Czasy niespokojne, a i wieści nie tylko polityczne trwogą napełnić wszystkich mogą, tedy honor tym dla nas większy, a i zaszczyt niemały, że na tak prześwietną, uroczystą inscenizację bitwy pod Grunwaldem zaproszeni zostaliśmy. Dlatego niech wszystkim wiadomym będzie, że rycerze nie dla własnej chwały ani też z próżności serca rycerskim rzemiosłem się trudnią, ale dla przypomnienia naszym braciom, rodakom, chrześcijanom, że były czasy, kiedy słowo i honor były wartościami najwyższymi, kiedy rycerze walczyli z imieniem Boga na ustach. Przeto pomni tych naszych chwalebnych kart historii na nowo, nasi bracia, chcemy wskrzesić ducha rycerskości w sercach rodaków; wlać etos rycerski w ich dusze. Suprema lex – umiłowanie Ojczyzny – oto najwyższe prawo, które nam przyświeca i przyświecać będzie – deklaruje w imieniu braci rycerskiej Norbert.
O powodach zaiste ważnych, dla których człowiek do braci rycerskiej przystaje, a rodzina na to nie nastaje
Aleksander, Norbert i Sławomir (wszyscy odtwarzają XV w.) zgodnie przyznają, że na decyzji o zostaniu rycerzem zaważyło zamiłowanie do historii, później zaś do tamtego okresu, który był chwalebnym czasem rycerstwa – w szczególności polskiego, zwiastującym przyszłe „złote czasy” Rzeczypospolitej. Istotne były też jednak fascynacje z czasów dzieciństwa.
– I to wczesnego dzieciństwa, kiedy nie ma się jeszcze dziesięciu lat – mówi Aleksander. – Człowiek jakby się urodził ze smykałką do bycia rycerzem, późniejsze zainteresowania nie wzięły się znikąd.
– Matka moja czcigodna poczęła mnie z rycerzem, to z urodzenia byłem rycerzem – uśmiecha się Norbert.
Przyznają, że rycerstwo to znakomita forma spędzania wolnego czasu, pozwalająca na doskonalenie ciała i ducha, na rozwijanie się w różnych kierunkach. Choć wymagająca.
– Jak tu siedzimy, wszyscyśmy z pokolenia czterdziestolatków; młodzi przyjdą, pokręcą się trochę i znikają – mówi Norbert. – Wolą lżejszy wypoczynek z browarem, a nie w zbroi.
Rycerze trzej jeżdżą na pokazy wraz ze swoimi najbliższymi, którzy – na szczęście – uważają, że pobyt na świeżym powietrzu z możliwością przyglądania się, jak głowa ich rodziny – w 25-kilogramowej zbroi i przy temperaturze 25–35°C – walczy wraz z co najmniej kilkudziesięcioma (pokazy) lub kilku tysiącami (grunwaldzka inscenizacja) innymi zapaleńcami, jest ciekawą alternatywą dla nieustannego ślęczenia w internecie.
Sławomir, bombardier w szeregach Chorągwi Mazowieckiej (na co dzień dzielnicowy z KP w Stoczku Łukowskim) z żoną Anną i synem Kacprem (14 l.) zaczęli przyjeżdżać pod Grunwald w 2001 r.; później zabierali ze sobą młodszego Benjamina (10 l.).
– Pamiętam, jak znosili z pola Urlicha von Jungingena, poprosił o wodę – mówi. – Ludzie zaczęli się śmiać, że rycerz, a pije z plastikowej butelki. Rycerz Urlich odpowiedział im tylko: „wy się śmiejecie, ale bawimy się my”. Wtedy moja żona zapowiedziała: „my też się będziemy bawić”. W 2003 r. na inscenizację bitwy przyjechali jeszcze jako turyści. Po miesiącu mieli własną bombardę i od 2004 r. czynnie uczestniczą w inscenizacjach. Szefem bractwa, do którego należą, została żona Sławomira, zyskując tytuł komesa Anusza.
– Można zatem powiedzieć, że rycerzem zostałem w znacznej mierze przez żonę – uśmiecha się Sławomir.
