Strona główna serwisu Gazeta Policyjna

Do sześciu razy sztuka

Na kolanach przeczołgał się kolejne parę metrów. W gęstym dymie zobaczył nogi na łóżku, ale nie był pewien, czy mężczyzna jeszcze żyje. Złapał oddech i zaczął ściągać go z łóżka. Wtedy człowiek ocknął się, zaczął protestować i dosadnie krzyczeć. Podczas szarpaniny, kiedy policjant nie mógł już złapać oddechu, przeszło mu przez myśl: – Czy dam radę wyciągnąć go stąd, czy obaj tu zostaniemy?

Asp. Marek Pawlak z zamojskiej komendy Policji uratował życie niepełnosprawnemu 52-latkowi. Czerwcowego poranka, pełniąc służbę na ulicach miasta, usłyszał, że dyżurny wysyła patrole na Żeromskiego, gdzie miało palić się mieszkanie w jednej z kamienic Starego Miasta. Znajdował się w pobliżu, więc podjechał we wskazane miejsce. Okazało się, że był pierwszy. Ktoś wybiegł na zewnątrz, zapytany – wskazał mu mieszkanie. Policjant pognał na górę, dym uciekał oknem, drzwi jednak były zamknięte. Od sąsiadów dowiedział się, że w środku jest człowiek. Znał go osobiście i wiedział, że ma poważne problemy z chodzeniem. – Nie myślałem w ogóle o sobie i co tam zastanę. Działałem instynktownie. Chciałem tam wejść jak najszybciej i wyciągnąć człowieka.

Przy braku sprzętu specjalistycznego musiał improwizować. Gdy powiedział, że potrzebne jest jakieś narzędzie, ktoś przyniósł łom. Drzwi zostały wyważone przez dwóch funkcjonariuszy Straży Miejskiej. W środku było mnóstwo dymu. – Znałem to mieszkanie i wiedziałem, gdzie może być jego właściciel. Do pierwszego pomieszczenia jakoś dało radę wejść na chwilkę, choć trzeba było zaraz wychodzić, żeby złapać powietrze. Tamte drugie drzwi były zamknięte. Wiedziałem, że też trzeba je otworzyć. Poprosiłem, żeby wszyscy się odsunęli, bo nie miałem pojęcia, co tam się w środku pali. Zawsze mógł pojawić się jakiś podmuch, gdyby to był większy pożar.

Zasłonił się ścianą i, jak karateka, wyważył drzwi uderzeniem nogi. – Gdyby mnie poparzyło, to tylko nogę. Od razu poddusiłem się gęstym dymem, więc wybiegłem. Poprosiłem kogoś o wiadro wody, ale później zmieniłem zdanie, aby nie moczyć instalacji elektrycznej. Nie wiadomo, z jakiego powodu paliła się głównie podłoga. Pięć, może sześć razy próbowałem wejść do środka, po dwóch metrach dusiło mnie i wybiegałem na zewnątrz. W końcu założyłem jedną z maseczek, które są teraz powszechnie używane. Trochę pomogła, jednak nie do końca. Wszedłem może trzy, cztery metry i znów musiałem się wracać. Ale zobaczyłem, że bliżej podłogi jest mniej dymu. Na kolanach wczołgałem się parę metrów i zobaczyłem nogi na łóżku. Złapałem oddech, wstałem, na ślepo złapałem tego człowieka gdzieś za ubranie i zacząłem ściągać go z łóżka. Był nieprzytomny, ale się ocknął. Zaczął krzyczeć i protestować, nie będę przytaczał epitetów. Nie wiedział, co się dzieje, był otumaniony. Próbowałem go uspokoić, ale się nie dało. Gdy się ze mną szarpał, łyknąłem tego dymu naprawdę sporo i przeszło mi przez głowę, czy dam radę wyciągnąć go stąd, czy obaj tu zostaniemy? Płuca mam w miarę dobre, bo od małego gram w piłkę i chyba to pomogło. Nie wiem, jak udało mi się zarzucić go na swój bark. Powywracałem przy okazji jakieś szafki, leciały talerze. I wniosłem go do tego mniej zadymionego pomieszczenia. Na ostatnich dwóch metrach, prawie w samym progu, pomógł mi strażnik miejski.

Uratowany 52-letni mieszkaniec Zamościa został przewieziony do szpitala z obrażeniami ciała. Pod opiekę medyczną trafił również asp. Pawlak. Miał problemy oddechowe, nudności i zawroty głowy. – Gdy byłem w szpitalu, wszyscy do mnie dzwonili. Naczelnik zadzwonił od razu, gdy się dowiedział, że jestem w karetce. I później jeszcze wielokrotnie dopytywał się, czy wszystko w porządku.

