Strona główna serwisu Gazeta Policyjna

Zwłoki bez głowy

Był grudzień 2005 roku, kiedy dwójka spacerowiczów dokonała makabrycznego odkrycia w parku im. Jerzmanowskich w Krakowie. W zaroślach leżały ludzkie zwłoki bez głowy, rąk i nóg… Dwa lata śledztwa nie doprowadziły do ustalenia sprawcy. Dopiero kiedy do akcji wkroczyli policjanci z krakowskiego Archiwum X, sprawa krok po kroku zaczęła się wyjaśniać.

Ofiarą była kobieta. Na zwłokach technicy kryminalistyki zabezpieczyli trochę śladów w postaci włosów i włókien oraz duży czarny guzik z czterema dziurkami wciśnięty w plecy ofiary. Ten guzik odegrał później ważną rolę w śledztwie. Najważniejszym zadaniem było znalezienie pozostałych części ciała ofiary – kończyn i głowy.

MAKABRYCZNE ZNALEZISKA

Ze wstępnych ustaleń wynikało, że zwłoki zostały podrzucone prawdopodobnie kilkanaście godzin przed ich znalezieniem. Sekcja zabezpieczonych szczątków wykazała, że rozkawałkowanie nastąpiło po śmierci ofiary. Na ciele były blizna pooperacyjna oraz ślady po przypalaniu, prawdopodobnie papierosem. Zgon nastąpił na skutek ciosu w serce zadanego nożem. Wiek kobiety biegli określili w przedziale od trzydziestu sześciu do czterdziestu sześciu lat. Określili też jej wzrost i wagę. Na podstawie tych i dalszych badań został sporządzony przypuszczalny rysopis zamordowanej. Dwa miesiące później w innej części Krakowa przypadkowy przechodzień znalazł w zaroślach głowę kobiety. Eksperci z Krakowskiego Instytutu Ekspertyz Sądowych bez żadnych wątpliwości stwierdzili, że głowa należy do zwłok znalezionych w grudniu 2005 r. w parku im. Jerzmanowskich.

PSYCHOZA STRACHU

Opinia publiczna od początku była wstrząśnięta tą sprawą. Temat nie opuszczał mediów, mieszkańcy Krakowa snuli przypuszczenia i domysły, a gdy znaleziono głowę kobiety, zapanowała prawdziwa psychoza strachu. Plotka, że w mieście grasuje seryjny morderca, który szuka kolejnych ofiar, rozprzestrzeniała się błyskawicznie. Narastała panika, ludzie bali się wychodzić wieczorem do parku, kobiety starały się nie chodzić samotnie po zmroku, obawiano się wypuszczać z domu dzieci bez opieki. Przy tej okazji media przypominały inne makabryczne zbrodnie z Krakowa, takie jak głośną w latach sześćdziesiątych sprawę seryjnego mordercy Karola Kota zwanego Wampirem z Krakowa, czy wciąż nierozwiązaną sprawę sprzed pięciu lat dotyczącą oskórowanej kobiety, której szczątki wyłowiono z Wisły.

KIM JEST OFIARA?

Kluczowe dla dalszego śledztwa było ustalenie, kim jest ofiara z parku im. Jerzmanowskich. Policjanci sprawdzili zawiadomienia o zaginięciach osób w całym województwie, ale okazało się, że nikt nie zgłaszał zniknięcia kobiety o takim wyglądzie, a portret pamięciowy ani kod genetyczny nie pasowały do żadnej z osób figurujących w rejestrze zaginionych. Śledztwo stało w miejscu. Po dwóch latach od ujawnienia zbrodni sprawą zajął się krakowski zespół Archiwum X – doświadczonych policjantów zajmujących się niewykrytymi sprawami. Analizowali każdy, nawet z pozoru nieistotny szczegół. Wynik sekcji sugerował, że zwłoki zostały rozkawałkowane ostrym narzędziem i dość fachowo, co mogło wskazywać, że sprawca pracował w rzeźni. Wygląd zachowanych szczątków wskazywał, że kobieta była mocno zniszczona i mogła należeć do krakowskiego półświatka.