Norbert z Bractwa Rycerskiego Ziemi Mazowieckiej i Podlaskiej z siedzibą na zamku w Liwie (służbowo: siedlecka Sekcja Wydziału Łączności i Informatyki KWP w Radomiu) przyjeżdża pod Grunwald od 1999 r. Często towarzyszą mu dzieci – Iga (18 l.) i Hubert (15 l.) oraz małżonka Agnieszka.
– Żona opatruje moje rany, zagrzewa do boju, a w chwilach słabości wprost popycha do przodu – mówi.
– Bierz go, bij Saracena – podśmiewają się z „popychania” Aleksander i Sławomir.
Aleksander – który ze względu na położenie jego ziem (policjant Sekcji Dochodzeniowo‑Śledczej KPP w Bytowie) występuje po „jedynie słusznej stronie” Zakonu Szpitala Najświętszej Marii Panny Domu Niemieckiego w Jerozolimie, czyli Krzyżaków – również nie szczędzi komplementów swojej żonie Grażynie, która także aktywnie działa w duchu rycerskim, strzelając z kuszy historycznej. W zeszłym roku oboje byli w drużynie, która zdobyła Mistrzostwo Polski w Strzelaniu z Kuszy Historycznej. W tym roku nie mogła przyjechać – na przeszkodzie stanęła rehabilitacja po wypadku. (...)
O pokorze, nade wszystko zaś honorze, tedy cechach przynależnych rycerzowi, zasię i giermkowi, a da Bóg i plebsowi
– Jazda nad morze na dwa tygodnie opalania się to nie dla nas – mówi Aleksander. – Nie ma możliwości powalczenia, emocji. Nie mam tu, broń Boże, na myśli, że przyjeżdżam na walki rycerskie po to, by komuś zrobić krzywdę. Wręcz odwrotnie: im więcej walczymy, im lepszej techniki walki nabywamy, tym większe jest nasze opanowanie.
Nabywając umiejętności „robienia mieczem”, uczyli się zadawania ciosów w miejsca chronione, z zablokowaniem i wytraceniem siły w momencie uderzenia – tak, by nie zranić rywala.
(...)
– Rycerstwo uczy nie tylko opanowania i rozwagi, ale też pokory i honoru – mówi Sławomir. – Nie ma tak, żeby gdzieś w obozie leżał portfel, ktoś przeszedł i go wziął. W takim tłumie, jak tu, zdarzyć się może, ale nie wśród rycerzy.
Pokora różnie może się objawiać.
– Byliśmy z żoną na wczasach, przyszła nasza gospodyni z agroturystyki i pyta: gdzie mąż? – opowiada Norbert. – Żona mówi: robi na drutach. A ja wziąłem sobie piłkę do nogi, założyłem na nią kółeczko i całe dwa tygodnie robiłem sobie czepiec kolczy.
Aleksander mówi, że wykonanych przez niego części wyposażenia starczyłoby dla kilku ludzi. Kolczuga, którą zrobił ostatnio, składa się z 60 tys. oczek. Nie wszystko mogą jednak wykonać sami. Część elementów uzbrojenia i zbroi trzeba kupować. I to robione na miarę.
(...)
Ile takie przyjemności kosztują, rycerzy trzech nie zdradziło, bo to i nie honor o mamonie gadać, gdy się o rycerskich sprawach rozstrzyga. Rodzinne budżety jakoś to jednak znoszą.
O sztuce władania mieczem i tarczą, tudzież o pożytkach, jakowe mogłyby z tego iść dla Policji
– Europejczycy nie muszą mieć kompleksów wobec Japończyków w dziedzinie posługiwania się bronią białą – mówi Norbert. – Tyle że tam zachowała się bardzo silna tradycja, etos miecza, a w Europie rozwój broni palnej mocno go osłabił. Zachowały się jednak średniowieczne traktaty o walce mieczem, z których teraz się uczymy.
(...)
– Tak z naszego podwórka, oddziały prewencji używają tarcz jedynie do zasłony – mówi Aleksander. – Tymczasem średniowieczna taktyka walki zakładała, że tarczą można też uderzać. Zarówno całą jej powierzchnią, jak i krawędziami, a to niekiedy może być równie skuteczne, co cięcie mieczem.
