rozpakowaniu związkowych darów ucieszyli się ze styropianowych kubków, które też przywieziono z Radomia.
St. sierż. Aneta Nowakowska z Posterunku Policji w Dołhobyczowie po służbie pomaga w punkcie recepcyjnym w Gminnym Ośrodku Kultury. Robi kanapki i wyprawki dla osób jadących dalej.
– Taka jest potrzeba chwili. Ilekolwiek rąk by było, to zostaną zagospodarowane. Nie pomaga się dla poklasku. Gdy dzieci się przytulą, uśmiechną, to od razu nie czuje się zmęczenia. W pierwszych dniach, gdy uchodźcy przekraczali granicę i tu docierali, to dzieci bardzo płakały. Słychać było tylko ich płacz. Teraz chyba są tak zmęczone, że nawet płakać już nie mogą. Przykro się patrzy, że cały dobytek życia mieści się w reklamówce czy jakiejś torbie. Panie z Ukrainy często nie dowierzają, że dostają coś za darmo, trzeba je przekonywać, że to dla nich, że mogą to ze sobą zabrać. Przychodzą, dziękują ze łzami w oczach. Ta ogromna pomoc, która płynie dla Ukraińców, jest nie do zmierzenia i policzenia. Dla nas jest to też bardzo cenne doświadczenie – mówi st. sierż. Aneta Nowakowska.
Wielu uchodźców ukraińskich nie wyobraża sobie zostawienia zwierząt, z którymi mieszkali. Idą z psami, kotami i papugami.
– Są też różnego rodzaju jaszczurki – mówi weterynarz w punkcie weterynaryjnym. – Psy i koty są od razu u nas szczepione i czipowane. Dla dużych i gospodarczych zwierząt wyznaczono przejście graniczne Korczowa-Krakowiec. Karmy dla zwierząt przywożą nam ludzie dobrej woli i organizacje pozarządowe.
W takiej organizacji działa jedna z policjantek w Tomaszowie Lubelskim, która za zgodą przełożonego, poza służbą, udziela wsparcia na granicy.
– Zaczęliśmy dostarczać karmę, smycze i kontenerki. Ważne są też karmy w małych puszkach dla tych, którzy jadą dalej. Urząd miasta bardzo pomógł, ale też ludzie z całej Polski wysyłali co mogli. Wszystkie te rzeczy przekazaliśmy dla punktu recepcyjnego w Lubyczy Królewskiej. Była pani z pieskiem chihuahua, który żywił się tylko ryżem z kurczakiem. Nie jadł od dwóch dni, bo nie miała mu gdzie ugotować. Dziewczyny ze Stowarzyszenia na Rzecz Zwierząt Adopcje Tomaszów Lubelski szybko się zorganizowały i przywiozły wszystko ugotowane – mówi policjantka Ola. – Zobaczyłam też rodzinę z cane corso, to olbrzymi pies. Nie każdy będzie chciał ich przygarnąć. Podeszłam do nich, nie mieli gdzie się podziać. Wzięliśmy całą tę rodzinę pod opiekę, znaleźliśmy im dom. Pies pierwszy zapakował się do samochodu. I dodaje: – Ludzie mają po trzy, cztery koty, psy, jadą ze świnkami morskimi, nawet był piękny biały gronostaj. Nie wyobrażam sobie, żeby nie zrobić wszystkiego, co się da, żeby mogli dalej jechać czy żyć tutaj ze zwierzętami. Przecież może się okazać, że jest to jedyny przyjaciel, członek rodziny.
NIE-GROŹNI UCHODŹCY
„Na posesje w okolicznych wsiach wchodzą jacyś mężczyźni i pukają do domów. Wiadomo, jakie mają zamiary. Trzeba coś z tym zrobić! – donosiła mieszkanka gm. Tomaszów Lubelski”; „Chyba coś złego się u nas dzieje, bo ludzie boją się wychodzić z domów – alarmował pewien mężczyzna”.
