Strona główna serwisu Gazeta Policyjna

Anatomia patologii (nr 126/09.2015)

Jak to się stało, że młodzi ludzie, którzy założyli mundur, żeby pilnować porządku i przestrzegania prawa, mogli tak nisko upaść? Popełniać przestępstwa z żądzy zysku, nie gardząc żadną, nawet 20-złotową, kwotą, wymuszać, grozić, wciągać do tego innych, stworzyć grupę przestępczą. Jaka jest anatomia patologii w służbie powołanej do jej zwalczania?

Zaczęli służbę w Policji 7 lat temu. W ich rejonie nie było łatwo o pracę, a Policja dawała stabilne zatrudnienie i nie najgorsze dochody. Przeszli wszystkie testy, w tym psychologiczne. W małym komisariacie pod Częstochową praca była w miarę spokojna, bez wielkich wydarzeń. Załoga komisariatu nieduża, trochę ponad 20 osób, wszyscy dobrze się znali, pochodzili z kilku sąsiednich miejscowości.

POMYSŁY NA „ZARABIANIE”

Konrad M. pełnił służbę w ogniwie patrolowym. Niczym szczególnym w służbie się nie wyróżniał. Ani na plus, ani na minus. Przeciętniak nierzucający się w oczy. Dziś jeden z funkcjonariuszy BSW, który poznał go trochę lepiej, mówi: „To maska. W gruncie rzeczy M. to krętacz i oszust. Cwaniak, który dobrze się kamuflował. Pozer, który chciał imponować, na przykład dobrym samochodem”.

Patrolowanie dróg radiowozem Konrad M. uznał za możliwość łatwego „zarobku”, widząc, że wielu kierowców, popełniając wykroczenie, wolało dać stówę policjantowi niż zapłacić mandat i dostać punkty karne. Namówił kolegę z patrolu i zaczęli wspólnie wymuszać łapówki od kierowców. Wkrótce było mu tego za mało.

Jeden ze starszych kolegów miał nowego opla vectrę. To zainspirowało Konrada M., bo wiedział, że takie same samochody wykorzystuje drogówka jako nieoznakowane policyjne auta z wideorejestratorami. Namówił kolegę, również o imieniu Konrad, i wspólnie kupili taki samochód. Po skończonej służbie nadal, w mundurach, ale tym razem prywatną vectrą, jeździli po drogach całego województwa, gdzie nie tylko brali łapówki od kierowców, ale zarabiali także, obkładając haraczem klientów przydrożnych prostytutek. Dla pewności, żeby nie narazić się na ewentualną identyfikację, nie używali własnych odznak policyjnych, ale zaopatrzyli się w kupione w Allegro repliki, niczym nieróżniące się od autentyku. Prawdopodobnie, obawiając się konfliktu z grupami przestępczymi, dla których pracowały prostytutki, wymuszali haracz nie od nich, a od ich klientów. Kierowcy korzystający z usług „panienek” dostawali alternatywę – zapłacić policjantowi albo dostać mandat, a w przypadku kierowcy tira narazić się także na powiadomienie firmy. Wybór był oczywisty.

Któryś kierowca nie wytrzymał i anonimowo powiadomił Policję w Opolu, że jacyś przebierańcy w policyjnych mundurach ściągają haracze od klientów „panienek” na drodze. Kryminalni z KMP w Opolu zorganizowali zasadzkę i zatrzymali jednego z owych przebierańców, drugi uciekł. Podczas przeszukania opla vectry policjanci znaleźli legitymację policyjną, gwiazdę o niezidentyfikowanym numerze i 3000 złotych. Wielkie było ich zdziwienie, gdy okazało się, że zatrzymany to nie przebieraniec tylko prawdziwy policjant, przynajmniej formalnie, bo funkcjonariusze, którzy zajmowali się tą sprawą, odmawiają mu prawa do tego miana. Natychmiast powiadomili wydział BSW w Opolu i od tej pory prowadzili sprawę wspólnie.

„BIZNES” UBEZPIECZENIOWY

Podczas przeszukania w mieszkaniu Konrada M. policjanci BSW znaleźli stertę dokumentów związanych z odszkodowaniami komunikacyjnymi. To zrodziło przypuszczenie, że zarówno Konrad M., jak i jego kolega, którego szybko ustalono, prawdopodobnie popełniają inne przestępstwa i to w większej grupie. Z analizy znalezionych dokumentów wynikało, że dokonano wielu wyłudzeń komunikacyjnych od firm ubezpieczeniowych. Przewijały się nazwiska członków rodziny, znajomych i sąsiadów Konrada M., a także dwóch jego kolegów policjantów. I tak po nitce do kłębka policjanci z katowickiego i opolskiego BSW rozpracowali cały mechanizm działania grupy przestępczej kierowanej przez Konrada M.

