Inne służby mundurowe również się włączyły.
Mam dwie strony zapisane podziękowaniami, nikogo nie chciałbym pominąć. Policjanci, policjantki i pracownicy Policji – traktuję ich jak przyjaciół. Lekarze też byli niesamowici.
Wrócimy jeszcze do podziękowań. Kiedy Pan zachorował?
Na SOR w Białymstoku trafiłem 11 listopada 2021 r. Nie wiedziałem, czy to jest COVID-19 czy inna choroba. W nocy sprawdziłem saturację
i zadzwoniliśmy po karetkę. Z domu wyszedłem ze łzami w oczach. Powiedziałem żonie, żeby się nie martwiła, dzieci były w innym pokoju. Zobaczyłem je 100 dni później. To był początek choroby. Ponieważ byłem wysportowany, dobrze się odżywiałem, traktowałem te objawy jako mało znaczące, niezagrażające życiu.
Nie wiem, czy mogę o to pytać… Czy był Pan zaszczepiony? W sumie obowiązku nie było. Decyzja należała do każdego z osobna.
Nie byłem zaszczepiony przeciwko COVID-19. Trudno mi się wypowiadać w tej kwestii, długo rozmawialiśmy z żoną na ten temat, ponieważ nasza córka jest po ciężkim leczeniu ostrej białaczki limfoblastycznej. Mało jest ludzi, którzy byli w naszej sytuacji. Trudno też było samemu podjąć decyzję. Zaszczepiony zostałem w szpitalu, jestem już po drugiej dawce. I wszystko jest w porządku.
Początek leczenia był w Białymstoku. Później przetransportowano Pana do Centralnego Szpitala Klinicznego MSWiA w Warszawie. Co Pan pamięta z pobytu w szpitalu?
Tak, z SOR-u przeniesiono mnie na oddział covidowy w Wojewódzkim Szpitalu Zespolonym w Białymstoku. Tam leżałem zaledwie cztery dni. Tlen dostawałem od samego początku. Wsparciem była żona, która często dzwoniła, ale też bliscy i przyjaciele z wydziału, w którym pracuję, i ze szkolnych ławek. Wszyscy podtrzymywali mnie na duchu, bo widok lekarzy i pielęgniarek chodzących w tych skafandrach to naprawdę traumatyczne przeżycie. Mimo doświadczenia policyjnego i opatrzenia się różnych rzeczy w patrolu czy w wydziale dochodzeniowo-śledczym, to było trudne doświadczenie. Pewnego dnia poczułem się naprawdę ciężko, nie mogłem nawet przejść do łazienki. Podjęto wtedy decyzję o zaintubowaniu i podłączeniu mnie do respiratora. Byłem przerażony. Świadomie obudziłem się na początku stycznia, jeśli dobrze pamiętam, czwartego stycznia. Żeby ratować moje życie, lekarze z MSWiA przyjechali po mnie do Białegostoku. Podłączono mnie pod ECMO (red. technika pozaustrojowego utlenowania krwi) i przez pięć tygodni utrzymywano mnie w śpiączce farmakologicznej. Kiedy się obudziłem, widziałem, że jestem w szpitalu. Nie mogłem rozpoznać jednak swojego ciała.
Tak bardzo Pan schudł? Może Pan opowiedzieć o tym doświadczeniu?
Schudłem około 20 kg. Przerażająca była ta liczba urządzeń do mnie podłączonych. Ale najgorsze były sny, które miałem podczas śpiączki. To była nieustająca walka, jak w horrorze. Sny związane ze śmiercią, z końcem życia, porwaniami, zakopywaniem, potem ucieczki ze świata śmierci. Brały w nich udział najbliższe mi osoby, koledzy i koleżanki, ale też lekarze i pielęgniarki. To był koszmar. Lekarze tłumaczyli mi, że mój mózg cały czas pracował i mimo że byłem uśpiony, oczy patrzyły, a uszy słuchały i mózg to wszystko rejestrował. Doświadczenia i historie, które przeżyłem jako policjant, mieszały się z rzeczywistymi osobami ze szpitala, z rodziną. Przez miesiąc po obudzeniu miałem jeszcze kłopoty ze snem. Lekarze mówili, że to od ogromnych dawek leków powodujących zmiany w centralnym układzie nerwowym. Zacierała się granica między rzeczywistością a przeżyciami sennymi. Niesamowita trauma.
To jak PTSD, które trzeba przepracować. Nie czekać, aż samo przejdzie.
Tak, ordynator Kliniki Anestezjologii i Intensywnej Terapii dr Konstanty Szułdrzyński nazwał to stresem pourazowym. Warto w takiej sytuacji porozmawiać z psychologiem o tym, co się wydarzyło. Zaangażowanie lekarzy, całego personelu, ich dobre słowa i rady powodowały, że czułem się coraz lepiej. Większość osób, która leży na intensywnej terapii, podświadomie chce gdzieś uciekać, wyjść z łóżka i iść do domu.
To takie odruchowe zachowanie.