– U nas, na początku tego kryzysu, ludzie zaczęli się bać. Poczuli jakiś lęk, obawy przed wojną i strach przed uchodźcami – mówi st. asp. Tomasz Wroński w Lubyczy Królewskiej. – Ale z czasem oswoili się z sytuacją. My jako policjanci kładziemy nacisk, żeby tym ludziom zagwarantować poczucie bezpieczeństwa.
Zadania nadgranicznego posterunku się nie zmieniły. Miejscowi policjanci nie są zaangażowani bezpośrednio w działania na granicy, ale nie zmienia to faktu, że pracy mają trochę więcej. Choćby przez nieprawdziwe wiadomości, popularnie zwane fake newsami, publikowane w sieci czy przekazywane z ust do ust o zagrożeniu ze strony napływających uchodźców. Skąd wiemy, że nieprawdziwe?
– Nie prowadzimy ani jednego postępowania, nie mieliśmy nawet jednego zgłoszenia odnośnie do zakłócania porządku, pobicia czy kradzieży, które byłyby związane z uchodźcami – wylicza kierownik posterunku w Lubyczy Królewskiej. – Przestępczość nie wzrosła. Powiem więcej, jest bezpieczniej. Tak dużych sił Policji nigdy wcześniej w naszym rejonie nie było.
W pierwszych dniach konfliktu na Ukrainie część społeczeństwa podgrzewała emocje, słuchając fake newsów. W niektórych miejscach zabrakło paliwa i gotówki w bankomatach. Ale już tydzień później strach osłabł i było dużo spokojniej. W wielu przypadkach to zasługa Policji i jej współpracy z lokalnymi urzędami, a nawet proboszczami. Policjanci spotykali się z lokalnym społeczeństwem, odpowiadali na zapytania telefoniczne i mailowe. Za każdym razem tłumaczyli, w jaki sposób się bronić przed fake newsami, przedstawiali statystyki wskazujące, że liczba zdarzeń nie zwiększyła się po 24 lutego. Zapewniali, że mimo dynamicznej sytuacji jest bezpiecznie.
W Tomaszowie Lubelskim burmistrz wyszedł z inicjatywą nagrania krótkiego filmu z udziałem Policji. W upublicznionym na stronie internetowej miejscowego magistratu filmie wszelkie nieprawdziwe i niepotwierdzone doniesienia są dementowane.
– Krążą w mieście i powiecie nieprawdziwe informacje o zagrożeniach związanych z obecnością uchodźców – mówił z ekranu burmistrz Tomaszowa. – Zapewniam, że takiego zagrożenia nie ma, a zdarzenia, nieostrożnie powtarzane, nie miały miejsca.
– Policja sprawdza wszystkie zgłoszenia – dodała oficer prasowy z KPP w Tomaszowie Lubelskim sierż. szt. Małgorzata Pawłowska. – Prawdziwe, zweryfikowane informacje można znaleźć na stronach Policji.
W Chełmie, oddalonym od Lubyczy Królewskiej o ponad 100 kilometrów, policjanci łatwej mogą przeciwdziałać nieprawdziwym informacjom. Tak samo w przestrzeni publicznej pojawiają się fake newsy, lecz dzięki stałemu kontaktowi Policji z lokalnymi rozgłośniami radiowymi i prasą dość szybko udaje się dementować fałszywe doniesienia. Dziennikarze również weryfikują informacje przed upublicznieniem.
– Zanotowaliśmy większą liczbę zdarzeń, ale to wynika jedynie z dużo większej liczby ludzi na ulicach i w ruchu drogowym – relacjonuje kom. Ewa Czyż, oficer prasowy z KMP w Chełmie. – Natomiast jeśli chodzi o czyny przestępcze, to potwierdzonych zgłoszeń nie mieliśmy.