Pomysłodawcą interesu był sprytny policjant Konrad M. Wspólnie z właścicielem warsztatu samochodowego sprowadzali z Niemiec i Szwajcarii uszkodzone samochody, ale pomysł na superbiznes polegał na dobieraniu tych aut w pary na zasadzie – jeden samochód dużej wartości, drugi – małej. Rejestrowali auta na tzw. słupów jako sprawne, dzięki opinii wystawionej przez właściciela stacji diagnostycznej, a następnie ubezpieczali. Wkrótce fikcyjni właściciele zgłaszali kolizję drogową i uszkodzenie aut, otrzymywali odszkodowanie, droższy pojazd był naprawiany, a tańszy zwykle złomowany. Z tego biznesu korzystali przyjaciele, znajomi i rodzina organizatorów oraz kilku policjantów, rzekome stłuczki organizowali między sobą sami wtajemniczeni. Pieniądze z odszkodowań szły do Konrada M., „słupom” wypłacał po 100 czy 200 złotych. Ale chciwość pomysłowego policjanta nie znała granic, oszukiwał nawet swoich wspólników. Kiedy już zostali zatrzymani, właściciel warsztatu żalił się podczas przesłuchania, że Konrad często nie wypłacał mu obiecanych pieniędzy. Czuł się tak bezkarny, że nie zachowywał środków ostrożności. W jednej z firm ubezpieczeniowych zgłosił uszkodzenie wskutek kolizji, do której doszło o 18.00, i to samo uszkodzenie, tylko w zderzeniu z innym samochodem, o 20.00 następnego dnia zgłosił w innej firmie ubezpieczeniowej.

DOPÓTY DZBAN WODĘ NOSI…

– Przestępcy wpadli dzięki dobrej współpracy policjantów BSW z Katowic i Opola oraz opolskich policjantów służby kryminalnej. Przez kilka miesięcy prowadziliśmy obserwację grupy i dokumentowaliśmy przestępczą działalność – mówi mł. insp. Mirosław Łuczkiewicz z wydziału BSW w Katowicach.

Jedna z tak udokumentowanych transakcji dotyczyła sprowadzenia  ze Szwajcarii  uszkodzonego opla insygni. Policjanci sfotografowali, w jakim stanie znajdowało się auto w chwili zakupu (samochód miał uszkodzony przód na skutek zderzenia z jeleniem), ustalili też, że szwajcarski właściciel otrzymał odszkodowanie od swojego ubezpieczyciela, po czym auto sprzedał. Cztery dni po tym, jak uszkodzony samochód został sprowadzony do Polski i stanął na posesji właściciela warsztatu samochodowego, auto zostało zarejestrowane na jego kuzynkę. Zarejestrowane jako całkowicie sprawne, dzięki zaświadczeniu wydanemu przez „zaprzyjaźnioną” stację diagnostyczną. A potem jako sprawne zostało ubezpieczone. Kilka dni później zgłoszono szkodę w wyniku rzekomej kolizji . Zdjęcia uszkodzonego samochodu w chwili sprowadzenia go do Polski i rzekomo uszkodzonego już po zarejestrowaniu i ubezpieczeniu były identyczne. Te uszkodzenia stwierdził likwidator szkód z firmy ubezpieczeniowej i wycenił je na 17 tys. złotych.

Takich transakcji było wiele. Policjanci ustalili 38 fikcyjnych zdarzeń drogowych, które posłużyły do wyłudzenia prawie 1,5 miliona złotych. Kolejnych 300 tysięcy zł sprawcy nie zdążyli wyłudzić, choć wszystko było już przygotowane. Zatrzymano 29 osób, w tym 4 policjantów, postawiono łącznie 106 zarzutów.

JAK DO TEGO DOSZŁO?

W chwili zatrzymania Konrad M. był zawieszony w służbie. Toczyło się postępowanie wyjaśniające w sprawie kolizji, jaką spowodował tuż obok agencji towarzyskiej w miejscowości X. Co tam robił funkcjonariusz podczas służby?

Czy w środowisku wśród kolegów nikt nie zauważył jego zachowania? Czy koledzy domyślali się, skąd pochodzą środki na coraz to lepsze samochody, którymi jeździł Konrad M.? Czy nie zastanowiło to jego przełożonych?

Drugi policjant wciągnięty do przestępczego procederu miał za sobą 7 lat służby, opinię dobrego funkcjonariusza, ustabilizowane życie rodzinne na dobrym poziomie materialnym. Jego teść jest policyjnym emerytem, żona policjantką.

– Jak ja spojrzę w oczy kolegom, z którymi pracuję? – rozpaczała, kiedy męża aresztowano.

Trzeci funkcjonariusz, młody policjant z trzyletnim stażem, odegrał rolę „słupa”. Dobrze wiedział, w co wchodzi. Za kilkaset złotych zdecydował się zaryzykować policyjną karierę.

Najwięcej do stracenia miał zastępca naczelnika wydziału kryminalnego w jednym ze śląskich komisariatów. 18-lat służby, kierownicze stanowisko, nieposzlakowana opinia, zgoda przełożonych na dodatkową pracę w firmie ubezpieczeniowej. Wszystko to sprzedał za 10 tysięcy złotych. Tyle dostał od Konrada M. w zamian za „przymknięcie oka” na fałszywą stłuczkę, którą miał ocenić jako detektyw ubezpieczeniowy. Od czasu do czasu dostawał jakieś drobne pieniądze za sprawdzanie w policyjnych bazach danych potrzebnych przestępczej grupie.

Wszyscy funkcjonariusze zostali zwolnieni ze służby. BSW zrobiło swoją robotę, ale warto pokusić się o psychologiczną albo socjologiczną analizę tego przypadku, aby odpowiedzieć na pytanie, jak powstaje i rozrasta się patologia.

ELŻBIETA SITEK