Na szczęście po nocy spędzonej na oddziale wrócił do domu, gdzie czekała na niego żona z 8-letnimi bliźniaczkami. Były też mama i teściowa. – Wszyscy czekali, aż wrócę. W szpitalu rozładował mi się telefon i żona bardzo się denerwowała, że nie można się było do mnie dodzwonić. Jedna z moich córeczek podobno się popłakała, gdy dotarło do niej, co się wydarzyło.

Jej tatę w mediach szybko okrzyknięto „bohaterem miasta”. Jednak dla asp. Pawlaka nic się nie stało. – Nie czuję się bohaterem, bo jestem pewny, że każdy patrol na moim miejscu podjąłby taką samą decyzję. Przyjmuję gratulacje i udzielam informacji, gdy ktoś pyta, ale czuję się trochę nieswojo.

Skromność, podkreślaną też przez współpracowników, wyniósł z domu: – Zawsze mama mi to powtarzała. W dzisiejszych czasach ludzie często stawiają dzieci na piedestał, a mnie rodzice nauczyli być skromnym. Gdy byli z czegoś zadowoleni, nie trzeba było obnosić tego na cały świat. Swoim dzieciom wpajam to samo.

Pochwał nie szczędzi jego bezpośredni przełożony, naczelnik Wydziału Prewencji podinsp. Tomasz Martyniuk: – Myślę, że Marek powinien czuć szczególną satysfakcję ze swojej pracy. Jestem jak najbardziej z niego dumny. To sumienny, rzetelny i bardzo dyspozycyjny policjant. Jest lubiany wśród kolegów. Poza tym to po prostu fajny człowiek.

Asp. Pawlak w służbie jest od 14 lat. Na początku pracował w Oddziale Prewencji Policji w Warszawie, ale szybko trafił do Komendy Miejskiej Policji w Zamościu, gdzie jest już 13 lat. – W lutym przyszłego roku wejdę w próg emerytalny, ale chciałbym jeszcze popracować. Dobrze mi w tej pracy. Spełniam się tu. Nie wiem, jak by było, gdybym pracował na innym stanowisku.

Prawie od samego początku jest przewodnikiem psa policyjnego. – Mój kolega ze Szczebrzeszyna, miejscowości, z której pochodzę, pierwszy został przewodnikiem i chyba we mnie to zaszczepił.

Jego pierwszy pies Roco, z którym przesłużył osiem lat, zdechł z powodu skrętu żołądka. – Spadło to na mnie znienacka, płakałem jak dziecko. Miałam wtedy takie zderzenie z rzeczywistością, bo co ja teraz będę robił? Czy jest możliwość, żebym miał drugiego psa? Ale komendant zrozumiał sytuację, mogłem sam jeździć i wybierać. I nastał Diego. Służymy razem cztery lata. Na początku było ciężko, trzeba było go przyzwyczaić do ludzi, wymusić pewne zachowania. Teraz na pogadankach z dziećmi w szkołach czy przedszkolach jest łagodny. Moje własne dzieci karmią go z ręki, gdy przyjeżdżam w dni wolne. A kiedy trzeba, to gryzie. Praca z psem jest całkiem inna niż zwykłego policjanta. Jest więcej obowiązków, bo nie przychodzimy tylko na 8 czy 12 godzin. Musimy zająć się psem również w dni wolne. Zresztą to nie tylko pies, a partner, który w wielu sytuacjach ratuje nam zdrowie i życie.

Poza zamiłowaniem do psów i piłki nożnej (w zeszłym roku został najlepszym strzelcem Mistrzostw Województwa Lubelskiego Policjantów w Halowej Piłce Nożnej, zdobywając siedem goli), asp. Pawlak lubi zajmować się czyszczeniem i polerowaniem swoich samochodów, BMW i Citroena. – Wszyscy się ze mnie śmieją, że na samochody patrzę pedantycznie. Zawsze muszą być czyste i posprzątane. Lubię pojeździć też na swoim motocyklu, Suzuki SV 650. Być może kiedyś otworzę własny zakład samochodowy.

Pierwotnie miał zostać informatykiem. – Poszedłem najpierw do studium informatycznego, później złoży-łem papiery na studia, ale moje dokumenty zagubiły się na uczelni. Nie dostałam żadnej informacji, czy jestem przyjęty, czy nie, więc przyszedłem odebrać swoje papiery i zaczęło się ich poszukiwanie. Rozpoczął się rok akademicki, dokumentów nadal nie miałem, jeździłem tam parę razy i dopiero jakaś pani je znalazła, ale już było za późno. Po latach myślę, że dobrze się stało.

 

Patrycja Długoń

zdj. KMP w Zamościu