Nim zdążyli wsiąść na pokład śmigłowca, otrzymali kolejne zgłoszenie – o wypadku w Dolinie Jaworzynki na trasie do Hali Gąsienicowej.
AKCJA POD ORLĄ PERCIĄ
– Ten drugi wypadek był znacznie mniejszego kalibru, kobieta poślizgnęła się i prawdopodobnie złamała nogę, natomiast ten na Orlej Perci na pewno był bardzo ciężki – mówi ratownik TOPR Maciej Latasz. – W pierwszej kolejności polecieliśmy więc w rejon masywu Granatów.
Z pokładu śmigłowca ratownicy wypatrywali poszkodowanej osoby. Leżała nieruchomo na skalanym osuwisku. Pilot nadkom. Robert Karpiński trzymał śmigłowiec w zawisie, Wojtek Mateja, ratownik pokładowy, uruchomił dźwig, którym desantowali się na dół Łukasz Migiel i Andrzej Górka – ratownik medyczny. Poszkodowaną była młoda, około 20-letnia dziewczyna. Nie żyła.
Nie pozostawało nic innego, tylko zmienić sprzęt, z tego do transportu rannych, na sprzęt do transportu zwłok. Gdy ratownicy przygotowywali ciało dziewczyny do transportu, śmigłowiec odleciał w Dolinę Jaworzynki, odtransportował kobietę ze złamaną nogą do zakopiańskiego szpitala i wkrótce wrócił do ekipy pod Orlą Percią. Zgodnie z przepisami zwłoki transportuje się inaczej niż osobę ranną – w specjalnym koszu zamontowanym na zewnątrz śmigłowca. Na lądowisku w Zakopanem czekali prokurator i policjanci. Tego dnia śmigłowiec startował jeszcze dwa razy, na szczęście do lżejszych wypadków.
POLICYJNY SOKÓŁ I ZAŁOGA Z NAJWYŻSZEJ PÓŁKI
Policyjny śmigłowiec W-3 Sokół wspiera ratowników TOPR w najtrudniejszych akcjach. Błękitny policyjny zastępuje bliźniaczą, tyle że czerwoną, maszynę Tatrzańskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego, która przechodzi gruntowny remont. Policyjne załogi od 10 czerwca do 10 sierpnia wykonały już ponad 150 lotów.
Do pełnienia służby w górach zostało oddelegowanych 12 policjantów z Zarządu Lotnictwa Policji Głównego Sztabu Policji KGP. Trzyosobowe zespoły – dowódca załogi, drugi pilot i technik pokładowy zmieniają się co 7 lub 14 dni.
Policyjny śmigłowiec pracował z TOPR również w ubiegłym roku. Od czerwca do grudnia 2013 r. wykonał 355 lotów, maszyna była w powietrzu przez 104 godziny. Dzięki niej uratowano 80 osób. Koszt użycia śmigłowca przez sześć miesięcy wyniósł ponad 730 tys. złotych.
Ratownicy TOPR chwalą współpracę z policyjnymi załogami śmigłowca.
– Wszyscy są fachowcami z najwyższej półki – mówi ratownik Maciej Latasz.
– Latanie w górach wymaga szczególnych umiejętności. Tu trzeba umieć dawać sobie radę w ekstremalnych warunkach przy zmiennej pogodzie, dużych turbulencjach – mówi pilot śmigłowca i instruktor lotnictwa st. asp. Kazimierz Chaczko.
– Większość akcji z użyciem śmigłowca wykonuje się w zawisie – opowiada pilot nadkom. Marcin Nurzyński. – Rzadko zdarza się sytuacja, że możemy przyziemić. Dolatujemy w przybliżony rejon wypadku, często ludzie pokazują nam z daleka, gdzie to się zdarzyło, ratownicy desantują się na linach za pomocą dźwigu pokładowego, a my odchodzimy śmigłowcem, żeby mogli spokojnie, bez hałasu ocenić sytuację, wykonać niezbędne czynności i podać nam przez radio co dalej.
WYŚCIG Z CZASEM
80 proc. wypadków w górach to złamania, skręcenia nóg, drobne potłuczenia i nagłe zachorowania. Nie zawsze niezbędny jest śmigłowiec, ale jego użycie zależy nie tylko od rodzaju obrażeń, ale też od miejsca, w jakim znajduje się poszkodowany. Zdarzają się loty po „zapchanych” – tych co zabłądzili, zeszli ze szlaku, znaleźli się w miejscu, z którego nie wiedzą jak wrócić albo nie mogą pójść dalej.
Tak było 8 lipca, kiedy ratownicy polecieli szukać turysty, który wraz z 5-letnim synem wybrał się na Orlą Perć i usiłując skrócić sobie szlak, zagubił się. Wzywając pomocy, nie umiał nawet określić, gdzie się znajduje. Ekipa ratownicza wypatrzyła go ze śmigłowca w rejonie Buczynowej Turni, sto metrów od szlaku.