Norbert śmieje się, że gdyby oni dostali do przeszkolenia oddziały prewencji, kibole byliby bez szans w starciu z policjantami.
– Chłopaki nie potrafią walczyć ani tarczą, ani na dobrą sprawę w szyku zwartym – mówi. – Zasłaniają się i to wszystko. A gdyby tak w momencie, kiedy np. napastnik uderza styliskiem kilofa, zrobić odejście w bok, wykorzystać energię jego zamachu i jeszcze wzmocnić ją odpowiednim uderzeniem tonfą w stylisko, później drugi cios w przeciwnika, za chwilę leżałby na ziemi. Podobnie walka w szyku zwartym. Jak my się jej uczymy, stosujemy formacje trójkowe, gdzie czołowy angażuje walką przeciwnika, a boczni obchodzą go i załatwiają sprawę, nim klient zorientuje się, skąd dostał.
(...)
O własnej chorągwi, czyli o braciach rycerzach policjantach
Aleksander, Sławomir i Norbert nie są jedynymi policjantami rycerzami. Namiary na nich redakcja dostała od Wojciecha „Wściekłego” Szyguły, namiestnika Leszczyńskiego Bractwa Rycerskiego – Poczet Rodowy Stefana z Karnina herbu Wieniawa, pełniącego także funkcję Capitanus de Polonia Maior w projekcie skupiającym kilka bractw z Wielkopolski (na co dzień policjanta z KMP w Lesznie). Niestety, wbrew wcześniejszym staraniom, nie udało nam się spotkać pod Grunwaldem.
– Gdyby było tak ze 30–40 takich policjantów, jak my, może pomyślelibyśmy o stworzeniu własnej chorągwi – mówi Aleksander.
– W skali kraju może niewiele do tego brakować i pewno nie byłby to zły pomysł – dopowiada Norbert.
– Tylko z drugiej strony, jak spotka się 40 policjantów i każdy zacznie narzekać: „oj, a w tej mojej jednostce...”, nie wiem, czy chciałbym w tak marudnym towarzystwie przebywać – śmieje się Aleksander.
– No i gdyby była jedna chorągiew, to by było gadanie: „o, poszli”, a tak nas nie widać, a my swoje zadanie spełniamy – mówi, niczym wytrawny myśliwy, Norbert.
– Apelujemy jednak: gdyby byli jacyś policjanci z takim hobby, niech zgłaszają się do redakcji „Policji 997”, nawiążemy kontakt i może stworzymy własną chorągiew – kończą rycerze trzej.
Przemysław Kacak
p.kacak@policja.gov.pl
zdj. Krzysztof Chrzanowski,
Paweł Strzelec (3)
Zdjęcia dzięki uprzejmości
Urzędu Marszałkowskiego Województwa Warmińsko-Mazurskiego.
Jest to fragment artykułu. Całość w tradycyjnej, drukowanej wersji miesięcznika „Policja 997”.
Jak 600 lat temu
Pod względem liczebności ścierających się wojsk Grunwald był jedną z największych (jeśli nie największą) bitew średniowiecznej Europy. Dla Polaków jest jednym z najważniejszych wydarzeń historycznych o symbolicznym wręcz znaczeniu, dla Litwinów jest najważniejszym – nazwę Żalgiris (Grunwald) noszą kluby piłkarski i koszykarski, znalazła się ona na papierosach, wodzie mineralnej, lodach etc. Nic zatem dziwnego, że w sześćsetną rocznicę bitwy na stębarskie pola przybyli prezydent elekt Bronisław Komorowski i prezydent Litwy Dalia Grybauskait¯. Wielki Mistrz Zakonu Szpitala Najświętszej Marii Panny Domu Niemieckiego, czyli krzyżackiego – niechętnie patrzący na zakorzenione w nas sienkiewiczowsko‑fordowskie schematy postrzegania jego protoplastów – nie pojawił się. W 2010 roku pod Grunwaldem spotkało się około 3 tys. współczesnych rycerzy i około 150 tys. osób, chcących obejrzeć tegoroczną inscenizację. Wśród rycerskiej braci nie zabrakło i „naszych”, czyli policjantów (po obu stronach).