Strona główna serwisu Gazeta Policyjna

glina strażak DWA BRATANKI

Wydawać by się mogło, że policjanci wiedzą o strażakach wszystko. W końcu niemal codziennie współpracują podczas różnych zdarzeń - i to zarówno prewencja, jak i kryminalni. Ale w praktyce wśród funkcjonariuszy krąży wiele nieprawdziwych mitów. Postanowiliśmy je wyjaśnić.

O tym, jak interwencje Policji wyglądają z punktu widzenia Państwowej Straży Pożarnej, czym jest mityczne śledztwo pożarnicze i co powinniśmy o sobie wiedzieć, żeby współpraca naszych formacji była jeszcze lepsza, rozmawiamy ze st. kpt. mgr. inż. Dariuszem Baranowskim – funkcjonariuszem Zakładu Badania Przyczyn Pożarów i Rozpoznawania Zagrożeń Szkoły Głównej Służby Pożarniczej w Warszawie oraz biegłym sądowym z zakresu pożarnictwa.

Policyjny patrol to zwykle dwóch dobrze znających się funkcjonariuszy. Pełnią służbę, przemieszczając się w wyznaczonym rejonie służbowym w oczekiwaniu na interwencje zlecone lub podejmując własne. Jak to działa u was na tym podstawowym poziomie?

Pracujemy w grupie, która nazywa się zastępem, w którego składzie znajduje się minimum trzech funkcjonariuszy. W praktyce jest to najczęściej pięciu lub sześciu ludzi. Każdy z nich wie, jaką funkcję pełni w zastępie. Mamy więc kierowcę, dowódcę i dwie roty. Rota to dwóch ludzi – strażak nigdy nie wchodzi do pożaru sam.

Jak więc wygląda taka typowa interwencja, kto za co odpowiada, jaka jest taktyka działania?

Strażak, stawiając się do służby, otrzymuje informację, z kim tworzy zastęp, kto będzie dowodził i w jakim wozie bojowym pojedzie na akcję. Strażacy pełniący 24-godziną służbę w rozkazie na dany dzień są przypisani do określonych samochodów wyjazdowych. O tym, że trzeba wyjechać na działania, strażacy dowiadują się z tablicy informacyjnej z numerami zastępów, alarmu dźwiękowego oraz informacji przekazanej radiowęzłem przez dyżurnego punktu alarmowego bądź stanowiska kierowania (odpowiednik policyjnego oficera dyżurnego). Zgłoszenie trafia do jednostki za pośrednictwem operatora numeru 112. Dostajemy tylko podstawowe informacje, np. adres i hasło „Pomoc Policji w otwarciu drzwi mieszkania”. Po dotarciu pod wskazany adres zastęp wychodzi z pojazdu i melduje gotowość do działania. Dowódca zgłasza dyżurnemu stanowiska kierowania, że jest na miejscu i po wstępnej ocenie sytuacji informuje, czy ma wystarczające siły i środki, czy też będzie niezbędne wsparcie. Działaniami kieruje dowódca, on też prowadzi korespondencję radiową. Do obowiązków kierowcy należy obsługa nie tylko auta, ale także całego sprzętu silnikowego na pokładzie, np. agregatów prądotwórczych. Strażacy są podzieleni na pary, które w naszej terminologii nazywamy rotami. Jedna rota to zabezpieczenie, druga to natarcie. Zabezpieczenie rozwija odcinek (wąż), podłącza go do hydrantu i zasila wóz bojowy w wodę, czasem zabezpiecza rotę nacierającą, np. zapinając strażakom linki asekuracyjne. Rota wchodząca do zadymionego budynku w aparatach powietrznych wykonuje natarcie na ogień z prądownicą (końcówka węża o regulowanej sile prądu wody). Strażacy wycofują się do punktu wyjścia po odcinku. Problem w tym, że wąż teoretycznie może się na łączeniach odcinków rozpiąć – stąd dodatkowa asekuracja linką.

Kto był w takiej sytuacji, ten wie, że w silnym zadymieniu widać nie dalej jak do końca dłoni, a czasem tylko do łokcia.

Tak, do tego błędnik pozbawiony punktów odniesienia potrafi wieść nas na manowce. Nie wiadomo skąd się przyszło, gdzie jest prawa i lewa strona, gdzie jest góra, a gdzie dół. Można stać dwa metry od wyjścia z pożaru i wejść z powrotem do płonącej posesji, zamiast z niej wyjść.

Dlatego właśnie drogi ewakuacyjne mamy oznaczone fosforyzującymi piktogramami?

