Faktycznie, problem jest, bo każdy zdrowo funkcjonujący przedstawiciel gatunku homo sapiens zdaje sobie doskonale sprawę, że znaki przy jezdni, na jezdni lub nad nią to ważny element tzw. infrastruktury drogowej, bez którego cała organizacja ruchu kołowego wzięłaby w łeb, a na ulicach i trasach komunikacyjnych zapanowałoby totalne bezhołowie. Dlatego każdy znak, ujęty w Spisie wzorów znaków i sygnałów drogowych, nie może dezinformować, być nieczytelny (zamazany, zamalowany, zabłocony, skorodowany), wątpliwy logicznie (niezrozumiały), słabo widoczny (zasłonięty jakąś przeszkodą), zniszczony, ustawiony samowolnie, i do tego występować w ilościach porównywalnych z billboardami. To oczywistość, więc skąd te rozterki?
KTO RZĄDZI?
– Znaki drogowe nie mogą być umieszczane w sposób dowolny – podkreśla Mariusz Wasiak, główny specjalista Biura Ruchu Drogowego KGP. – Istnieją bardzo szczegółowe i precyzyjne przepisy normujące warunki techniczne dotyczące ich wykonania oraz umieszczania na drodze. Rozporządzenie Ministra Infrastruktury z 3 lipca 2003 r. w sprawie szczegółowych warunków technicznych dla znaków i sygnałów drogowych oraz urządzeń bezpieczeństwa ruchu drogowego i warunków ich umieszczania na drogach (Dz.U. nr 220, poz. 2181, z późn. zm.) określa m.in. normy dotyczące wielkości i wymiarów znaków, barw i odblaskowości, liternictwa, zasad tworzenia napisów, sposobów umieszczania, odległości od jezdni czy też ich wysokości.
Trzeba też pamiętać, że decyzję o lokalizacji wszystkich znaków drogowych: pionowych, poziomych, sygnalizacji świetlnej oraz urządzeń bezpieczeństwa ruchu drogowego, podejmuje organ zarządzający ruchem właściwy dla danej drogi. Organ ten, a właściwie organy, bo jest ich kilka, w myśl przepisów par. 6 ust. 1 rozporządzenia Ministra Infrastruktury z 23 września 2003 r. w sprawie szczegółowych warunków zarządzania ruchem na drogach oraz wykonywania nadzoru nad tym zarządzaniem (Dz.U. nr 177, poz. 1729), zatwierdzają organizację ruchu na podstawie złożonego projektu. I tak, ruchem na drogach krajowych zarządza generalny dyrektor dróg krajowych i autostrad (GDDKiA); na drogach wojewódzkich – marszałek województwa; na drogach powiatowych i gminnych – starosta. Natomiast organem zarządzającym ruchem na drogach publicznych położonych w miastach na prawach powiatu (z wyjątkiem autostrad i dróg ekspresowych) jest prezydent miasta. To tam należy kierować wszelkie zauważone uchybienia i niekonsekwencje w oznakowaniu drogowym, jak również wnioski o wymianę znaku czy postawienie nowego.
LAS TABLIC
Dawno minęły czasy, kiedy znaków drogowych trzeba było szukać ze świecą w ręku. Na początku lat dwudziestych ubiegłego wieku, kiedy motoryzacja zaczynała u nas dopiero raczkować, ówcześni amatorzy czterech kółek nie mieli trudności z ich rozpoznaniem i zapamiętaniem. Funkcjonowało bowiem zaledwie kilkanaście znaków, które spełniały funkcje informacyjno zabraniające. Ostrzegały one o przeszkodach na drogach (np. przejazdach kolejowych, ostrych zakrętach, postojach, nierównościach), zbliżaniu się do obiektów, przy których należało zachować szczególną ostrożność (np. szkoły) oraz regulowały podstawowe zasady w ruchu drogowym: określając pierwszeństwo przejazdu, kierunek jazdy, dopuszczalną prędkość, zabraniały też postoju, wjazdu lub przejazdu wszystkim albo tylko określonym pojazdom, zatrzymywania się itp.
Dziś znaków i sygnałów drogowych mamy aż nadto. Do wyboru, do koloru. Trudno nawet podać dokładną ich liczbę, bo śledzenie na bieżąco wszystkich zmian ustawodawcy wymaga od przeciętnego kierowcy wiele czasu i samozaparcia. Z komentarza do ustawy Prawo o ruchu drogowym Wojciecha Kotowskiego wynotowałem ich aż 329. W tym m.in. 42 znaki ostrzegawcze, 46 znaków zakazu, 21 nakazu, 63 informacyjne, 36 kierunku i miejscowości, a do tego 24 znaki uzupełniające i 46 tabliczek precyzujących znaczenie poszczególnych znaków.
