Skąd wziął się pomysł na tę książkę? Dlaczego zajęliście się opowieściami o policjantach poległych na służbie?
Rafał Pasztelański: – To złożona historia. Od 20 lat zajmuję się tematyką policyjną i przy części zdarzeń uczestniczyłem jako dziennikarz. Jedną z moich pierwszych poważniejszych spraw była śmierć Piotra Molaka na warszawskim Shellu. Poza tym Krzysztof Chaba z wydawnictwa Znak zaproponował, że warto wydać taką pozycję. Pomyśleliśmy, że to dobre remedium na te wszystkie książki, które kreują gangsterów na bohaterów. Nie było do tej pory nic o normalnych policjantach, wyłącznie o złych glinach lub wrednych, ale wspaniałych gangsterach. A że jestem osobą fatalnie zorganizowaną, poprosiłem o pomoc moją małżonkę, która świetnie pisze.
Jaki był klucz wyboru nazwisk? Sama Księga pamięci liczy ich ponad sto, a wasza książka opowiada historie tylko 12 policjantów.
Joanna Pasztelańska: – Staraliśmy się, by historie były zróżnicowane – mimo że każda z nich skończyła się tragicznie. Chcieliśmy pokazać policjantów z różnych miast i różnych służb. Wybór narodził się naturalnie na podstawie naszej znajomości historii policjantów, którzy polegli. Ważne było też, by te wydarzenia wstrząsnęły społecznie, jak np. historia Andrzeja Struja.
R.P.: – Przy okazji zbierania materiałów pojawiły się też sprawy całkiem zapomniane. Mieliśmy problemy np. z dotarciem do historii policjanta, który zmarł na zawał w komendzie rejonowej na ul. Wilczej. Zmarł z przeciążenia pracą i jej warunkami, znaleziono go w pokoju dopiero po 24 godzinach. Jego żona była wtedy w ciąży. Po raz pierwszy spotkałem się z tym, że policjanci w prokuraturze mówili wprost o mobbingu – wiadomo, że w służbach mundurowych głośno się o tym nie mówi. KSP nie chciała dać odszkodowania żonie tego policjanta. Stwierdziliśmy wtedy, że na opisanie takich trudnych przypadków jeszcze jest za wcześnie, tym bardziej że wdowa nie chciała o tym mówić, to sprawa sprzed paru lat.
Innym trudnym tematem są samobójstwa policjantów, zwłaszcza te popełniane z broni służbowej w miejscu pracy.
R.P.: – To też chcielibyśmy kiedyś poruszyć, pozbierać o tym materiały. Znałem z widzenia dwóch policjantów, którzy popełnili samobójstwo. Zupełnie nieruszonym tematem są też weterani i inwalidzi. Żołnierze mają swoje Centrum Weterana – nie wiem, czy Policja ma coś takiego? Myślimy o takich sprawach, zwłaszcza że podczas szukania materiałów do książki sami policjanci nas o to pytali.
Czy z racji tego, że – zwłaszcza Rafał – zajmujecie się tematyką kryminalną, łatwiej było wam dotrzeć do akt sądowych opisywanych spraw i do samych rozmówców?
J.P.: – Miesiące zajęło nam szukanie materiałów i przekonanie rodzin do porozmawiania z nami o swoich bliskich. Musieliśmy sporo mówić o sobie, żeby wzbudzić ich zaufanie. Na pewno pomogło nam to, że całe życie czegoś szukamy: Rafał ma działkę kryminalną, ja piszę reportaże społeczne, więc przez cały czas szukamy sposobów na dotarcie do ludzi i informacji.
R.P.: – Zauważyliśmy też dużą solidarność policyjną. Trudno nam było znaleźć kogoś, kto by chciał powiedzieć o Parolach, ale kiedy policjanci zobaczyli, o co nam chodzi, że nie szukamy sensacji, pootwierali się przed nami. Najbardziej poruszające było to, że po tylu latach wielu z nich, gdy opowiadało o tych zdarzeniach, miało łzy w oczach, nawet twardzielom łamał się głos. Policjanci starają się nie okazywać takich uczuć, ale zauważyłem, że zgrzytają wtedy zębami – z bezsilności i by nie okazać, jak głęboko w nich to siedzi.
