Kanecka służy w zespole dochodzeniowo-śledczym Wydziału Kryminalnego KP I w Radomiu. Była sobota 4 lutego. Policjantka zaczęła służbę rano i kończyła ją o godz. 16. Dzień był ciekawy, m.in. miała czterech zatrzymanych, osadziła dwóch przestępców w areszcie śledczym, przesłuchała obywatela Bułgarii. Jej mąż też jest policjantem, dyżurnym w KWP zs. w Radomiu, ale tego dnia to on został w domu z dziećmi. Kanecka po służbie pojechała do jednego z marketów zrobić zakupy na weekend.
ZDRADZIŁ GO BRAK KOSZYKA
– Gdy tylko weszłam do sklepu, zwróciłam uwagę na dziwnie zachowującego się mężczyznę. Wziął cały karton piwa, ale nie miał ze sobą wózka na zakupy ani choćby koszyka. Poza tym cały czas przestępował z nogi na nogę blisko drzwi, którymi wchodzili klienci. Gdy odwróciłam się w jego stronę, w tym momencie otworzyły się drzwi. On z tego skorzystał i wybiegł z kartonem ze sklepu. Zostawiłam swój koszyk i zaczęłam go gonić. To była akcja-reakcja, bez chwili namysłu, po prostu działanie. Złodziej, łapać złodzieja!
Kanecka była w długim zimowym płaszczu i z małą torebką, w której jest miejsce tylko na policyjną legitymację i chusteczki. W sklepie zareagowały jedynie dwie ekspedientki, ale ich pościg zakończył się przy drzwiach. – Zaczęłam krzyczeć: „Stój! Zatrzymaj się!”. Mijaliśmy przechodniów, ale nikt mi nie pomógł. Mężczyzna, widząc, że go gonię, odrzucił łup. Przebiegł przez ulicę tuż przed samochodem, ja za nim trochę ostrożniej. Biegnąc ulicami i między blokami, chciałam zadzwonić do naszego dyżurnego, ale zablokował mi się telefon.
Uciekający mężczyzna na głowie miał kaptur, a na plecach czerwony plecak. Gdy zwiększał się dystans między złodziejem a policjantką, ten dobrze widoczny plecak naprowadzał ją na mężczyznę.
– Im dłużej za nim biegłam, tym bardziej byłam zdeterminowana, by go zatrzymać. Zadzwoniłam do dyżurnego Komisariatu I Policji w Radomiu asp. szt. Marcina Sułowskiego i już nie rozłączając się, informowałam go, gdzie jestem.
POLICJANTKA POTRZEBUJE POMOCY
W pewnym momencie mężczyzna skierował się w kierunku stadionu. Pod górkę. Wtedy oboje przeszli w marsz.
– Jednak znowu zerwałam się do biegu, bo tam jest budowa i bałam się, że mężczyzna spróbuje się ukryć na jej terenie, a tam radiowóz nie dojedzie i będę musiała sobie dalej radzić sama.
Złodziej pierwszy opadł z sił.
– Cztery lata jeździłam w patrolu, były interwencje, w których pojawiały się nóż i broń, i dawałam radę. Teraz finał był już blisko.
Dyżurny KP I Radom w międzyczasie puścił komunikat: „Policjantka potrzebuje pomocy”. Miał do dyspozycji tylko jeden patrol, ale był w kontakcie z dyżurnym miejskim, który wysłał we wskazaną lokalizację kolejny patrol.
– Dopadliśmy go wszyscy razem, gdy chciał wejść na klatkę schodową jakiegoś bloku. To nie był jego adres zamieszkania, po prostu chciał się przed nami ukryć. Mężczyzna szarpał się, więc go przytrzymywałam. Pomocy udzielili mi policjanci z SPPP w Radomiu. Policjant powiedział do mnie: „Niech go pani zostawi”. Kim jestem, zorientował się dopiero, gdy mu powiedziałam, że też jestem policjantką. Po chwili zjawili się koledzy z wydziału patrolowo-interwencyjnego i spytali: „Nic ci nie zrobił?”. Nic. Tylko czułam, że pewnie będę miała zakwasy w nogach.
Pościg mł. asp. Agnieszki Kaneckiej za złodziejem trwał ok. 15–20 minut. Przebiegła za nim ok. dwóch kilometrów. Nie odpuściła.
– Mam 15 lat i 3 miesiące służby. Kiedyś trenowałam gimnastykę akrobatyczną, czasem chodzę na siłownię, jestem ratownikiem WOPR-u. Dobrze, że miałam buty z płaską podeszwą, bo na obcasie byłoby trudniej tak długo za nim biec.
Policjanci w drodze na komisariat zatrzymali się jeszcze w sklepie, z którego mężczyzna próbował ukraść karton (20 sztuk) piwa. Butelki rozbiły się lub rozszczelniły. Łączną stratę oszacowano na 110 zł. Kwalifikacja – wykroczenie. Czy policjantce po służbie, w drodze do dzieci i męża, warto było podejmować pościg za złodziejem alkoholu?
– Warto, nie mam co do tego wątpliwości – mówi mł. asp. Agnieszka Kanecka. – Nie może być tak, że ludzie wchodzą do sklepu i biorą, co chcą, jak swoje. Sprawa mężczyzny trafi teraz do sądu.
ANDRZEJ CHYLIŃSKI
zdj. autor