Strona główna serwisu Gazeta Policyjna

Nikt nie rodzi się mordercą

Rozmowa z Alfredem Siateckim

Pana powieść o dziennikarzu śledczym Danielu Jungu – „Porąbany” − chyba trudno nazwać kryminałem, bo właściwie od razu poznajemy mordercę i jego motywy. Celowo wybrał Pan taki sposób jej napisania?

– Czytelnik książki od pierwszych stron wie, kto jest podwójnym zabójcą. Ale tego nie wie policja i nie wie reporter śledczy. Chciałem pokazać czytelnikowi, ile trzeba się nachodzić, nakombinować, nadedukować, żeby wskazać sprawcę i dlaczego kręte dróżki wiodą do rozwiązania zagadki.

Dwie powieści o Jungu to niejedyne Pana książki, wcześniej wydał Pan m.in. historię swojego regionu i powieści obyczajowe. Przyszła teraz pora na kryminały?

– Nie piszę kryminałów czystej wody. Mnie nie interesuje, kto zabił. Mnie interesuje, dlaczego to zrobił. Czy miało na to wpływ miejsce, gdzie mieszka, pracuje, uczy się. Przecież nikt nie rodzi się mordercą. To się z czegoś bierze. Z czego? Próby odpowiedzi proszę szukać w moich powieściach.

Daniel Jung jest dziennikarzem i byłym policjantem: czemu porzucił jeden zawód dla drugiego?

– Wyjaśnienie tego czytelnik znajdzie w powieściach „Szajbus”, „Postrzelony”, „Porąbany” i w tej, którą dopiero co skończyłem. W tej najświeższej brzmi to tak: „W szesnastym roku służby w pionie kryminalnym policji nadkomisarza Daniela Junga wezwał zastępca komendanta i oznajmił, że ma do wyboru: siedzieć za biurkiem w biurze prasowym komendy i odpowiadać na pytania dziennikarzy albo przejść na wcześniejszą emeryturę. Wolałby pozostać w Policji i babrać się w tym, to znaczy nadal tropić złodziejaszków dóbr kultury, tyle że wtedy zastępca komendanta musiałby zwrócić te szable, szpady, kordelasy i pistolety, które wycyganił od wicedyrektora Muzeum Środkowego Nadodrza. Brat komendantki, historyk literatury niemieckojęzycznej, musiałby oddać stare mapy Śląska, dwa posrebrzane świeczniki i zegar z wytwórni Beckera. Gdyby to się wydało, inspektorka straciłaby swoje stanowisko w komendzie i profesor na uniwersytecie, a wicedyrektor muzeum pokutowałby za te i inne grzechy w ciupie. Ale się nie wydało, bo profesor podpowiedział zastępcy komendanta, żeby zawiesił nadkomisarza w czynnościach detektywa policyjnego i uprzedził kogo tylko się da, że Jung jest kontrowersyjny. A ponieważ dyscyplinarne usunięcie z Policji nie wchodziło w grę, zastępca chciał go przesunąć do zespołu prasowego. Tego samego dnia za pośrednictwem swojej sekretarki podpowiedział nadkomisarzowi, że jednak najlepiej zrobi, jeśli napisze raport o przejście na emeryturę. Bez namysłu Jung wybrał wcześniejszą emeryturę i robotę dziennikarską”.

Dość krytycznie portretuje Pan oba miejsca pracy Junga − i Policję, i redakcję. To kreacja literacka czy jednak odzwierciedlenie rzeczywistości i doświadczeń autora?

– Moje kontakty z Policją dotyczą jedynie sytuacji kierowca, czyli ja, i sierżant z drogówki. Raz w życiu zapłaciłem mandat, a to za mało, żeby obrazić się na Policję. Więc w powieściach jest obrazek literacki, ale chyba nie do końca wymyślony. Co innego portret redakcji. Sama prawda podlana literackim sosem. Cieszę się, że już nie muszę zarabiać na chleb jako etatowy dziennikarz.

W jednym z wywiadów powiedział Pan, że byłby zadowolony, gdyby powieści o Jungu przeczytali dziennikarze, bo na ogół nie czytają książek, gdyż i tak wszystko najlepiej wiedzą. Podtrzymuje Pan tę opinię?

– Dziennikarze na ogół nigdy nie czytali. Dziś nie czytają i tłumaczą to brakiem czasu. Ale głupawe filmy oglądają, na ekrany telewizorów się gapią, na darmowe bankiety chodzą. Winna jest tylko kultura obrazkowa? Może i dom, i szkoła, i uniwersytet, i czasy. Podobnie jest z politykami. Czy policjanci czytają, nie pytałem.

Daniel Jung wcześniej nazywał się Sateck, a jego redakcja mieści się w Zielonejgórze. Zbieżność nazwiska z nazwiskiem autora, a miejsca z jego miejscem zamieszkania są przypadkowe?

– Po odejściu z Policji Jung wrócił do nazwiska rodowego swego dziadka ze strony ojca. Miasto, w którym jest jego redakcja, to Zielonagóra, a nie Zielona Góra znana jako miasto wojewódzkie. Wiele z mojego życia i z topografii Zielonej Góry weszło do moich powieści. 

Dziękuję za rozmowę.

ALEKSANDRA WICIK
zdj. z archiwum autora

Alfred Siatecki (ur. 1947) – po studiach w Szczecinie zamieszkał w Zielonej Górze. Już w czasie studiów związał się z dziennikarstwem, pracował m.in. w „Gazecie Lubuskiej”. Jako pisarz debiutował opowiadaniem w 1969 roku w „Wiadomościach Zachodnich”. Ma w swoim dorobku literackim powieści, zbiory opowiadań i bio-bibliografie lubuskiego środowiska literackiego. Jest autorem słuchowisk. Zajmuje się krytyką literacką i historią literatury. Prowadzi zajęcia ze studentami polonistyki Uniwersytetu Zielonogórskiego. Jego utwory przekładano na białoruski, łużycki, niemiecki i rumuński. Mieszka w Zielonej Górze.