I one naprawdę potrafią uratować życie. Bardzo często ludzie nieposiadający specjalistycznej wiedzy dziwią się, że np. dwa metry od wyjścia z budynku i dodatkowo nad samymi drzwiami wiszą te piktogramy. A to właśnie konieczność potwierdzona doświadczeniem – gdy orientacja w przestrzeni zawiedzie i nie mamy najmniejszego pojęcia, w którym kierunku uciekać, wówczas pozostaje poruszanie się wzdłuż ściany i szukanie tych znaków ewakuacyjnych.

Wracając do wspólnych interwencji z Policją – wiemy, że gdy wzywa Policja, to głównie po to, żeby umożliwić policjantom wejście do lokalu, jednak na miejscu może się okazać, że policjantom trzeba pomóc także w działaniach ratowniczych, bo strażak to także ratownik. Ale w jakich sytuacjach straż wzywa Policję?

Naszym podstawowym zadaniem jest ratowanie zdrowia i życia. Gdy wchodzimy do obiektu, koncentrujemy się na tym zadaniu. Nie mamy możliwości protokolarnego zabezpieczenia mieszkania, zaplombowania go, przekazania kluczy zarządcy tego mienia. Gdy zdarzenie ma jakieś kryminalne konotacje, wówczas obecność Policji jest warunkiem koniecznym. Nie mówiąc już o tym, że zwyczajnie ktoś może stwierdzić, że w mieszkaniu przed wejściem strażaków były na stole kosztowności lub pieniądze, a teraz ich nie ma. Nie mamy narzędzi, żeby się bronić przed takimi oskarżeniami. My – poza sytuacją, gdy ewidentnie chodzi o ratowanie zdrowia, życia czy mienia – bez udziału Policji nie wejdziemy, nie byłoby to niczym uzasadnione. I jeszcze odniosę się do mitu, że strażacy otwierają drzwi, bo mają od tego ubezpieczenie: za straty wyrządzone działaniami PSP czy Policji odpowiada Skarb Państwa. Poszkodowany musi złożyć skargę na sposób przeprowadzenia takiej interwencji do właściwej miejscowo prokuratury, a ta pokieruje sprawą we właściwy sposób. O interes Skarbu Państwa zadba ostatecznie prokuratoria.

W jaki sposób zastęp dokumentuje przeprowadzoną akcję? Czy jego członkowie robią zapisy w notatnikach służbowych, sporządzają notatki lub raporty z użycia w akcji sprzętu służbowego? Na przykład policjant prewencji dokumentuje zapisami w notatniku każdą swoją aktywność, każdy członek patrolu osobno.

Po powrocie do jednostki prowadzący działania gaśnicze, czyli dowódca zastępu, uzupełnia w systemie wspomagania decyzji (SWD-ST) dokument „Informacja ze zdarzenia”. Tam znajdują się podstawowe informacje dotyczące zdarzenia (m.in. składniki czasu operacyjnego, adres, warunki meteorologiczne, liczba sił i środków oraz syntetyczny opis przebiegu działań ratowniczych). Uzupełnia również w elektronicznym systemie dane na temat tzw. przypuszczalnej przyczyny powstania pożaru i w razie potrzeby rozszerza tę wiedzę w krótkim komentarzu. Odpowiedzi wybiera z katalogu 37 propozycji, jedną z opcji do wyboru jest „nieustalona”.

Policjant pełniący służbę na tzw. pierwszej linii przez 8 czy 12 godzin jest w akcji, nawet jeśli nie prowadzi akurat interwencji, to patroluje swój sektor w jej poszukiwaniu, samą swoją obecnością działa prewencyjnie. Co robi strażak, gdy nie gasi pożaru?

Służba trwa 24 godziny, a po niej następuje 48 godzin przerwy. Strażak stawia się w jednostce gotowy do działania o godzinie 7.00. Otrzymuje wiedzę na temat tego, z kim tworzy zastęp. Skład całej zmiany, z której są formowane zastępy, jest stały. Do godziny 15.00 trwają szkolenia, których celem jest ciągłe doskonalenie zawodowe. Oczywiście mamy też przerwy na posiłki, które strażacy jedzą razem. Jest to bardzo ważne, gdyż buduje to poczucie wspólnoty, integruje zespół, buduje zaufanie, a to potem przekłada się na jakość naszej pracy, skuteczność i bezpieczeństwo. Gdy wchodzisz w ogień, wiesz, że za tobą idzie kolega, który cię nie zostawi, gdy zdarzy się wypadek. Po szkoleniach następuje czas tzw. czuwania. Obowiązkiem funkcjonariusza jest wówczas regeneracja psychiczna i fizyczna, jego organizm ma być gotowy na wysokoenergetyczny wysiłek, jeśli dojdzie do akcji.

