Strona główna serwisu Gazeta Policyjna

Siła nie do zatrzymania

Woda od kilku dni piętrzyła się przed tamą na rzece Morawce. Stuletnie wały wiele razy uchroniły przed zalaniem leżące w dole Stronie Śląskie. Jednak coraz większy napór wody w końcu je przełamał i potężna fala runęła z siłą nie do zatrzymania. Pędziła, niszcząc kolejne miejscowości i porywając w swoim nurcie wszystko, co stanęło jej na drodze. Po opadnięciu wody do zniszczonych miejscowości napłynęła kolejna siła nie do zatrzymania.

Była nią pomoc tysięcy ludzi gotowych poświęcić wiele w usuwaniu skutków powodzi i przywracaniu normalności poszkodowanych mieszkańców. Wśród nich byli też policjanci.

Rzeka się upomni (o swoje)

– Służbę skończyłem w nocy z soboty na niedzielę i pojechałem do rodzinnego domu w Radochowie – opowiada st. sierż. Maciej Danik, dzielnicowy ze Stronia Śląskiego. – Poprzedniego dnia zabezpieczałem dom, jak tylko się dało, ale od rodziny wiedziałem już, że woda dynamicznie się podnosi, i chciałem solidniej zatamować miejsca, przez które woda dostawała się do budynków.

Policjant poświęcił kilka nocnych godzin na walką z żywiołem, po czym uznał, że zrobił, co się da, a to, co zaleje woda, da radę wyremontować. Resztę nocy spędził z rodziną w zbudowanym na wzgórzu domu brata.

– W niedzielę rano poszliśmy z ojcem zobaczyć, co się dzieje z naszymi budynkami. Wtedy myślałem nawet, że już się uspokoiło i będę mógł spokojnie ocenić straty, jednak zaczęła się ulewa i wody zaczęło przybywać. Kolejny raz rzuciłem się do ratowania dobytku. Po kilku godzinach brodziłem w wodzie do połowy klatki piersiowej i zrobiło się niebezpiecznie. Wtedy porzuciliśmy ratowanie majątku i przedostaliśmy się do najbliższych wzgórz, potem okrężną drogą dotarliśmy do niecierpliwie wyglądającej nas rodziny – wspomina Danik. – Okazało się, że wał w Stroniu Śląskim został przerwany. Uwolniona woda niszczyła wszystko na swojej drodze. Komendant KP w Lądku-Zdroju i mój brat nawoływali nas przez megafon, ale nie odpowiadaliśmy, bo powódź zagłuszała wszelkie inne dźwięki. Teraz wiem, że bliscy mieli powody, by się martwić.

Siła wody

Rodzina mogła już tylko patrzeć ze wzgórza, jak wielka woda niesie ze sobą porwane po drodze przedmioty, drzewa, samochody, a nawet budynki. Śledzili wzrokiem każdy z nich, doszukując się znajomych kształtów własnego dobytku.

– Gdy oglądaliśmy, jak w dole wszystko płynie, łzy same napływały do oczu. Wiedzieliśmy wtedy, że będziemy musieli się zmierzyć z dużymi stratami – mówiła, nie ukrywając wzruszenia, Paulina – narzeczona Macieja.

Gdy Maciej Danik ponownie wszedł na posesję, woda jeszcze płynęła, odkrywając powoli ogromne straty – zniszczony płot, uszkodzoną elewację w świeżo postawionym, jeszcze niezamieszkanym domu, podwórko wypełnione naniesionymi konarami drzew. Jeden z domków letniskowych został zerwany z podstaw i popłynął z falą prawie 200 m, przecinając ogrodzenie, ulicę i zatrzymując się wreszcie między drzewami na sąsiedniej działce. Sprzęty zabezpieczone w budynku gospodarczym nie przetrwały naporu wody. Poważnie ucierpiał ponadstuletni dom, który przetrwał cztery powodzie, włącznie z tą z 1997 r. Zostały uszkodzone ściany, wyrwane okna, meble i zniszczone sprzęty AGD. Na podłodze pozostała gruba warstwa mułu przykrywająca uszkodzone podłogi i tynki. Porwane zostały dokumenty, pamiątki, ubrania.

– Część mundurów znalazłem na okolicznych posesjach, ale pewnie nie odnajdę wszystkiego. Najbardziej nam szkoda rodzinnych zdjęć i pamiątek, bo tego nie da się łatwo odtworzyć. Resztę z czasem odbudujemy.

W tym momencie opowiadanie Macieja przerwał mężczyzna. – Czy jest coś, w czym możemy pomóc? – zapytał. – Jest ze mną kilka osób, mamy piły, sprzęt, co możemy robić? Maciej rozejrzał się po swojej posesji, na której pracował tłum ludzi. Potem spojrzał do tyłu, na stos naniesionych przez wodę pni drzew. – Na pewno ten bałagan trzeba będzie uprzątnąć. Mężczyzna nie pytał o nic więcej, machnął ręką i cała grupa zabrała się za usuwanie skutków powodzi.

Ręce do pomocy

– Brat mojego ojca często opowiadał, że kiedyś koryto rzeki płynęło przez naszą działkę. Uważał, że rzeka upomni się kiedyś o swoje. Niestety w tym roku tak się stało – przypomina sobie Danik.

Widząc siłę żywiołu, jaki przelał się przez powiat kłodzki, zdajemy sobie sprawę, że wielka woda nie pozwoli się zatrzymać. Przebywając na terenach popowodziowych, zobaczyliśmy też inną siłę nie do zatrzymania. Siłę ludzkiej solidarności i pomocy. Szliśmy przez Radochów, do domu st. sierż. Macieja Danika, i obserwowaliśmy masę ludzi pracujących niestrudzenie nad usuwaniem skutków powodzi.