Okolice Plant krakowskich, dworca kolejowego i autobusowego oraz tzw. Berzy, czyli rejonu m.in. Nowego Kleparza i Długiej były miejscem, w którym gromadzili się bezdomni i funkcjonowały uliczne prostytutki. W tym bardzo hermetycznym środowisku zdobycie informacji było niezwykle trudne. Większość tych osób nie znała nawzajem swoich prawdziwych nazwisk, a nawet imion, posługiwali się pseudonimami, a mieli ich po kilka. Niechętnie rozmawiali z obcymi o tym, co się między nimi dzieje. Jednak po kilku miesiącach policjantom udało się zdobyć informacje, że zamordowana kobieta była bezdomną z tego środowiska, znaną pod pseudonimami „Krakowianka” lub „Malowana”. Utrzymywała się z prostytucji, a przez dłuższy czas jej „opiekunem” był Zbigniew N. o pseudonimie „Szeryf z Berzy”.

„SZERYF Z BERZY” I INNI

Zbigniew N. był znany krakowskiej Policji jako kilkakrotnie karany za oszustwa, kradzieże i wyłudzenie kredytu z banku za pomocą skradzionego dowodu. Przed laty był człowiekiem dość zamożnym, ale z czasem stracił wszystko i żył z wymuszania haraczy od prostytutek, żebraków i złodziei. W krakowskim półświatku był uważany ze szeryfa i opiekuna, dlatego nikt nie chciał udzielić Policji informacji na jego temat. Jednak udało się ustalić, że przez pewien czas był nie tylko opiekunem, lecz także kochankiem „Krakowianki”.

Szybko się okazało, że Zbigniew N. przebywa w więzieniu skazany za kradzieże i wymuszenia rozbójnicze. Co ciekawe – trafił tam niedługo po dacie znalezienia zwłok N.N. w parku im. Jerzmanowskich. Od osadzonego pobrano materiał genetyczny do badań i okazało się, że włos zabezpieczony na ciele ofiary należy właśnie do niego. Z informacji zebranych przez policjantów Archiwum X wynikało, że „Krakowianka” pracowała przeważnie w okolicy dworca, często nocowała w wagonach kolejowych stojących na bocznicy. Widywano ją z niejaką „Kaśką Krzykaczką”, z którą, jak to ktoś określił: „Chyba się przyjaźniły, bo często piły razem”. Odnalezienie „Kaśki Krzykaczki” nie było zbyt trudne, ale rozmowa z nią niewiele wniosła do sprawy. Inni rozmówcy z tego środowiska również kręcili, kłamali i wypierali się jakichkolwiek związków zarówno z „Krakowianką”, jak i ze Zbigniewem N. A jednak żmudna praca śledczych z Archiwum X doprowadziła w końcu do ustalenia i sprawcy, i przebiegu zbrodni.

KARA ZA NIESUBORDYNACJĘ

Przyjacielem Zbigniewa N. był niejaki Józef K., który miał za sobą odsiadkę wyroku za zabójstwo. To on podarował „Szeryfowi z Berzy” wyjątkowy nóż, składany, z długim, cienkim ostrzem – tzw. motylek. Zbigniew N. zwierzył mu się, że „taka jedna” najpierw go rzuciła, a potem przestała płacić za ochronę. Narzekał, że nic nie może jej zrobić, bo za dużo o nim wie. Doszli wtedy do wniosku, że taką niesubordynację trzeba ukarać. Te rozmowy przy wódce słyszało kilka osób.

Na początku grudnia Zbigniew N. zaprosił dwóch bezdomnych: Marcina K. i Grzegorza D. do wspólnego wypicia wódki, pod warunkiem że znajdą „Krakowiankę” i zaproszą ją na libację. Umówili się w pustym wagonie na bocznicy dworca PKP. Znalezienie „Krakowianki” nie było trudne, ponieważ dama urzędowała właśnie na sąsiedniej ulicy. Z zaproszenia kolegów chętnie skorzystała, bo wieczór był chłodny i chciała się rozgrzać. W trakcie imprezy Zbigniew N. zaczął robić jej wymówki, że nie płaci mu kasy, stawał się coraz bardziej agresywny, zaczął ją szarpać. Kiedy kobieta wyrwała mu się i wyszła, pobiegł za nią, złapał za włosy i wbił jej nóż w klatkę piersiową.

