Byli w Polsce ludzie, którzy poświęcili życie ojczyźnie, a pamięć o nich przygasła tylko z jednego powodu – tereny, na których służyli, znajdują się dziś poza granicami Rzeczypospolitej.
Po 11 listopada 2018 roku w Polsce przez kolejnych kilka lat będziemy obchodzić 100. rocznice utworzenia ważnych instytucji państwowych. Czy na pewno pamiętamy o wszystkich? Jedną z formacji, która zasłużyły na jubileuszowe obchody w 100-lecie odzyskania niepodległości, jest Flotylla Rzeczna Marynarki Wojennej w Pińsku.
FLOTYLLA PIŃSKA
Była jednym z najważniejszych na wschodzie Polski elementów obrony Kresów Wschodnich. Szczególnie po 1925 roku nowocześnie uzbrojona i wyposażona. Operowała na rozlewiskach Piny, Prypeci, Strumienia, Jasiołdy i wielu innych bardzo licznych rzek i jezior Polesia. Gdy spojrzymy na jej osiągnięcia obiektywnie, okaże się, że ta formacja przez pierwsze lata budowania państwowości II RP nieustannie potykała się z bolszewicką Flotyllą Dnieprzańską, z wielkimi sukcesami odpierając jej ataki. Należy podkreślić zwycięskie bitwy Flotylli Pińskiej na Prypeci pod Czarnobylem oraz w walkach o zajęcie Kijowa. To właśnie zdobycie przez nią Kijowa w 1920 roku uchodzi za największy triumf pińskich marynarzy rzecznych. Pierwszym znaczącym zwycięstwem flotylli było jednak zdobycie już 3 lipca 1919 roku niewielkiej wsi Horodyszcze. To na pamiątkę tej wiktorii co roku 3 lipca rzeczna marynarka obchodziła swoje święto na Jeziorze Horodyskim i w Pińsku. Nieodłącznym elementem obchodów była msza przed obrazem patronki polskich marynarzy Pińskiej Madonny, który wtedy, tak jak i dzisiaj, znajduje się w Bazylice Katedralnej pw. Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny w Pińsku.
Dzisiaj Flotylla Pińska nazywana jest zapomnianą flotyllą. Obraz patronki marynarzy też popadł w zapomnienie. Co prawda wisi jak dawniej w bazylice, ale nawet ksiądz proboszcz nie wie, że w latach 1919–1939 była patronką polskich marynarzy, a podczas obchodów ich święta 3 lipca zawsze była w centrum uroczystości. O marynarzach z Pińska też nikt już nie pamięta, a przecież służyli Polsce, krzewiąc polskość w najmniej dostępnych rejonach Polesia. Pływali po rzekach, kanałach, jeziorach, pilnując ładu na granicach i porządku wewnątrz.
Dlatego kto może ich rozumieć lepiej niż dzisiejsi funkcjonariusze policji wodnej, którzy już jako jedyni w Polsce pełnią służbę na wodach śródlądowych przez cały rok. To właśnie policyjni wodniacy wpadli na pomysł, by uczcić przedwojennych bohaterskich marynarzy śródlądowych przez zorganizowanie rejsu po wodach, na których pełnili służbę. Problemem było jednak to, że te akweny w większości znajdują się na Białorusi. Rozpoczęliśmy przygotowania do rejsu. Cel był bardzo prosty – dopłynąć do Pińska 3 lipca na Święto Flotylli Pińskiej, święto, którego nikt już tam nie obchodzi. Pomysł powstał jesienią 2018 roku. Mieliśmy więc prawie rok na przygotowania.
REKONESANS
Nie miałem żadnej wiedzy na temat białoruskich szlaków wodnych: brak opracowań, żeglarzy, nikt tamtędy nie pływa. Przed rejsem musiałem tego dotknąć osobiście. W październiku 2018 roku wyrobiłem białoruską wizę, wsiadłem na swojego rumaka Kawasaki Zephir 750 i niczym kowboj pomknąłem za horyzont tam, gdzie tym razem słońce wschodzi. Byłem bardzo pozytywnie zaskoczony stanem białoruskich szlaków wodnych. W porównaniu ze środkową Wisłą, na której służymy na co dzień, były w stanie idealnym. Muchawcem pływały pchacze z 50-metrowymi zestawami. Oznakowanie nawigacyjne Muchawca, kanału Dniepr–Bug, Piny i Prypeci perfekcyjne. Śluzy sprawne, mosty oznakowane. W Pińsku odwiedziłem bazylikę i zamówiłem na 3 lipca 2019 r. mszę w intencji poległych i pomordowanych marynarzy i oficerów Flotylli Pińskiej Marynarki Wojennej Rzeczypospolitej Polskiej. Gdy powiedziałem datę i intencję, w jakiej msza miałaby się odbyć, ksiądz proboszcz podniósł na mnie wzrok i lekko poszarzał na twarzy. Powiedział, że książka z intencjami kończy mu się na roku 2018 (był październik 2018 r.). Widząc reakcję księdza, opowiedziałem mu, skąd jestem i co mnie do niego sprowadza. Przybliżyłem mu historię obrazu Pińskiej Madonny, na który razem patrzyliśmy. Zostawiłem datek w rublach białoruskich i udałem się na podbój Pińska.