Ale to jeszcze nie wszystko. Do tych już wymienionych trzeba dodać znaki drogowe poziome (28 szt.), sygnały świetlne (12 szt.) oraz dodatkowe znaki ustawiane przed przejazdami kolejowymi (9 szt.). Te adresowane do kierujących tramwajami (9 szt.) oraz pojazdami wojskowymi (7 szt.) możemy sobie darować. Nie dotyczą one przeciętnego Kowalskiego, dysponującego na ogół prawem jazdy kat. A i B.
Tak duża liczba znaków drogowych sprawia, że są one wszechobecne. Najlepiej widać to w miastach, a zwłaszcza w dużych aglomeracjach, gdzie kolorowymi tablicami drogowymi oblepione są nawet uliczne latarnie. I to nie pojedynczymi, ale niejednokrotnie całym zestawem nakazów i zakazów, nierzadko jeszcze z dodatkami w postaci tablic informujących drobnym drukiem, kogo dotyczą i czego zabraniają. Konia jednak z rzędem temu, kto w ruchu miejskim zdąży odczytać te treści. Proponuję samemu przetestować tę sytuację. Miejsce – wyjazd z tunelu trasy W Z w Warszawie, w kierunku Pragi (patrz okładka). Mnie się to udało dopiero za którymś razem, gdy na przejściu dla pieszych znalazła się jakaś wycieczka i na minutę skutecznie zablokowała ruch. A jak to zrobić wieczorem albo podczas deszczu?
NAJWAŻNIEJSZY ZDROWY ROZSĄDEK
W gęstwinie znaków drogowych brak też niejednokrotnie logiki. Zdarzają się znaki wykluczające się nawzajem, które zamiast poczucia ładu wprowadzają poczucie niepewności. W rezultacie nie pomagają, tylko przeszkadzają, bo kierowca nie jest w stanie odebrać i „przetrawić” wszystkich informacji z pobocza. Z reguły więc je pomija i jeździ na pamięć, skupiając raczej wzrok na pobliskich billboardach z roznegliżowanymi modelkami.
– Niestety, na naszych ulicach nie ma spójnej myśli, która mogłaby uporządkować przestrzeń przy drogach – twierdzi Tadeusz Bratos ze Stowarzyszenia Psychologów Transportu. – Teraz mamy istne eldorado: znaki między reklamami, reklamy między znakami. A często wystarczy zignorowanie jednego znaku, żeby doszło do tragedii. Powinien być zintegrowany system, który nie pozwalałby na postawienie w konkretnym miejscu reklamy lub nośnika informacji, który rozprasza jazdę.
Podobnie uważali włodarze Trójmiasta, podejmując decyzję o zweryfikowaniu istniejącego w ich aglomeracji oznakowania drogowego. W rezultacie – jak napisała wrześniowa „Polityka” – w ciągu trzech lat z gdańskich poboczy usunięto około 4,5 tys. tablic ze znakami, głównie zakazu. Liczba wypadków i kolizji wcale nie wzrosła. Jaki stąd wniosek? Ano taki, że znaki te najwidoczniej były zupełnie zbędne, niepotrzebnie tylko zajmowały przestrzeń publiczną, szpecąc podmiejski krajobraz i psując estetykę trójmiejskich ulic. Zmotoryzowani bowiem i tak je ignorowali, kierując się zdrowym rozsądkiem.
JERZY PACIORKOWSKI
jerzy.paciorkowski@policja.gov.pl
zdj. Andrzej Mitura, Marek Tomaszewski (1)
Zarządzenie nr 609 Komendanta Głównego Policji z 25 czerwca 2007 r. w sprawie sposobu pełnienia służby na drogach przez policjantów w paragrafie 15 pkt 7 obliguje funkcjonariuszy do zbierania i zgłaszania przełożonemu uwag i propozycji w zakresie niezbędnych przedsięwzięć zmierzających do usprawnienia, poprawy bezpieczeństwa i porządku ruchu, w tym dotyczących infrastruktury drogowej.
Zauważone uchybienia w oznakowaniu dróg przekazywane są adresatom, czyli miejscowym zarządcom dróg (w powiatach) w formie urzędowych pism. I na tym kończy się rola Policji. Zarządcy dróg nie mają obowiązku informowania kierownika jednostki (komendanta) o sposobie załatwienia wniosku lub jego odmowie. To ich dobra wola. Jeśli z jakichś przyczyn nie zechcą uwzględnić uwag Policji, sprawa się komplikuje i rozstrzygać ją muszą instytucje nadrzędne. To niepotrzebna strata czasu w przypadku wniosku o usunięcie ewidentnego absurdu drogowego, bo przecież pod taką opinią podpisują się policyjni fachowcy, ludzie biegli w sprawach organizacji ruchu i bezpieczeństwa na drogach.
Dlatego piszcie i nadsyłajcie do redakcji – gazeta.listy@policja.gov.pl – informacje i zdjęcia zauważonych nieprawidłowości w infrastrukturze drogowej. Będziemy je publikować oraz przesyłać dalej, do adresatów odpowiedzialnych za nadzór podległych sobie jednostek terenowych.