Patrole trwały od 19 września do 27 października, a cała misja na Węgrzech – od 17 września do 29 października. Na przygotowanie polskich policjantów do tej delegacji był niecały miesiąc. W lipcu węgierskie MSW zwróciło się z prośbą do MSWiA o współpracę i wsparcie w zapewnieniu właściwej ochrony granicy węgiersko-serbskiej. Polscy policjanci i strażnicy graniczni mieli dbać o ochronę porządku i bezpieczeństwa oraz zapobiegać nielegalnym przekroczeniom granicy. Doborem policjantów zajęły się Biuro Międzynarodowej Współpracy Policji i Główny Sztab Policji KGP: rozesłano pisma do wszystkich OPP, z których ostatecznie zgłosiło się ok. 80 osób. Po egzaminie z angielskiego i rozmowie kwalifikacyjnej wybrano 25 funkcjonariuszy z: Łodzi, Bydgoszczy, Szczecina, Gdańska, Poznania, Krakowa, Opola, Płocka, Gorzowa Wielkopolskiego, Katowic, Rzeszowa, Kielc, Lublina i KSP. Przed samym wyjazdem przeszli szkolenie w Ośrodku Szkoleń Specjalistycznych Straży Granicznej w Lubaniu.
LOGISTYKA
Polskimi policjantami na Węgrzech dowodził kom. Jerzy Jabłoński, dowódca plutonu OPP w Łodzi – na miejscu był też zastępcą szefa grupy policjantów i pograniczników płk. SG Zbigniewa Golana ze Sztabu Komendanta Głównego Straży Granicznej.
− Policjanci byli podzieleni na cztery zmiany, tryb służby to dzień, noc i dwa dni wolnego – mówi kom. Jabłoński. − Początkowo patrolowaliśmy pas graniczny przy przejściu granicznym w miejscowości Röszke, ale w miarę zdobywania doświadczenia powierzano nam też ochronę odcinków położonych w pobliżu miast Mórahalom i Àsotthalom. Na Węgrzech spotkaliśmy się także z konsulem RP panem Marcinem Sokołowskim i uczestniczyliśmy w obchodach 60. rocznicy rewolucji węgierskiej, zwiedziliśmy Budapeszt i gmach parlamentu. Widzieliśmy też ćwiczenia węgierskiego odpowiednika oddziału prewencji i zapoznaliśmy się z jego wyposażeniem.
Sprawy logistyczne powierzono st. sierż. Monice Piaseckiej, dowódcy drużyny plutonu wzmocnienia OPP w Łodzi i jedynej policjantce wśród Polaków. Od ponad pięciu lat służy w Policji i to jej pierwsza zagraniczna misja. Dla niej wyjazd zaczął się dwa tygodnie wcześniej niż dla pozostałych uczestników: przygotować trzeba było dokumentację niezbędną na terenie Węgier, trasy przejazdu kolumny i zebrać potrzebny sprzęt.
− Zgłaszając się do wyjazdu, chciałam sprawdzić siebie. Postawiono przede mną nowe zadania, których na co dzień nie realizuję w jednostce – opowiada policjantka. – W łódzkim OPP jestem oddelegowana do Zespołu Organizacji Służby i to głównie praca sztabowa. KGP powierzyła mi odpowiedzialną funkcję szefa plutonu. Do moich zadań należała m.in. opieka nad sprzętem, który był wykorzystywany w codziennej służbie. Prowadziłam też dokumentację służbową: ustalałam składy patroli i ich dyslokację, rozliczałam czas służby i użytkowanie sprzętu. Wyjazd na Węgry był dla mnie wyróżnieniem, mogłam reprezentować polską Policję poza granicami kraju.
St. sierż. Piasecka jeździła też z dowódcą policyjnego pododdziału na odprawy do służby, a w ramach poszczególnych zmian brała udział m.in. w poszukiwaniach grup imigrantów w lasach i pustostanach. Współorganizowała też szkolenie polskich i węgierskich policjantów w Budapeszcie: podczas zajęć z węgierską prewencją wrażenie zrobiło na niej ich wyposażenie, a szczególnie tarcze.
– Tarcze miały na dole stopkę, która umożliwiała połączenie dwóch tarcz przy osłonach górnej i czołowej, były krótsze i lżejsze niż nasze; można je trzymać w lewej lub prawej ręce – podkreśla. – Węgrzy wyszkolenie mają podobne do naszego, więc gdyby przyszło nam działać razem, bez problemu moglibyśmy skutecznie współpracować mimo różnic językowych.
PŁOT
Podczas pobytu na Węgrzech polscy policjanci uczestniczyli w ujęciu łącznie 125 imigrantów m.in. z Iraku, Iranu, Erytrei, Etiopii, Pakistanu i Bangladeszu (w tej grupie było też sześciu Syryjczyków). W sumie podczas patroli wszystkich służb 2335 osobom uniemożliwiono wtargnięcie na teren Węgier, a 600 doprowadzono do bramek z pouczeniami w różnych językach, jak i gdzie się ubiegać o azyl. Wraz ze statusem uchodźcy można go było uzyskać w strefie tranzytowej; tam też sprawdzano odciski palców i wyznaczano ośrodek na terenie Węgier. Można w nim przebywać dwa tygodnie.