Bez śmigłowca akcje ratownicze trwałyby bardzo długo, a czas niejednokrotnie oznacza walkę o życie. Tak było również w przypadku porażenia piorunem dwojga młodych turystów na trasie do Hali Gąsienicowej. Dojście do nich, jak mówią ratownicy „z buta”, trwałoby zapewne ponad godzinę, śmigłowiec był na miejscu w 10 minut od chwili zawiadomienia.
– Zmieściliśmy się w tzw. złotej godzinie – mówi ratownik Andrzej Górka. – Dziewczyna była poparzona, chłopak po zatrzymaniu krążenia zresuscytowany. Kilka miesięcy później obydwoje odwiedzili ekipę biorącą udział w akcji, żeby podziękować za uratowanie życia.
ZADZWONIŁBYM PO HELIKOPTER
Boże Ciało, 19 czerwca, początek długiego weekendu. W Tatrach tłumy turystów. Wielu z nich, jak to się mówi, wprost oderwanych od biurek, bez wprawy i kondycji rusza na wysokogórskie szlaki, choć w wielu miejscach zalega tam jeszcze śnieg. Oblegane są Rysy, Orla Perć, Giewont. Wypadki sypią się jeden z drugim. Na Przełęczy Koziej turysta doznał urazu kolana, w Dolinie Chochołowskiej dziecko przewróciło się i doznało urazu głowy, dwóch turystów poślizgnęło się na płacie zlodowaciałego śniegu pod Rysami. Tego dnia śmigłowiec kursuje z kolejnymi rannymi do szpitala 7 razy. Aż do zmroku.
Kilka dni później taternicy ćwiczący w rejonie Morskiego Oka sprowadzają spod Rysów turystę, który beztrosko wybrał się „na wycieczkę na Rysy” w letnich adidasach i utkwił na płacie śniegu, nie mogąc iść dalej. Mężczyzna nie widział w swoim zachowaniu nic nagannego, a na pytanie, co by było, gdyby się poślizgnął albo gdyby noc zastała go na szlaku, odpowiedział beztrosko: „Zadzwoniłbym po helikopter”.
KOSZTOWNA BEZTROSKA
Zdarzają się loty całkiem niepotrzebne, będące efektem ludzkiej lekkomyślności. Lekkomyślnością jest bowiem wybranie się na wysokogórski szlak ze schroniska i niepowiadomienie nikogo o zmianie planów. Wielokrotnie ekipy ratownicze na pokładzie śmigłowca wyruszają na poszukiwanie osób, które wyszły w góry, nie zostawiając informacji o trasie wycieczki.
17 lipca rano dyżurny ratownik ze schroniska w Dolinie Pięciu Stawów zgłosił zaginięcie obywatela Kanady, który nie wrócił do schroniska na noc, a nikomu nie powiedział, dokąd się wybiera. Patrole ratowników pieszo przeszukiwały Dolinę Pięciu Stawów i dolinki otaczające Orlą Perć. Do poszukiwań zaangażowano także policyjny śmigłowiec. Tymczasem po 16.00 Kanadyjczyk zjawił się w schronisku. Okazało się, że wybrał się na wycieczkę w Tatry Słowackie i tam zanocował.
Nierzadko zdarza się, że po kilku dniach poszukiwań okazuje się, że turysta już dawno wrócił do domu, tylko zapomniał o tym powiadomić schronisko, z którego rano udawał się w góry.
A tymczasem jedna godzina pracy samego tylko śmigłowca kosztuje około 8 tys. złotych. Można szacunkowo przyjąć, że cał-kowity koszt akcji ratowniczej w górach wynosi od kilkunastu do nawet kilku-dziesięciu tysięcy złotych. Płacą za to podatnicy.
W większości krajów, gdzie uprawiana jest turystka górska, za akcje ratownicze płaci firma ubezpieczeniowa albo sam poszkodowany, jeśli się nie ubezpieczył. Tak jest chociażby w sąsiednich Czechach i Słowacji.
DAJCIE NAM SZANSĘ WAS URATOWAĆ
Tegoroczny lipiec był dla ratowników TOPR wyjątkowo pracowity. Tylko w tym miesiącu bowiem przeprowadzili 110 akcji ratunkowych, dwa razy więcej niż w lipcu roku ubiegłego, w tym 40 z użyciem policyjnego śmigłowca. Ratownik Andrzej Maciata zamieścił na stronie internetowej TOPR dramatyczny apel: Ludzie! zlitujcie się! W górach pogoda zmienia się bardzo szybko. Jak grzmi, to zaraz będzie burza, będzie padał deszcz, to nie minie, nie przejdzie bokiem, a piorun może was porazić. Jak spadnie deszcz, będzie ślisko i można spaść w przepaść. Jak przyjdzie mgła, to nic nie widać i można zabłądzić. Jak robi się noc, to robi się i ciemno, i zimno. Gdy miną godziny popołudniowe, to trzeba zawracać, a nie bezmyślnie przeć naprzód. Śmigłowiec nie lata we mgle i w nocy. Ratownicy nie są supermanami, którzy w momencie zawiadomienia teleportują się obok was. Ludzie! zlitujcie się, dajcie nam szansę was uratować!
ELŻBIETA SITEK
zdj. Maciej Latasz