J.P.: – Paradoksalnie łatwiej było dotrzeć do spraw i rozmówców sprzed 20 lat niż do tych najświeższych. W mówieniu o starszych sprawach była większa otwartość, byli policjanci nie bali się mówić o różnych rzeczach. Te nowe historie były najtrudniejsze i najbardziej emocjonalne, np. rozmowa z wdową po Marku Dziakowiczu – i ona płakała, i ja.
A czy ktoś kategorycznie odmówił rozmowy z wami?
J.P.: – Niektóre historie wypadły z książki, bo czasem był absolutny opór ze strony rodziny, żadne przekonywanie nie pomagało.
Co Was zaskoczyło podczas pracy nad książką? Może jakieś nieznane elementy którejś historii?
J.P.: – Już na etapie szlifowania książki przed drukiem właściwie w każdej opisanej historii coś wyszło: a to antysystemowego, a to coś, co zostawiło zadrę. Nie chcieliśmy pisać laurek dla Policji.
R.P.: – Chyba każdy rozmówca podkreślał rolę fatum, losu w historii, o której opowiadał. Przy każdej kolejnej opowieści słyszeliśmy, jak wdowy o tym wspominały, dla nich było to bardzo ważne. Bardzo poruszająca była dla nas historia Marka Sienickiego juniora: i on mnie zaskoczył, i ja jego. Pokazywałem mu zdjęcia, których nigdy nie widział – jego tata zginął w 1992 r., był pierwszym policjantem, którego zastrzelono. Jego syn miał 9 miesięcy; wielu historii o swoim ojcu nie znał, usłyszał je dopiero ode mnie. Zobaczyłem też pokój Marka Sienickiego seniora: zrobił na mnie wrażenie, bo wyglądał jak w latach 90. Poczułem nić sympatii, bo widziałem na półkach te same książki, które czytałem w tamtym czasie.
J.P.: – Bardzo nas też zaskoczyły losy Roberta Stefanika, jego pokomplikowane życie osobiste. Jego historia pokazuje, że policjanci są ludzcy, mają swoje słabości. I też niezwykła jest historia Kasi Twardo, która została policjantką po śmierci męża.
R.P.: – Opisane przez nas historie pokazują zwykłe ludzkie życie. Policjanci w nich to nie są kolesie, którzy leją żony albo biją przesłuchiwanych w komisariacie. Nawet ci, którzy poszli do Policji tylko ze względu na wcześniejszą emeryturę, traktują to zajęcie jak służbę, a nie zwykłą pracę.
Zaskoczył mnie też problem, o którym mówiły wszystkie wdowy: odczuwały wokół siebie zawiść ludzi, pretensje, że zarobiły na śmierci mężów. Zupełnie absurdalne zarzuty.
Nie obawiacie się policyjnych szefów, kiedy przeczytają tę książkę?
R.P.: – A czy napisaliśmy jakąś nieprawdę? Nie pisaliśmy po to, by kogokolwiek skrytykować. Chciałbym, żeby ktoś z kierownictwa Policji to przeczytał i pomyślał, czy pewnych rzeczy nie można przewidzieć. Opisane przez nas historie pokazują, że za każdym razem musieliśmy się uczyć na trupach. Jako dziennikarz kryminalny postulowałem wiele razy: kupcie nową broń, kamizelki, robota, ale nic nie skutkowało. Dopiero jak ginął policjant, znajdowały się pieniądze na nowy sprzęt. To było najsmutniejsze i to się przewija w książce.
Czy nie przytłoczył Was ogrom tego nieszczęścia? W końcu wysłuchaliście wielu bardzo tragicznych opowieści.