A nie były to sceny odosobnione, bo widzieliśmy takie obrazy i w Stroniu Śląskim, i w Lądku-Zdroju, Radochowie, Kłodzku i każdej miejscowości, w której byliśmy. W obejściu i domu Daników pracowali członkowie rodziny, znajomi, grupa policjantów, która pomogła już wcześniej innym poszkodowanym, koleżanki i koledzy z pracy Pauliny, strażacy z OSP i żołnierze WOT-u oraz ludzie dobrej woli.

– Jesteśmy wdzięczni za pomoc, jaką otrzymaliśmy, szczególnie jeśli chodzi o ręce do pomocy. Wiem, że jeśli kiedykolwiek będzie komuś potrzebna pomoc w podobnej do mojej sytuacji, skrzyknę, kogo się da, i pojedziemy pomagać – podzielił się swoją refleksją st. sierż. Maciej Danik.

Wodoodporna elewacja

W ciągu dni spędzonych w Stroniu Śląskim widzieliśmy dziesiątki żołnierzy i wolontariuszy wykonujących prace porządkowe na ulicach, podwórkach i w domach. Również na każdym kroku spotykaliśmy policjantów kierujących ruchem, zabezpieczających wciąż jeszcze niebezpieczne miejsca czy przejazdy. Patrole policyjne realizowały zwiększoną liczbę interwencji zlecanych przez oficera dyżurnego z KP w Lądku-Zdroju. Jednym z dyżurnych jest sierż. szt. Mateusz Wilczek, którego spotkaliśmy w w komisariacie. Jego dom również został zalany przez powódź, dlatego umówiliśmy się na spotkanie następnego dnia, po jego służbie.

W Stroniu Śląskim, blisko brzegów rzeki Biała Lądecka, zatrzymaliśmy się przy czerwonym kontenerze morskim wbitym w bramę wjazdową. Obok drewniany dom opasany taśmami nadzoru budowlanego ostrzegającymi przed ryzykiem zawalenia. Teren dookoła został dokładnie wymyty przez wysoką wodę. Za kontenerem leżała góra mebli, sprzętów domowych i materiałów budowlanych, a za stosem śmieci stał biały budynek, na pierwszy rzut oka wyglądający na nietknięty, choć wszędzie dookoła skutki powodzi były duże.

– Dom postawiłem w 2021 r. na lekkim podwyższeniu i zamontowałem wodoodporną elewację, dlatego nie widać poziomu wody otaczającej dom – mówi sierż. szt. Mateusz Wilczek. – Przed pęknięciem tamy woda sięgała do trzeciego stopnia zewnętrznych schodów, ale potem płynęła tak wysoko, że przedostała się do wnętrza domu przez okna i drzwi tarasowe. Zalała tynki, podłogi, meble i sprzęty. Przed domem miałem garaż, który gdzieś zniknął, tak samo jak ubita tłuczniem droga dojazdowa. Skrzynki gazowe i elektryczne prawdopodobnie zniszczył niesiony z falą kontener.

Mateusz Wilczek od trzech lat mieszkał tutaj z rodziną, ale teraz, gdy woda zalała wnętrze do wysokości blisko pół metra, trzeba skuwać posadzki, od nowa robić hydraulikę, podłogi, część elewacji, łazienkę. I wyposażyć w meble i sprzęty, których szczątki leżą teraz przed domem.

Na służbie i w domu

– W sobotę, przed pęknięciem wałów, byłem na służbie. Na początku woda omijała nasz dom, rozlewając się kawałek dalej, ale w niedzielę fala podniosła lustro wody znacznie wyżej. Z partnerką i dziećmi przeczekaliśmy u rodziny w Stroniu, gdzie woda nie dotarła, aż trochę się uspokoi. Jeszcze w niedzielę przyjechaliśmy ocenić straty, ale nie zaczynaliśmy jeszcze sprzątać – opowiada dyżurny z Lądka. – Tak naprawdę to nie spodziewaliśmy się takiego zalania. W 1997 r. podczas powodzi stulecia woda nawet nie wystąpiła z brzegów Białej Lądeckiej.

Mateusz Wilczek usuwa skutki zalania siłami rodziny i bliskich znajomych. Robi to między służbami, bo uważa, że dłuższy urlop bardziej się przyda, gdy budynek zostanie osuszony i przyjdzie czas na odbudowywanie. Tymczasem dzieli czas między służbami a pracą przy domu, skupiając się na tym, co teraz.

– Chciałbym jak najszybciej wrócić do stanu sprzed powodzi. Dobrze nam się tutaj mieszkało i do pracy mam blisko. Teraz muszę dojeżdżać 50 kilometrów w jedną stronę. I życie dzieci wywróciło się do góry nogami. Ale by tak się stało, potrzeba czasu i na pewno pieniędzy.

Skończyliśmy rozmawiać z Mateuszem i oddaliliśmy się do naszego auta. Jakby właśnie na to czekali żołnierze wcześniej się nam przyglądający. Podeszli do Mateusza i zapytali, czy mogą poprzenosić zgromadzone przy domu śmieci bliżej drogi, skąd samochody przewiozą je do głównego składowiska odpadów popowodziowych. Praca ruszyła pełną parą. Śmieci zostały zabrane, a z domu dobiegał odgłos uderzeń młota.

Krzysztof Chrzanowski

zdj. autor, Andrzej Chyliński