Społeczeństwu, które nie zna specyfiki zawodów mundurowych, może być ciężko zaakceptować taką informację, że funkcjonariusz śpi na służbie za pieniądze podatnika. W czasie wolnym od interwencji mógłby np. wykonywać jakąś pracę, choćby porządkową. Oczywiście ironizuję.

Ten sam obywatel powinien zdawać sobie sprawę z tego, że po 24 godzinach na nogach strażak może pojechać na akcję, na której będzie pracował kolejne 12 godzin lub więcej, a od jego wydolności i wytrzymałości zależą często czyjeś życie oraz bezpieczeństwo kolegów, którzy pełnią z nim służbę. Zadajmy sobie pytanie, czy chcielibyśmy, żeby nasze życie leżało w rękach np. chirurga, który przed skomplikowaną operacją nie spał dobę.

A teraz scenariusz, który napisało życie. Warszawa: w jednym z osiedlowych mieszkań wybuchł pożar. Z zewnątrz widać, że wszystkie okna są zamknięte. tylko małą szczeliną w jednym z nich z trudem wydobywa się dym. Na miejscu pierwsi są policjanci i od sąsiada otrzymują informację, że w środku mogą być ludzie. Oczywiście natychmiast podejmują decyzję o wejściu do środka. Na ich nieszczęście drzwi do lokalu nie są zamknięte na klucz. W momencie ich gwałtownego uchylenia następuje wybuch. Wylatują okna z mieszkania, policjanci są poparzeni. Co tam się stało? Gdzie był błąd?

Doszło tam do zjawiska, które my nazywamy „backdraftem”. Nawet jest taki film amerykański „Ognisty podmuch” doskonale je obrazujący. Wracając do odpowiedzi – w lokalu powstał proces spalania, ogień błyskawicznie wypalił tlen z powietrza i powstało dużo produktów spalania. Mimo to pomieszczenie zdążyło się bardzo nagrzać, w związku z czym materiały znajdujące się w środku cały czas się tliły, jednak z powodu braku tlenu nie mógł powstać płomień. Należy mieć świadomość, że dym także się pali, jednak potrzebuje do tego wysokiej temperatury i oczywiście tlenu. Policjanci, otwierając drzwi, dostarczyli tlen, i nastąpiło gwałtowne rozgorzenie, które miało taką moc, że wzrost ciśnienia wysadził okna, i – jak zgaduję – powalił na ziemię tych policjantów.

Jaką ma więc Pan radę dla policjantów, którzy znajdą się w podobnej sytuacji? Jak w takich okolicznościach działają strażacy?

Już na zewnątrz budynku należy ocenić miejsce pożaru. Jeśli w środku się pali, a zamknięte są wszystkie okna, możemy się spodziewać rozgorzenia po otwarciu drzwi. Jeśli jakieś okno jest otwarte, wydobywają się z niego ogień i dym, to już wiemy, że w lokalu jest odpowiednia ilość powietrza. A więc pali się, ale w sposób mniej więcej stabilny. Strażak, który znajdzie się na miejscu, najpierw zdejmuje rękawice i zewnętrzną powierzchnią dłoni sprawdza ciepłotę drzwi w ich górnej części. Jeśli drzwi są gorące, to znaczy, że w środku temperatura jest już bardzo wysoka i można spodziewać się rozgorzenia, gdy pozwolimy pożarowi oddychać (dostarczymy powietrze przez otwarcie drzwi). Jeśli ktoś jest w środku, to w warunkach zadymienia uratowanie tej osoby będzie trudne, a jeśli nastąpi rozgorzenie, to dodatkowo podniesie temperaturę. Chyba że osoba sama dotarła w okolice drzwi i np. tu straciła przytomność, wówczas szanse na jej uratowanie rosną. Nasza taktyka jest taka: uchylamy drzwi tylko tyle, żeby podać rozproszony prąd wody w przestrzeń podsufitową pomieszczenia, i zamykamy je. Wysoka temperatura spowoduje parowanie, a wskutek tego – obniżenie temperatury górnej warstwy dymu. Wodę w górną partię lokalu podajemy tyle razy, aż para wodna zneutralizuje ryzyko rozgorzenia. Wówczas dopiero można bezpiecznie wejść do środka.

Jest Pan biegłym sądowym z dziedziny pożarnictwa. W jaki sposób strażacy prowadzą swoje śledztwo pożarnicze? Czy w PSP funkcjonuje ktoś, kto jest odpowiednikiem policyjnego technika kryminalistyki?

