Droga krajowa 66 zaczyna się w Zambrowie przy dworcu PKS. Pięć stanowisk autobusów. Jeden pasażer oczekujący na odjazd i dwóch starszych taksówkarzy czekających na klientów. Taksówkarze zastanawiają się, jak tu dorobić. Po drugiej stronie ulicy jest Agencja Pracy Tymczasowej. Tam nie pójdą, bo oferty to może są atrakcyjne, ale dla Ukraińców.
– Może na grzybach? Znalazłem prawdziwka, ale wchodząc na pocztę, zostawiłem go na ławce. Wychodzę, już go nie ma! – opowiada jeden. Drugi milczy, bo podjeżdża autobus. Do Łomży. Wychodzą z niego dwie kobiety, ale rozchodzą się w swoje strony. Oczekujący mężczyzna wsiada do autobusu i odjeżdża. Zostają tylko smutni taksówkarze. – I co robić? – mówi ten od grzyba, kwitując w ten sposób dwie przykre sytuacje: utratę prawdziwka i brak klientów.
DRAMAT POD ZAMBROWEM
Blisko dworca PKS jest siedziba Komendy Powiatowej Policji w Zambrowie. Z jej okien widać DK 66. Zambrów to spokojne miasto. Nie ma grup przestępczych, a ostatnie zabójstwo było kilka lat temu.
– Jeśli mamy jakieś interwencje, to przede wszystkim przemoc domową czy spożywanie alkoholu w miejscu niedozwolonym – mówi dzielnicowy mł. asp. Łukasz Dmochowski, który w plebiscycie „Dzielnicowy Podlasia 2017 roku” zajął czwarte miejsce. W Policji od 9 lat.
Policjanci wspominają jedną sprawę. W 2012 r. w Jabłonkach Kościelnych był napad na bank. Zamaskowany bandyta sterroryzował bronią samotnego kasjera i zabrał gotówkę. Po godzinie zatrzymano go w niedalekim Wiśniewie. Ale to nie przy DK 66.
– W mieście mamy trzy radary, w tym jeden na „66”. I wszystkie czynne! – mówi mł. asp. Paweł Korytkowski z Wydziału Ruchu Drogowego KPP w Zambrowie. W służbie jedenasty rok. – Nie zależy mi na tym, by przywieźć na koniec dnia pięć czy piętnaście mandatów. Dla mnie od mandatu ważniejsza jest rozmowa, ale jeżeli ktoś nie rozumie, że 90 na godzinę to nie 50 i uważa, że nic wielkiego się nie stało, to sięgam po bloczek. Miałem kiedyś zderzenie podczas pościgu i to nauczyło mnie pokory do prędkości.
Drogówka z Zambrowa ma trzy samochody, w tym volkswagena z wideorejestratorem, oraz dwa motocykle. Policjanci z Zambrowa patrolują zazwyczaj drogę ekspresową S8 z Warszawy do Białegostoku, a DK 66 w ich powiecie koledzy z KPP w Wysokiem Mazowieckiem.
– Do nich i tak należy zdecydowanie większy odcinek 20-kilometrowej drogi między naszymi miastami – wyjaśnia mł. asp. Paweł Korytkowski.
W Woli Zambrowskiej, tuż za Zambrowem, 10 lutego 2011 r. doszło do najtragiczniejszego wypadku w historii „66”. Na oblodzonej drodze kierowca dostawczego opla stracił panowanie nad samochodem, który wpadł pod nadjeżdżającego z przeciwnej strony tira. Wszyscy, sześciu mężczyzn w wieku od 24 do 33 lat, pracownicy pobliskiego zakładu stolarskiego, zginęli na miejscu. Dziś przy drodze stoi krzyż z ich nazwiskami, a przed wzniesieniem, z którego zjeżdżając wpadli w poślizg, są znaki zakazu przekraczania prędkości 40 km/h i ostrzegawczy – śliska jezdnia.
DRAMATYCZNY POŚCIG
Jadę w kierunku Wysokiego Mazowieckiego. Spotykam kolejny patrol. Wszystkie samochody jadące z tamtej strony migają światłami.
– Wiemy o tym. Większość zwalnia i jedzie bezpieczniej. Ale nie wszyscy – mówi asp. Jarosław Kadłubowski z WRD KPP w Wysokiem Mazowieckiem, spisując kolejnego kierowcę lekceważącego znaki drogowe i znaki na drodze.
Asp. Jarosław Kadłubowski już piętnasty rok służy w Policji. Choć jest w drogówce, często kierowany jest do działań z dala od drogi.
– Dużo by o tym opowiadać – mówi, szukając w głowie ciekawych zdarzeń.