Jeszcze inaczej walka z niezgodnymi z prawdą doniesieniami wygląda w gminie Dołhobyczów. Ta niewielka społeczność ma przewagę nad miastami, bo tutaj niemalże wszyscy się znają. Jeśli ktoś trafia w mediach społecznościowych na jakieś wypowiedzi budzące niepokój, to albo bezpośrednio pyta o potwierdzenie miejscowych policjantów, albo to policjanci docierają do źródła, weryfikując prawdziwość pogłoski. Tutaj ludzie mają powtarzane, aby nie zastanawiać się długo nad dziwnymi informacjami, ale opierać się na tym, jakie działania zostały podjęte przez służby – opowiada kierownik posterunku.
– Przez nasz powiat przewija się masa ludzi. Są na drogach, na dworcu kolejowym, w punktach recepcyjnych – podsumowuje zastępca komendanta KPP w Hrubieszowie podinsp. Mariusz Gajewski. – Jak dotąd nikt oficjalnie nie zgłosił jakichś problemów z uchodźcami.
SŁUŻBA
To oczywiste, że działania wojenne tuż za naszą granicą będą budziły grozę i obawy. Naturalne jest także wzmocnienie służb przygranicznych o dodatkowe siły i środki. Na granicę polsko-ukraińską skierowano oddziały prewencji i policjantów ruchu drogowego z całego kraju.
– Największe siły policyjne są kierowane do przejścia granicznego i do punktów recepcyjnych – tłumaczy sierż. szt. Małgorzata Pawłowska. – Dzięki temu, że jesteśmy wspomagani przez policjantów z innych garnizonów z Polski, nie zaniedbujemy naszych obowiązków. Inaczej musielibyśmy zajmować się wyłącznie sprawami związanymi z uchodźcami.
W każdej komendzie powołano sztab dowódcy podoperacji „Granica”. Podstawowe zadania sztabu to pozyskiwanie i przetwarzanie informacji związanych z sytuacją kryzysową, współpraca z innymi organami, udział w opracowywaniu meldunków i informacji o prowadzonych działaniach. Na tym etapie kluczowe znaczenie ma współpraca służb.
– Służby mundurowe działają sprawnie. Gdy jest jakiś problem, dzwonimy, spotykamy się i szybko znajdujemy rozwiązanie – wyjaśnia podinsp. Mariusz Gajewski. – Ustalamy, wdrażamy i każdy wie, co ma robić. Wspieramy się.
I rzeczywiście, na przejściu granicznym w Zosinie policjanci prewencji pomagają straży granicznej w odprawie uchodźców. W Chełmie współdziałanie jest najbardziej widoczne na dworcu kolejowym. Gdy przyjeżdża pociąg z Ukrainy i przywozi ponad dwa tysiące ludzi, na każdym kroku są policjanci, Straż Ochrony Kolei, WOT, strażacy, Straż Graniczna. Nie inaczej jest podczas odprawy pociągów z ludźmi przyjeżdżających do Hrubieszowa linią hutniczą szerokotorową LHS – tam odprawa odbywa się na rampie towarowej. Nie tylko sprawne zarządzanie, ale też duże doświadczenie policjantów wpływają na sprawność wykonywanych zadań.
Funkcjonariusze oddziałów prewencji przyjechali niemalże wprost z działań na granicy z Białorusią. Jak sami mówią, sytuacja na tej części wschodniej granicy jest zupełnie odmienna. To skrajne emocje. Wielokrotnie byli świadkami poruszających sytuacji chwytających za serce. Przykładem tego jest historia, którą opowiedział nam aspirant z Bielska-Białej, o rozstaniu matki z osiemnastoletnim, niepełnosprawnym synem. – Przez granicę przechodziła matka z trzema synami – opowiadał. – Najstarszy dzień wcześniej skończył 18 lat. Widać było, że miał duże problemy z chodzeniem. Ukraińscy pogranicznicy zawrócili go ze względu na ogłoszoną mobilizację. Matka błagała o przepuszczenie syna. Bezskutecznie. Wtedy najmłodszy brat oddał mu swojego misia, a średni zdjął swoją bejsbolówkę i nałożył osiemnastolatkowi na głowę. Tak się rozstali. I twardzielowi łezka poleci. Ale podobne sceny wzruszały wszystkich policjantów pełniących służbę na granicy z Ukrainą.