Śledztwo pożarnicze jako takie de facto nie istnieje, to jest szkodliwy mit. Bardzo się cieszę, że naszą rozmowę przeczytają także policjanci z dochodzeniówki. Fakty są takie: dochodzenie przyczyny powstania pożaru leży w kompetencjach Policji i prokuratury. To Policja zabezpiecza ślady i prowadzi czynności. Na miejscu zdarzenia może pojawić się biegły z zakresu pożarnictwa od razu na etapie formowania grupy dochodzeniowo-śledczej, już wtedy w ramach współpracy może zasugerować, na jakie ślady należy zwrócić uwagę. To ważne, gdy w grupie z konieczności znajdzie się np. policjant, który niekoniecznie ma już bogate doświadczenie, ale np. był jedynym pełniącym dyżur w jednostce. Państwowa Straż Pożarna nie może zabezpieczać dowodów rzeczowych, nie może przesłuchiwać świadków, nie może ingerować w wygląd pogorzeliska. Nie dysponuje w efekcie żadnymi narzędziami do prowadzenia czynności, które moglibyśmy określić jako śledztwo pożarnicze.

Skąd więc medialne informacje o przyczynach zdarzenia zaraz po ugaszeniu pożaru, a nawet jeszcze w trakcie akcji gaśniczej?

Państwowa Straż Pożarna ma obowiązek zakończenia interwencji określeniem tzw. przypuszczalnej przyczyny powstania pożaru. Z naciskiem na słowo „przypuszczalnej”. Prowadzący działania gaśnicze wraca do jednostki i taką domniemaną przyczynę wybiera z listy 37 pozycji, którą proponuje mu elektroniczny system. Przypuszczalną przyczynę określa na podstawie tego, co widział na miejscu, oraz własnego doświadczenia. Nie jest to opinia o mocy prawnej, nie ma żadnego wiążącego znaczenia. Niestety bywa tak, że policjanci prowadzący sprawę występują do PSP z wnioskiem o udostępnienie danych na temat przypuszczalnej przyczyny pożaru, a potem taka informacja trafia do akt sprawy w sądzie jako przyczyna pożaru i gdy wychodzi to na jaw, cała praca nad sprawą idzie na marne. Bez względu na skalę zdarzenia – czy jest to spalony kosz na śmieci, czy też pożar posesji z ofiarami śmiertelnymi – faktyczną opinię na temat przyczyny powstania pożaru, zagrożenia z nim związanego dla mienia i ludzi wydaje wyłącznie biegły sądowy z dziedziny pożarnictwa. Nie podejmuję się zgadywać, skąd media czerpią wiedzę na temat przyczyny powstania pożaru, gdy nadal trwa akcja gaśnicza.

Na koniec chciałbym nawiązać do niedawnego zdarzenia, doskonale ilustrującego dobrą współpracę obydwu służb. W listopadzie 2022 r. na terenie szkoły w Wieszczętach do studzienki kanalizacyjnej wpadło trzyletnie dziecko. Chłopiec utknął w wąskiej rurze kilka metrów pod ziemią i stał tam zanurzony po szyję. Do środka nie mógł zmieścić się żaden ze strażaków ratowników obecnych na miejscu, ale zmieściła się drobna policjantka, sierż. szt. Agata Haluch-Willmann (po tym zdarzeniu awansowana na stopień mł. asp.). Na własną prośbę została opuszczona przez strażaków do wąskiego otworu głową w dół w uprzęży alpinistycznej, z rękoma wyciągniętymi do przodu i wyciągnęła chłopca. Zadała kłam twierdzeniom, że w służbach mundurowych na pierwszej linii potrzebni są wyłącznie dobrze zbudowani mężczyźni. Czy w działaniach zastępów PSP kobiety też biorą udział?

Oczywiście w naszej formacji kobiet nie brakuje, choć w zastępach jest ich niewiele. Kilka lat temu w reakcji na prośby samych funkcjonariuszek PSP wprowadziliśmy ujednolicone testy sprawności fizycznej obowiązujące podczas naboru kandydatek i kandydatów. W efekcie liczba pań, które były w stanie je zaliczyć, znacznie spadła, a na studia do SGSP w Warszawie przez chyba kilka lat od tych zmian nie trafiła ani jedna kobieta. Obecnie mamy grupę pań podchorążych, co oznacza, że pod względem sprawnościowym nie odstają od mężczyzn. A o bohaterskim czynie sierż. szt. Agaty Haluch-Willmann oczywiście słyszałem. Komendant Główny PSP, gen. bryg. Andrzej Bartkowiak wyróżnił tę policjantkę za ogromną odwagę i determinację w ratowaniu życia dziecka i podkreślił, że czyniąc to, ryzykowała własnym.

rozmawiał Tomasz Dąbrowski

zdj. archiwum st. kpt. mgr. inż. Dariusza Baranowskiego