Ale 15 czerwca br. długo będzie wspominał. Zapis z wideorejestratora w jego wozie służbowym nadaje się do programów telewizyjnych przedstawiających dramatyczne pościgi z udziałem Policji.
– To było na „66” między Szepietowem a Brańskiem. Tam i tak dochodzi do wielu wypadków, więc gdy dostałem wiadomość, że kierowca lanosa nie zatrzymał się do kontroli i ucieka, wiedziałem, że będzie gorąco. Wszystko działo się po południu, kiedy był spory ruch – opowiada asp. Jarosław Kadłubowski. – Gdy dogoniłem pościg za lanosem, koledzy z oznakowanego radiowozu wyprzedzili uciekającego i starali się spowolnić go. Ten jednak, jadąc poboczem, wyprzedził ich. Policjanci ponownie go wyprzedzili. Uciekający znowu próbował ich wyprzedzić, aż za którymś razem złapał pobocze i dachował. Okazało się, że kierowca lanosa był pijany i dlatego nie zatrzymał się do kontroli. Trafił do szpitala. Przeżył.
CZASEM SŁOŃCE, CZASEM ŚNIEG
Na początku „66” wsie są raczej z dala od drogi. Przy niej kukurydza. Jak przy Route 66 w Illinois. Przy wjeździe do Wysokiego Mazowieckiego straszy skup złomu. Kilkanaście lat temu największa góra żelastwa ułożona była tu z samochodów. To też przypomina Amerykę, w której cmentarzyska pojazdów kwitną przy asfaltowych nitkach. Teraz przy polskiej „66” czterokołowych trupów jest mniej, ale interes nadal się kręci.
Jest początek sierpnia. Upały ponad 30 stopni. Wszyscy rolnicy w polu. Śpieszą się, by zebrać dojrzałe zboże. Po kolana, po pas. Zimą bywa tu taki śnieg, a temperatury minus 20°C. Tego roku, 6 stycznia, było naprawdę zimno. Wysokomazowieccy policjanci apelowali do mieszkańców: „Nie bądźmy obojętni”. Sierż. sztab. Kamil Ksepka z Posterunku Policji w Sokołach też sprawdzał, czy samotni, bezdomni, w podeszłym wieku, a zwłaszcza nadużywający alkoholu z jego terenu bezpiecznie spędzą mroźną noc. Odnalazł wszystkich z wyjątkiem 72-letniego pana Józefa, takiego miejscowego „łazika”. Odwiedził jego kolegów, pustostany, w których mógł się tamten schronić, szperał po przystankach i rowach, czy pan Józef gdzieś nie przytulił głowy do zaspy. I nic.
– Zawsze chciałem być policjantem, żeby pomagać. Nie mogłem odpuścić – mówi sierż. sztab. Kamil Ksepka. Pojechał na odludzie, gdzie dobry kilometr od drogi stoi opuszczona stodoła. Zostawił samochód przy drodze i przez głęboki śnieg poszedł do rudery. W niej, zakopany w co się tylko dało, leżał pan Józef. Do rana raczej by nie przetrwał.
– Spał pijany. Denaturat poprawił piwem. Siłą wziąłem go pod pachę i przeciągnąłem przez śnieg do radiowozu, a potem zawiozłem do Stowarzyszenia Pomocy Bliźniemu we wsi Kalinowo-Czosnowo – wspomina sierż. sztab. Kamil Ksepka, a o jego instynkcie i uporze do dziś opowiadają koledzy z całego powiatu.
PRZYWRÓCONY POSTERUNEK
29. km drogi DK 66. Szepietowo. Ma niewiele ponad 2 tys. ludności, a miastem jest dopiero siódmy rok. To jednak ważny punkt na mapie regionu, bo jest tu duży węzeł kolejowy. Także Policja zawsze miała tu swój posterunek, aż do 2013 r., gdy został zamknięty. Ale niedawno, 17 czerwca br., Posterunek Policji w Szepietowie został przywrócony.
– Szepietowo nie jest duże, ale jest w nim duży ruch. „66” prowadzi do granicy z Białorusią, zatrzymuje się pociąg z Białegostoku do Warszawy – wylicza kierownik PP w Szepietowie st. asp. Tomasz Grodzki. – Ludzie zaczęli się dopominać o posterunek, bo gdy Policja jest na miejscu, czują się bezpieczniej.
Na posterunku łącznie z jego kierownikiem jest pięciu funkcjonariuszy. Gdy są w terenie, można połączyć się z dyżurnym KPP w Wysokiem Mazowieckiem. Wystarczy nacisnąć guzik domofonu!