− W strefie tranzytowej zdarzały się rodziny z dziećmi. Maluchy często nas zaczepiały: gdy byliśmy w pobliżu, machały do nas i podbiegały z taką beztroską radością. Mało odporni na dziecięcy uśmiech zwyczajnie dzieliliśmy się z nimi owocami i słodyczami z naszych paczek – opowiada kom. Łukasz Celiński, specjalista zespołu szkolenia OPP w Katowicach i dowódca pierwszej zmiany. – Moja zmiana składała się z pięciu policjantów i pięciu pograniczników, była to też jedyna zmiana, w skład której wchodziły kobiety – mieliśmy w załodze dwie funkcjonariuszki SG. Nasze pierwsze służby były blisko przejścia z Serbią; chroniony przez nas sektor miał ok. 8 km długości, a w miarę zdobywania doświadczenia byliśmy kierowani w inne miejsca. Początkowo patrolowaliśmy sektory pieszo i autami, a później tylko w pojazdach. Staraliśmy się, aby na chronionym przez nas odcinku nie doszło do przekroczenia granicy i to nam się udało. Jednak granica jest długa i wiele miejsc takich jak gęsty las, mokradła czy pola kukurydzy, kończące się niemal przy samym płocie, sprzyjały nielegalnym imigrantom i przemytnikom. Zdarzały nam się wtedy poszukiwania osób, które w takich miejscach przedostały się na Węgry.
Chociaż płot na granicy węgiersko-serbskiej ma ok. 4 m wysokości, jest zakończony drutem kolczastym i ma zasieki, to widać w nim dużo przecięć, miejscami wręcz łata na łacie. Nocami wielokrotnie próbowano go forsować, a w dzień też skutecznie się przebijano, nawet w trudniejszych miejscach. St. sierż. Michał Machulski z OPP w Kielcach mówi, że często używał kamery termowizyjnej i noktowizora, by obserwować granicę.
− Po zatrzymaniu imigrantów staraliśmy się przede wszystkim sprawdzić, z jakiego państwa pochodzą i czy nie mają przy sobie niebezpiecznych narzędzi – zaznacza policjant. – Asystowaliśmy też policjantom węgierskim w sprawdzaniu połączeń i numerów IMEI telefonów osób zatrzymanych, by znaleźć kontakty do przemytników. Za strefą tranzytową zdarzały się dzikie obozowiska: imigranci otwarcie przyznawali, że ich celem są Szwecja, Wielka Brytania lub Niemcy, nie chcieli azylu na Węgrzech i czekali na dogodny moment, np. zmiany patroli, by przekroczyć granicę.
W plecakach imigrantów znajdowano nowe ubrania do założenia po przedostaniu się za granicę. Wśród grup próbujących sforsować granicę niewiele było kobiet, dzieci czy starszych, to głównie młodzi mężczyźni.
WSPARCIE
Polscy policjanci przyznają, że Węgrzy mówili o zmęczeniu ciągłym pilnowaniem granicy, od ponad roku tak intensywnie ją patrolują. Przyjazd funkcjonariuszy z Polski i Czech (a wcześniej też Słowaków i Rumunów), odebrali jako wyraz solidarności i wsparcie także psychiczne i emocjonalne.
– Węgierscy policjanci służą na granicy ponad tydzień, a potem wracają do swoich jednostek w kraju – mówi kom. Łukasz Celiński. – Dla nas to było nowe doświadczenie, bo polscy policjanci na co dzień nie pełnią tego rodzaju służby.
Podobne spostrzeżenia ma kom. Jerzy Jabłoński: potwierdza, że Węgrzy chwalili szybkie przystosowanie się Polaków, ich entuzjazm, dziękowali za przyjazd.
– Którejś nocy prowadziliśmy poszukiwania w lesie koło miejscowości Mórahalom: pies nie podjął tropu, ale Polacy z ułańską fantazją szukali dalej – z termokamerami znaleźliśmy imigrantów ukrytych w polu kukurydzy – opowiada kom. Jabłoński.
Mł. asp. Norbert Andraszak, dowódca drużyny OPP w Krakowie i dowódca trzeciej zmiany, pamięta też inne sytuacje: w nocy, mniej więcej godzinę po przekroczeniu granicy przez grupkę imigrantów, znaleźli sześciu mężczyzn w wieku ok. 20 lat. Podawali się za mieszkańców Kosowa, ale mieli przerobione paszporty, więc chyba byli to Macedończycy.
– Zatrzymaliśmy ich i przekazaliśmy Węgrom, którzy odstawili ich do bramki –mówi. – Innym razem ok. pięciu km od granicy Węgrzy zatrzymali 25 osób z Afganistanu: wśród nich były trzy kobiety i dziecko, kobiety obrzuciły nas kamieniami.
ALEKSANDRA WICIK
zdj. z archiwów uczestników patroli