Już wiedziałem, że technicznie żegluga interesującymi mnie rzekami i kanałami po stronie białoruskiej będzie możliwa, a najtrudniejszym akwenem będzie żegluga po Bugu (brak regulacji wody, płycizny). Pozostało spełnić odpowiednie formalności.
REJS
Jak to w życiu bywa z początkowych kilkunastu chętnych osób popłynęły w sumie dwie. Leszek Kielak na co dzień mieszkający w Brukseli i ja. Płynęliśmy zabytkową łodzią policji wodnej, niezapomnianym Jesionem 4.
Z powodu braku zgody strony białoruskiej na przekroczenie granicy poza przejściem granicznym zmuszeni byliśmy załadować łódź na przyczepę i przekroczyć granicę lądową bezpośrednio w Terespolu. Mimo wielokrotnych ustaleń z konsulatem białoruskim w Białej Podlaskiej, celnikami na Moście Warszawskim w Brześciu, do końca nie mieliśmy pewności, czy nas przepuszczą. Po 5 godzinach pobytu na granicy, wypełnieniu druków opisanych wyłącznie cyrylicą (odrębnych na samochód, przyczepę i łódź) minęliśmy granicę. W Brześciu w centrum olimpijskim pozwolono nam zrzucić łódź na wodę. Na Białorusi za żadną z usług nie płaciliśmy, bo nie było w ogóle żadnego cennika, ale osoba aktualnie przebywająca w przystani wodnej lub na śluzie wykonywała telefon do dyrektora, później drugi nie wiem do kogo, następnie około pół godziny czekała na telefon zwrotny i już bez przeszkód realizowała usługę: slipowanie, śluzowanie lub inne. Ten schemat powtarzał się za każdym razem i za każdym razem wstrzymywaliśmy oddech, czy i tym razem nam się uda. Tak wyglądało przejście przez 9 śluz i slipowanie w obu kierunkach. Jedynie opuszczanie liny promów odbywało się z marszu, po uprzednim zakrzyknięciu.
Muchawiec, kanał Dniepr–Bug, Pina i Prypeć łagodnie przechodziły jedno w drugie. Na Muchawcu zaobserwować można było wzmożony ruch towarowy. Kanał łatwo było rozpoznać po tym, że na bardzo długim odcinku nie ma w ogóle meandrów. To właśnie kanał był najbardziej dzikim odcinkiem rejsu. Czytając wspomnienia marynarzy z Morza Pińskiego, dowiedziałem się, że od 50 do 90 proc. marynarzy w lecie chorowało tam na malarię. Wtedy myślałem „dawno i nieprawda”. Ale gdy wyszedłem wieczorem z namiotu, sam rozpocząłem beznadziejną walkę z komarami i gzami. W życiu nie przeżyłem takiej plagi komarów i much końskich – nie można było na chwile przystanąć, a kąsały naprawdę boleśnie.
Po drodze z Brześcia do Pińska nie ma żadnej infrastruktury turystycznej. Ruch pasażerski na tym akwenie odbywa się je-dynie na statku „Białoruś”, który trasę Brześć–Pińsk–Mozyrz i z powrotem pokonuje w 7 dni. Cumuje w śluzach w dzień, gdzie podjeżdża autokar i zabiera pasażerów na wycieczki, a płynie nocą. Z „Białorusią” mijaliśmy się kilkakrotnie. Nie sposób uwierzyć, że płynąc tyle kilometrów, wciąż otaczały nas tylko lasy, wysokie trawy, jeziorka, bagna, a to tak blisko Polski. Na jednej ze śluz mój kompan zapytał o ruch turystyczny. Otrzymaliśmy odpowiedź, że w zeszłym roku takie małe łódki prześluzowali dwie, oczywiście białoruskie, a w tym roku jesteśmy pierwsi. Za śluzowanie nie płaciliśmy, bo jak już wspomniałem, nie było cennika.
Dopłynęliśmy do Kobrynia. Zaskoczył nas służbą wodną na kąpielisku wyposażoną w trzy wielkie stalowe, nitowane motorówki z silnikami stacjonarnymi, a kąpielisko jak Jeziorko Czerniakowskie w Warszawie. Na każdym kolejny mijanym kąpielisku zawsze czuwali ratownicy z motorówkami i łodziami wiosłowymi (w Warszawie 4 plaże w sezonie 2019 i brak ratowników wodnych). Uzupełniliśmy zaopatrzenie: kwas, puszki i inne artykuły spożywcze.