Pokazuje siłę i zaangażowanie człowieka w walce o własne życie. Też chciałem uciekać, chociaż jedyne, co mogłem zrobić po przebudzeniu, to podnieść rękę.
Jak wygląda teraz Pana rehabilitacja pocovidowa?
Zaczęła się jeszcze w szpitalu. Dostałem od lekarzy serię wskazówek i mnóstwo skierowań do dalszych konsultacji i leczenia. Jestem już pod opieką kilku specjalistów. Natomiast rehabilitację organizuję póki co prywatnie, ponieważ terminy są bardzo odległe. Dwa, trzy razy w tygodniu przychodzi do mnie fizykoterapeuta i rehabilituje mnie, żebym mógł wykonywać różne czynności w sposób płynny. Chciałbym przejść rehabilitację w Głuchołazach, w wyspecjalizowanym ośrodku pulmonologicznym, zawalczyć o siebie, poprawić swoją wydolność i przekazać zdobytą tam wiedzę innym potrzebującym.
Rozmawiamy niedługo od Pana wyjścia ze szpitala. Jestem pod wrażeniem, jak szybko Pan wraca do zdrowia.
Miesiąc po wybudzeniu umiałem już samodzielnie chodzić i siadać. Wymierzyłem sobie salę aplikacją w telefonie – po przekątnej miała pięć metrów swobodnego przejścia. I tak ćwiczyłem. Jednego dnia to było 100 metrów, drugiego 200, później 400. Udało mi się wyjść ze szpitala na własnych nogach i bez problemu wszedłem do domu na drugie piętro, co było dla mnie szokiem. Wszystko zaczęło wracać do normy, moim zdaniem w tempie astronomicznym, bo z dnia na dzień było coraz lepiej.
Niesamowita wola życia w Panu tkwi.
To upór. I najważniejsze – trzeba chcieć. Dostało się to życie, to chcę się z niego cieszyć. Nie ma nic złego w tym, że człowiek jest szczęśliwy, gdy odzyskuje życie. Mam nadzieję, że jak najszybciej wrócę do normalności. Chciałbym szybko wrócić do pracy i służyć jak najlepiej potrafię. Lekarze mówili, że moje przeżycie to cud, bo trzykrotnie przeszedłem sepsę. Zjadłem chyba wiadro antybiotyków. Wszyscy wierzyli, że mi się uda, modlili się, wspierali nawzajem. Może jestem potrzebny, skoro zostałem?
W to, że jest Pan potrzebny, nie należy wątpić. A po tym doświadczeniu z chorobą coś się zmieni w Pana życiu?
Raczej nie, bo zawsze zwracałem uwagę na rodzinę. Starałem się jak najwięcej czasu spędzać z najbliższymi. I jak najwięcej pomagać ludziom. Pewnie dlatego zostałem policjantem. Robiłem to z niesamowitą radością i zamierzam to robić dalej, nic się więc nie zmieni. Skoro zostałem na tym świecie, to dalej chcę robić to, co robiłem w Policji od 10 lat. Nie zamierzam szybko z niej odejść. Chciałbym wrócić do tego, co było przed covidem, i wszyscy mi w tym pomagają – przełożeni, rodzina, przyjaciele, koleżanki i koledzy z wydziału i policjanci z całego kraju. Takie wsparcie to jest coś nieocenionego. Pisali do mnie, nawet gdy spałem. Bardzo duże wsparcie dostałem od Policji – choćby zbiórka krwi. Nie wiem nawet, ile jej litrów zebranej wśród policjantów we mnie wtłoczono, ale dużo. Żona tylko dała sygnał, że jest potrzebna, pracownicy wydziału przygotowali plakat i bardzo się wszyscy zaangażowali. Dla mnie to wielki zaszczyt, że tyle osób mi pomogło
i dalej mogę żyć, a za chwilę pracować. Najpierw walczyliśmy o życie córki – Amelki, teraz o moje. Mam za co być wdzięczny. Mam też szczęście do ludzi o wielkim sercu. I wśród najwyższych przełożonych i wśród współpracowników. Możemy sobie pogratulować przełożonych.
Zgadzam się w pełni z Panem. I proszę, podziękowania same się ułożyły.
Ale chciałbym podziękować każdemu z osobna – lekarzom i zespołom medycznym z WSZ w Białymstoku oraz szpitala MSWiA w Warszawie, Komendantowi Głównemu Policji, dyrekcji, naczelnikowi, kolegom i koleżankom z BŁiI i KGP, policjantom i pracownikom Policji z całego kraju, przyjaciołom, kolegom i rodzicom dzieci ze SP nr 42 i Przedszkola nr 25 w Białymstoku, wszystkim tym, którzy o mnie myśleli, mojej żonie – Justynie oraz dzieciom – Amelce i Dawidkowi
za ich miłość.
Życzę dużo zdrowia i bardzo dziękuję za rozmowę.
Izabela Pajdała
zdj. Biuro Łączności i Informatyki KGP