Wrócił do kolegów, na bocznicy znaleźli wózek do transportu złomu i położyli na nim bezwładną kobietę. Nie sprawdzali, czy żyje, ale nie ruszała się, więc uznali, że jest po wszystkim. Przykryli znalezionym kawałkiem folii i ruszyli w kierunku pobliskich działek. Tam była dobrze im znana altanka.

ROMANTYCZNA ALTANKA

Drewniana altanka na terenie ogródków działkowych była własnością Józefa K., przyjaciela Zbigniewa. Kiedy „Szeryf z Berzy” i „Krakowianka” byli jeszcze parą, często stanowiła miejsce ich romantycznych schadzek. Zbigniew N. zawiózł tam zwłoki byłej kochanki i postanowił je porąbać na kawałki. Ze złości, z zazdrości, z zemsty. A także po to, żeby zatrzeć ślady zbrodni. Tę makabryczną robotę przy użyciu supernoża Zbigniewa wykonał jeden z uczestników libacji, niejaki Grzegorz D., który kiedyś pracował w rzeźni.

Po wszystkim koledzy ucztowali nadal, a potem postanowili pozbyć się zwłok. Ręce i nogi zapakowali do czarnego worka na śmieci i wyrzucili do Wisły (nigdy ich nie znaleziono), korpus nie mieścił się do worka, więc ułożyli go na wózku i wywieźli do parku. Tylko głowa została w altanie, schowana pod tarasem.

TAJEMNICZY GUZIK

W libacji w altance uczestniczyło kilku kumpli „Szeryfa” i informacja o zbrodni dość szybko rozniosła się w półświatku. On sam zresztą wcale tego nie ukrywał, przeciwnie – uważał, że ta historia zapewni mu większy posłuch w środowisku. Jakiś czas później właściciel altanki zaczął ponaglać Zbigniewa, żeby zabrał to, co schował pod tarasem, więc ten zapakował głowę byłej kochanki do torby, wsiadł do tramwaju, przejechał w inny rejon Krakowa i wyrzucił pakunek w zarośla. Kiedy Policja zaczęła coraz mocniej penetrować środowisko bezdomnych, „Szeryf z Berzy” celowo dał się złapać na kradzieży i ochoczo pomaszerował do więzienia, licząc, że bezpiecznie się schowa przed ewentualnymi podejrzeniami.

Śledczym z Archiwum X udało się ustalić wszystkie szczegóły zbrodni. Wyjaśniła się też zagadka tajemniczego guzika, który był wbity w plecy ofiary. W czasie przeszukania altanki policjantom rzuciły się w oczy setki walających się wszędzie guzików. Okazało się, że właściciel działki jest ich kolekcjonerem. „Takie niewinne hobby, panie władzo!” – tłumaczył. Wśród setek innych guzików znaleziono kilka czarnych z czterema dziurkami, identycznych z tamtym, który był wbity w plecy ofiary. Przykleił się, kiedy zwłoki ciągnięto przez altankę, a potem wbił mocniej, kiedy je ćwiartowano…

WYROK

Po siedmiu latach od zbrodni sprawa znalazła swój finał w sądzie. W 2012 r. Zbigniew N. – „Szeryf z Berzy” został skazany na 25 lat pozbawienia wolności, Grzegorz D., który był świadkiem zabójstwa, a potem ćwiartował zwłoki – na pięć lat, Marcin K. za to, że będąc świadkiem zabójstwa, nie udzielił pomocy – na cztery lata więzienia, a Józef K. właściciel altanki, który był świadkiem ćwiartowania zwłok – na trzy lata.

Na tym jednak nie koniec. Policjanci z Archiwum X dopięli swego. Rok po zapadnięciu wyroku sądowego ustalili pełną tożsamość zamordowanej „Krakowianki” i odnaleźli jej bliskich. Pochodziła z biednej rodziny z podkrakowskiej wsi. Uciekła od męża alkoholika do miasta, do lepszego świata…

ELŻBIETA SITEK

zdj. unsplash