CZARNE PUNKTY
Droga, która do tej pory była właściwie prosta i przez pola, zmienia się w luźno rzuconą wstążkę i przemyka przez lasy. Przy drodze pojawiają się krzyże. Okolice miejscowości Wyliny Ruś są pechowe dla kierowców. 18 maja 2016 r. kierowca bmw na łuku drogi zjechał do rowu. Samochód dachował i uderzył w drzewo. Mężczyzna nie miał zapiętych pasów bezpieczeństwa, podczas zderzenia wypadł z pojazdu i został nim przygnieciony. Zginął na miejscu. 27 czerwca 2017 r. kierowca citroena na łuku drogi zjechał na pobocze i uderzył w drzewo. Nawet nie hamował. Zginął na miejscu.
Jeszcze bardziej pechowy jest 69. kilometr DK 66, w rejonie wsi Grabowiec. Krzyż stoi przy krzyżu.
– Ale to i tak nie wszystkie krzyże, które by tu mogły stać, bo ofiar w ostatnich latach było tu więcej. Znałem ich albo ich rodziny – mówi prowadzący w pobliżu bar „Irena” Ryszard Andrzejczuk. – Jedna dziewczyna zginęła pod tirem. Jej ojciec ponoć już dwa hektary ziemi sprzedał na sprawy sądowe, bo uważa, że to była wina kierowcy tira, z którym się zderzyła. Albo ten wypadek z 22 maja tego roku. Chłopak jechał volkswagenem. Z lasu, a jaki tam las, wyskoczył łoś. Zwierzę padło w rowie, a on jeszcze uderzył w drzewo. Tego drzewa już nie ma, bo tydzień później walnął w nie piorun i je wycięli. Gdyby wypadek był kilka dni później, chłopak może by żył.
Właściciel baru „Irena” jest skarbnicą wiedzy o życiu przy „66”. Swój mały biznes prowadzi od 20 lat. Kiedyś miał tu także stację benzynową, ale przegrał z konkurencją przelewającą po krzakach ściągane z Białorusi paliwo.
ZA OKO
12 lat temu, przejeżdżając po deszczu przez wieś Patoki, wpadłem do ukrytej w kałuży dziury w drodze. Musiałem potem wymienić wahacz prawego koła. Od kobiety, która stała przy płocie, dowiedziałem się, że w tym samym miejscu jej mąż stracił oko. Jechał rowerem i choć wiedział, że gdzieś w kałuży jest pułapka, wpadł w nią tak fatalnie, że stracił oko. Wtedy zniszczona „66” była atrakcją dla miejscowych. Siadali na ławeczkach i patrzyli na brnące ostrożnie, niczym przez pole minowe, samochody. Dziś droga jest połatana, kałuż z ukrytymi w nich dziurami nie ma, więc widownia przeniosła się przed telewizory. Ale miejscowi uważają, że gdyby Romańczukowi oko wtedy nie wypłynęło, dziś w tych dziurach topiłyby się tiry.
BĄCZKÓW JUŻ NIE KRĘCĄ
W Bielsku Podlaskim zapada noc. Na ławeczkach przy ratuszu siedzi trochę młodzieży. Słuchają disco polo, głośno rozmawiają. Jest ciepło, są wakacje, więc co mają lepszego do roboty? Już nic. Ale jeszcze niedawno mieli więcej rozrywek, które wcale nie podobały się miejscowym policjantom. Zwłaszcza te na drodze. Były wyścigi samochodowe, popisy na motorach, aż... miarka się przebrała.
28 września 2016 r. około godz. 22.15 na skrzyżowaniu ul. Białowieskiej z ul. Mickiewicza podczas wyjeżdżania z ronda Rzeczypospolitej Obojga Narodów kierujący samochodem bmw celowo wprowadził pojazd w poślizg, w wyniku czego samochód jechał bokiem, zajmując całą szerokość ronda. Kierowca miał pecha, bo za nim jechał funkcjonariusz z prewencji. Policjant chciał zatrzymać „mistrza kierownicy”, ale ten nic sobie z tego nie zrobił i jeszcze dwa razy powtórzył niebezpieczny manewr. Ale nie uciekł.
– Kierowcy zatrzymaliśmy prawo jazdy, a sąd wydał zakaz prowadzenia pojazdów przez dwa lata i wymierzył grzywnę 1000 złotych – mówi specjalista WRD KPP w Bielsku Podlaskim podkom. Agnieszka Kiełsa. – Sprawę nagłośniliśmy medialnie. Gdy młodzi zobaczyli, że my nie żartujemy, a ich żarty mogą skończyć się utratą prawa jazdy, przestraszyli się. Teraz mamy spokój z kręceniem bączków na parkingach i innymi niebezpiecznymi zachowaniami na drogach wynikającymi tylko z chęci popisania się.