J.P.: – Ja odchorowałam swoje. W naszym prywatnym życiu wszystko kręciło się wokół książki. To były trudne chwile, dużo emocji, zwłaszcza u mnie. Zdarzyło mi się powiedzieć, że mam już dosyć. Czasami wdowy opisywały bardzo intymne detale swojego życia i z dnia śmierci swoich bliskich. Bardzo się otworzyły, co spowodowało, że zaczynaliśmy żyć ich życiem, co było obciążające emocjonalnie. Z niektórymi do dziś mamy bliski kontakt.
R.P.: – Z racji tematów, którymi się zajmowałem jako dziennikarz, ludzkie cierpienie nie jest mi obce. Na rozmowy z policjantami jechałem dość pewny siebie, wiem, jak z nimi rozmawiać i wiele im zawdzięczam w swojej pracy. Dlatego książkę zadedykowaliśmy pamięci Jarosława Trzaskomy ze stołecznego Wydziału dw. z Terrorem Kryminalnym i Zabójstw. Ale po tych spotkaniach siadałem i zastanawiałem się nad policjantami, którzy zginęli: jestem pełen podziwu dla nich, ale i dla ich kolegów, którzy o nich opowiadali i byli im bardzo oddani. Książkę traktujemy bardzo prestiżowo, jako formę zapłaty za to, czego się nauczyłem od policjantów.
Chcielibyśmy też przy okazji książki zwrócić uwagę, by sama Policja pamiętała o nierozwiązanych sprawach policjantów, którzy zginęli w latach 90. Podchodzi się do nich po macoszemu, są zupełnie zapomniane. Punktem honoru powinno być ustalenie sprawców zabójstw swoich ludzi, nie wolno tego odpuszczać.
Chcielibyście, żeby ktoś konkretny przeczytał tę książkę?
J.P.: – Wdowy mówiły, że robią to też dla dzieci, żeby kiedyś mogły sięgnąć do tej książki, takiej pamiątkowej księgi dla pokoleń. Niestety część rodzinnych zdjęć, które widzieliśmy, ze względu na jakość nie nadawała się do druku.
Chciałabym, żeby chociaż jeden na dwudziestu nastolatków sięgnął choć po jeden rozdział i pomyślał, że ci policjanci to są całkiem fajni faceci, a nie sztywniacy wlepiający mandaty. To ludzie z pasjami, może fani „Gwiezdnych wojen”, a nie tylko psy od ścigania za jaranie dżointów. Duża jest fascynacja „Pitbullem”, złymi gliniarzami i gangsterami, a my chcieliśmy pójść w drugą, dobrą stronę. Część dochodu z książki jest przeznaczona na Fundację Pomocy Wdowom i Sierotom po Poległych Policjantach.
R.P.: – Sam przyłożyłem do tej fascynacji rękę jako współautor „Bajek dla dzieci gangsterów”: ale przecież z Marcinem Przewoźniakiem wybraliśmy do tej książeczki takie historie, które mafię najbardziej ośmieszają. Nam natomiast chodzi o szacunek do Policji: warto podziękować ludziom, którym bardzo wiele zawdzięczam. Uczyli mnie logicznego myślenia, wiem, jak reagować w różnych sytuacjach. Zasługują na to, by im podziękować. Ale dziś jest modne hejtowanie Policji…
Rafale, gdybyś nie został dziennikarzem, byłbyś policjantem?
R.P.: – Chciałem kiedyś nim być, ale mam wrodzoną awersję do wykonywania poleceń.
J.P.: – Zasypiałbyś na służbę!
R.P.: – Chyba nie, ale obawiałbym się, że poniosłaby mnie ta policja pokazywana w „Pitbullu”, na żywo widziałem takie sceny, jakie są w serialu. Mogłoby mnie to nieco zdeprawować. Paradoksalnie zabawne jest to, że mój dziadek od strony mamy był milicjantem w Radzyniu, a od strony taty – dzielnicowym na Czerniakowie.
Dziękuję za rozmowę.
ALEKSANDRA WICIK
zdj. autorka