Policjanci ruchu drogowego, poza organizacją ruchu pojazdów, mają ważne zadanie legitymowania kierujących przewożących uchodźców. Dziennie mają do wprowadzenia do systemu komputerowego między 500 a 1000 osób. To pomaga w monitorowaniu bezpiecznego przepływu przewożonych ludzi i przeciwdziała nadużyciom. Skuteczność tych działań potwierdza jedna z sytuacji, o której opowiedziała policjantka ze stołecznego garnizonu. Spisany człowiek, który zgłosił się, że przewiezie za darmo Ukrainkę do Wrocławia, wrócił do policjantów z pytaniem, co ma zrobić, ponieważ pani nie zna mężczyzny, który zaprosił ją do swojego mieszkania. Zaniepokojony, że coś jej się stanie, poprosił policjantów o pomoc i wskazówki.
Rotacyjnie pełnią służby również policjanci z pionu kryminalnego, kontrterroryści, a także operatorzy dronów. Przy dworcu kolejowym w Chełmie spotkaliśmy policjantów z KWP w Poznaniu. Niedawno byli na granicy z Białorusią, a teraz w lubelskim czujne oko kamery ich drona dostarcza danych wspomagających dysponowanie siłami i środkami do kluczowych miejsc.
Zanim rano 24 lutego br. komendant Komisariatu Policji w Dorohusku podinsp. Michał Moryl zaczął rozpisywać nowy grafik, policjanci stawili się na służbę mimo wolnych dni. Inni przyszli kilka godzin wcześniej.
– Nikt jeszcze do nich nie dzwonił, a już się stawili – chwali swoich ludzi komendant. – Na początku trzeba było jak najszybciej opanować chaos. DK nr 12 była cała zapchana, ludzie wszędzie parkowali, natłok wolontariuszy i Ukraińców, którzy czekali na swoje rodziny, był ogromny, zanim jeszcze uchodźcy nadjechali. W godzinę udało się nam ustawić dodatkowe znaki drogowe. Policzyłem, że jednego dnia odebrałem 400 telefonów. Obecnie zajmujemy się wszystkim – mówi podinsp. Michał Moryl. – Od pilnowania i zabezpieczania do noszenia dzieci i tobołów.
Krzysztof Chrzanowski, Izabela Pajdała
POSTSCRIPTUM – DWORZEC
Wiele historii ludzkich z granicy polsko-ukraińskiej ma ciąg dalszy na dworcach wszystkich polskich miast. Duża część ukraińskich uchodźców stara się dostać do Warszawy, Krakowa, Gdańska, Wrocławia, Opola, tam gdzie mają znajomych, rodziny. Dominuje też myślenie, że w większym mieście łatwiej o pracę i dach nad głową, łatwiej posłać dzieci do szkoły. Większe miasta to też lepsze możliwości dostania się do Niemiec, Holandii czy Francji. Kolejka do wydzielonej kasy biletowej Warszawa – Berlin na dworcu centralnym ciągnie się przez całą halę główną. Ludzie porozkładani są wszędzie – i w głównej części, i w podziemnych korytarzach. Śpią, jedzą, dzieci się bawią albo przy rodzicach, albo w wydzielonej bawialni. Wolontariusze kierują zdrowych i dorosłych uchodźców do punktów noclegowych przygotowanych przez samorządowców na hali Torwar, Ursynów czy EXPO w Nadarzynie. W Komisariacie Kolejowym Policji drzwi się nie zamykają, cały czas ktoś wychodzi, ktoś inny wchodzi. Policjantów widać i na hali głównej, i w korytarzach, na peronach, i wokół dworca. Przy tej liczbie ludzi, która przewija się na dworcu, spokojnej służby po prostu nie ma.
ipk
zdj. autorzy, KWP w Poznaniu