Ale DK 66 pozostała niebezpieczna. Jak wynika z danych statystycznych KWP w Białymstoku z lat 2015–2017, w tym roku od stycznia do lipca była największa liczba wypadków.
– Choć mogłoby się wydawać, że niebezpieczniej jest na bardziej ruchliwej DK 19, prowadzającej przez nasz powiat z Białegostoku do Lublina, to w tym roku więcej wypadków mamy na „66” – mówi podkom. Agnieszka Kiełsa. – Dlatego między 14 a 28 sierpnia prowadziliśmy działania pod kryptonimem „Bezpieczna DK 66 i gmina Brańsk”, 16 sierpnia „Trzeźwy poranek”, a 19 sierpnia na obu drogach krajowych działania „Prędkość”. W takich akcjach pomocne są oznaczenia na Krajowej Mapie Zagrożeń Bezpieczeństwa, na której mieszkańcy wskazują nam, gdzie powinniśmy się ustawić.
KOLEJEK DO GRANICY JUŻ NIE MA
Wyjeżdżam z Bielska Podlaskiego prosto do granicy z Białorusią. Nazwy miejscowości są dwujęzyczne. Po polsku i cyrylicą. Zwłaszcza w gminie Orla. Tu w ogóle jest ciekawie, bo ludzie, gdy zachorują, nadal potrafią szukać pomocy nie u lekarza, a u babki-szeptuchy.
Na ostatni odcinek „66”, prowadzący przez powiat hajnowski, zabieram st. asp. w stanie spoczynku Jacka Biardę. Na emeryturze jest od kilku tygodni. Całe lata służył w drogówce KPP w Hajnówce.
– W Policji byłem 28 lat, 8 miesięcy i 4 dni – mówi Jacek Biarda, który tę drogę zna jak nikt inny. – Starczy.
Tak mówi, ale tęskni trochę za robotą. Gdy zadzwoniłem do niego i zaprosiłem na przejażdżkę po „66”, zjawił się natychmiast.
– Czy gdzieś w Polsce widział pan drogi krajowe bez poboczy? – pyta retorycznie. – Tu dopiero niedawno ostatni odcinek z Kleszczeli do granicy został poprawiony. Reszta „66” to wąska nitka popękanego asfaltu, gdzie wystarczy chwila nieuwagi, by samochód wylądował w rowie. Ile ich tam znalazł? Za dużo.
Jego pierwszym samochem służbowym była nyska. Potem były polonez, volkswagen, opel astra, kia, a ostatni ford mondeo. Jego koledzy na posterunku w Czeremsze mają terenową kię, a w Dubiczach był aro.
– Nam się samochody zmieniały, ale chyba jeszcze bardziej sąsiadom z Białorusi. Kiedyś jeździli byle czym, teraz wolą luksusowe marki – porównuje Jacek Biarda. – Kiedyś, a najbardziej chyba w latach 1999–2001, mieliśmy tu naprawdę dużo pracy. Ruch był wielki, bo Białorusini ściągali z Polski co się tylko dało. Samochody, żywność, elektronikę. My, przed granicą, mieliśmy całodobowy punkt kontrolny i wychwytywaliśmy m.in. samochody jadące na nieważnych numerach rejestracyjnych. Białorusini ryzykowali, a jak się im nie udało, musieli ściągać lawetę, która dowiozła samochód do granicy, gdzie kolejka miała pięć kilometrów. Oni do nas zwozili paliwo, alkohol i papierosy. Czego nie zauważyli celnicy, potem Policja łapała na targach. Teraz, gdy wybudowano nowe, szerokie przejście graniczne, wydawałoby się, że interes dopiero zacznie kwitnąć. Ale pozmieniały się przepisy i wszystko zamiera.
Przejeżdżamy przez Kleszczele. Prawie wszystkie pawilony, w których kiedyś kłębili się przejezdni, zamknięte na głucho.
Do granicy i końca „66” pozostaje może 300 m. DK 66 rozdwaja się. Nowa, szeroka prowadzi wprost pod bramki Straży Granicznej, przy których jedynymi oczekującymi są dzisiaj funkcjonariusze w zielonych mundurach. Stara nitka, wąska, pomału zarasta chwastami. Staję na ledwo już widocznym napisie STOP. Po drugiej stronie granicy i siatki wrastającej w asfalt droga ma już inny numer.
ANDRZEJ CHYLIŃSKI
zdj. Andrzej Chyliński, KPP w Wysokiem Mazowieckiem, KPP w Bielsku Podlaskim