Nocowaliśmy zawsze w ten sam sposób: szukanie dogodnego brzegu, desant, szybkie rozkładanie namiotów i bezzwłoczna ewakuacja do namiotów (komary, gzy). Gotowaliśmy na wojskowej rosyjskiej kuchence benzynowej, która sprawdziła się bardzo dobrze. Rejs poza miastami był monotonny, setki kilometrów rzeki, kanały, lasy, białe czaple i inne ptactwo. Brak osób pływających po rzece, wędkarze też rzadko.
W PIŃSKU
Po 5 dniach żeglugi od Brześcia zbliżaliśmy się do Pińska. Gdy na ostatniej śluzie przed Pińskiem zadzwoniłem do pani dyrektor polskiej szkoły w Pińsku, żeby poinformować ją, że jesteśmy około 30 km od miasta, wydała się tym faktem mocno zaskoczona. To pani Helena właśnie pomogła nam zdobyć zaproszenia. W innym przypadku musielibyśmy mieć rezerwacje w hotelach – białoruska wiza nie przewiduje nocowania w namiocie na brzegu rzeki. Później przekonałem się, że pani dyrektor Polskiej Szkoły w Pińsku im. Ryszarda Kapuścińskiego nie wierzyła, że uda nam się w ogóle przypłynąć.
Przed Pińskiem na lewym brzegu jest port wojenny, a w nim charakterystyczny budynek – hangar Rzecznej Eskadry Lotniczej Flotylli Pińskiej Marynarki Wojennej. Mijając port zbudowany przez polską Marynarkę Wojenną, zrobiliśmy zbiórkę na lewej burcie i oddaliśmy honory banderą. Po dopłynięciu do Pińska pani Helena gorączkowo zaczęła organizować uroczystość obchodów 100-lecia Flotylli Pińskiej. 3 lipca przybył konsul generalny z Brześcia Piotr Kozłowski. Rano pojechaliśmy nad Jezioro Horodyskie, w miejsce desantu polskich marynarzy, tak dokładnie opisanego w książce jednego z uczestników ataku Karola Taube pt. „Figle diablika błot pińskich”. Tam zapaliliśmy znicze, położyliśmy na brzegu biało-czerwone kwiaty. Potem pojechaliśmy na dawny cmentarz wojskowy, gdzie odnaleźliśmy trzy mogiły polskich marynarzy. Znowu znicze, kwiaty, wspomnienia. W uroczystości uczestniczyła niewielka grupa społeczności polskiej z Pińska. Potem pojechaliśmy do polskiej szkoły, gdzie obejrzeliśmy krótki występ artystyczny. Tam przekazałem książki podarowane w tym celu przez Muzeum Marynarki Wojennej w Gdyni, Centralne Muzeum Morskie w Gdańsku oraz okolicznościowe flagi państwowe podarowane przez wojewodę mazowieckiego. O 18.30 odbyła się w intencji poległych i pomordowanych marynarzy Flotylli Pińskiej msza w miejscowej bazylice… Tak w Pińsku zakończyły się skromne obchody 100-lecia utworzenia Flotylli Pińskiej.
Z żeglarskim pozdrowieniem
EMIL JAROSŁAWSKI
zdj. autor, Jacek Herok i Leszek Kielak
O autorze
Pomysłodawca rejsu i autor tekstu asp. Emil Jarosławski – ma 43 lata, w Policji pracuje od 2001 roku. Jest funkcjonariuszem Komisariatu Rzecznego Policji w Warszawie.
Emil niebieski mundur chciał założyć od razu po maturze, ale najpierw matka kazała mu skończyć studia. Na Uniwersytecie im. kard. Stefana Wyszyńskiego w Warszawie ukończył historię, a na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego studia podyplomowe z zakresu walki ze zorganizowanymi grupami przestępczymi i terroryzmem.
Równocześnie przez cały okres studiów pracował na wodzie, ucząc adeptów żeglarstwa. Był bardzo dumny, że on, jako jeden z nielicznych, zarabiał pływając pod żaglami. W tym czasie opłynął Polskę, Bałtyk i kawałek Adriatyku. Wtedy właśnie zdobył patent sternika morskiego oraz sternika motorowodnego.
Po ukończeniu studiów przyszedł czas na pracę na lądzie, najpierw w dochodzeniówce KRP Warszawa II, następnie Wydziale Dochodzeniowo-Śledczym KSP, potem w KP na warszawskim Ursynowie. W 2016 roku znowu wrócił na wodę – pełni służbę w KRzP w Warszawie. Tam w 2018 roku, wspólnie z kilkoma zapaleńcami, utworzył Jacht Klub Policjantów Wodnych „Galar”, którego został komandorem. Policyjni żeglarze w przyszłym roku planują rejs na 100-lecie policji wodnej i Komisariatu Rzecznego Policji w Warszawie. Wisłą chcą popłynąć z Krakowa do Gdańska zabytkowymi łodziami policyjnymi i jeżeli się uda – łodziami, które obecnie są w wyposażeniu Policji.