Strona główna serwisu Gazeta Policyjna

Obrazy z wojny

Mariupol, Bucza, Borodzianka, Chersoń, Izium, Charków, Mikołajów – to ostatnio najgłośniejsze miejsca na Ukrainie, które noszą ślady nieludzkiego zachowania sił rosyjskich. Masowe groby ludności cywilnej, bombardowania, ostrzelane obiekty cywilne i szpitale to zbrodnie wojenne, którymi zajmuje się Międzynarodowy Trybunał Karny w Hadze. Do osądzenia sprawców są potrzebne jednak dowody.

Śledztwo w sprawie wojny napastniczej wszczętej 24 lutego 2022 r. przez władze i funkcjonariuszy Federacji Rosyjskiej przeciwko Ukrainie (tj. o czyn z art. 117 §1 k.k. i in.) ze strony polskiej prowadzi Mazowiecki Wydział Zamiejscowy Departamentu ds. Przestępczości Zorganizowanej i Korupcji Prokuratury Krajowej w Warszawie.

– Pojechaliśmy na Ukrainę w ramach pomocy prawnej w sprawach karnych. Na podstawie umowy zawartej 25 marca 2022 r. między Polską, Litwą, Łotwą, Estonią, Słowacją i Ukrainą powołano wspólny zespół śledczy (zespół JIT), w skład którego włączono funkcjonariuszy Policji i prokuratorów mających m.in. doświadczenie w wykonywaniu czynności dochodzeniowo-śledczych i techniczno-kryminalistycznych – mówi mł. insp. dr Michał Białęcki, p.o. zastępca dyrektora Biura Zwalczania Przestępczości Ekonomicznej, a latem 2022 r., gdy prowadzono oględziny na Ukrainie, naczelnik Wydziału Dochodzeniowo-Śledczego Biura Kryminalnego KGP.

– Naszym zadaniem było udokumentowanie, w ramach prowadzonych czynności oględzin, zniszczeń obiektów cywilnych powstałych w wyniku ataków bombowych, dronowych czy rakietowych – mówi mł. insp. dr Michał Białęcki.

– Byliśmy samowystarczalni. Jechaliśmy przygotowani na wszystkie czynności procesowe, oględziny zwłok, na pobieranie próbek DNA, wykonywanie fotografii, filmowanie czy zabezpieczenie innych śladów i przedmiotów – dodaje mł. insp. Piotr Trojanowski z Wydziału Dochodzeniowo-Śledczego Biura Kryminalnego KGP.

OGLĘDZINY

– Praca była wymagająca. Kamizelki kuloodporne, hełmy, stres i 35°C. Kiedy manewrowały nad nami myśliwce, to nawet w tych 35°C i w ciężkiej kamizelce robi się nagle chłodno – mówi stołeczny policjant biorący udział w oględzinach na Ukrainie.

Przez dwa tygodnie w strefie zagrożenia polscy policjanci funkcjonowali w podwyższonej czujności.

– Niebezpieczeństwo było realne. Mieliśmy je z tyłu głowy cały czas. Czynności, które tam robiliśmy, dla techników nie były nowe, ale warunki były jednak inne. Koncentracja również była inna. Zawsze ustawialiśmy się tam, gdzie można było się sprawnie ewakuować. Pracowaliśmy w miejscach, które nie zawsze były rozminowane. Na szczęście byli z nami policyjni pirotechnicy, którzy sprawdzali i oczyszczali nam teren. My jako technicy wchodziliśmy dopiero po nich, ale i tak mocniej się rozglądaliśmy – opowiada technik kryminalistyki z KSP.

Przez cały czas policjantom towarzyszyły cykliczne alarmy bombowe, słychać było eksplozje i strzały. Umowa była taka, że po prostu „grzmi” – opowiadają policjanci. Im bliżej frontu, „grzmiało” częściej i głośniej.

Każda wojna ma też specyficzny zapach. Ciężki i bardzo słodki. Znany każdemu technikowi kryminalistyki. – Byliśmy w miejscowościach, gdzie ten zapach unosił się praktycznie stale – mówi stołeczny policjant.

OSTROŻNOŚĆ

– Uważaliśmy na wszystko. Za każdym razem, zanim zaczęliśmy skanować, wprowadzaliśmy swoje procedury bezpieczeństwa. Kontrterroryści z CPKP „BOA”, którzy byli z nami sprawdzali, czy jest bezpiecznie, i wskazywali, gdzie możemy się poruszać – mówi mł. insp. Piotr Trojanowski.

– Nasze zadania polegały na sprawdzaniu terenu pod kątem ujawnienia min pułapek pochodzenia wojskowego lub improwizowanych, a które mogły być pozostawione zarówno przez Ukraińców, jak i wycofujących się Rosjan. Było bardzo dużo pozostałości amunicyjnych. Nie spodziewaliśmy się wojsk rosyjskich w miejscach, gdzie byliśmy, ale tego, co jest nieprzewidywalne, i ataku rakietowego – dodaje kontrterrorysta z BOA.

OBRAZY

Wiejski domek kryty strzechą z wielką wyrwą po wystrzale z czołgu. Obok strażnica strażacka. Rosjanie, jak wjeżdżali, to celowali od razu w tę wartownię, żeby strażacy nie ostrzegli ludzi. Inny obraz – w jednej z miejscowości Ukraińcy pokazali policjantom zniszczony urząd miasta, który okupowali Rosjanie. Po ich wyjściu został rysunek na tablicy. Rodzina. Mama, tata, dzieci.

– Zniszczenia były straszne. Podjechał czołg, strzelił w róg budynku, a ten złożył się jak domek z kart. To był dom człowieka, który mówił nam, że jest współtwórcą antonowa.

W jednej z miejscowości policjanci zastali też taki obraz – spalony transporter z przywiązanym bankomatem. Rosjanie chcieli go wywieźć.

– Mnie bardzo poruszały zwierzęta, które biegały bezpańsko – wspomina stołeczny funkcjonariusz, który zaopatrywał się w lokalnych sklepikach w kości i mięso, i dokarmiał je. Ludzie, gdy to widzieli, od razu nabierali większego zaufania. – Wyszliśmy na ulicę, a tam było kompletnie pusto. Nikogo. Wymarłe, potężne miasto. Tylko dużo bezpańskich psów wszędzie – tak zapamiętał to technik kryminalistyki z Gdańska.

– Te spalone bloki i ślady na asfalcie po czołgach, po broni maszynowej robią wrażenie. Wydaje się, że stoją dwa bloki – podjeżdżasz i widzisz, że był jeden, rakieta uderzyła w środek i podzieliła go na dwa. Do tego obrazu człowiek się szybko przyzwyczaja, tym bardziej że wiele widział w życiu zawodowym. Najtrudniejsze jednak były bezpośrednie relacje ludzi, osobiste tragedie. Opowiadali, co się tu stało, gdzie strzelali, kto został zabity i jak – opowiada mł. insp. Piotr Trojanowski z KGP.

OPOWIEŚCI

– Zakres naszych zadań był uzgodniony z przedstawicielami organów ścigania Ukrainy. Mieliśmy się skupić tylko na oględzinach. Pracowaliśmy jednak często wśród mieszkańców, którzy do nas przychodzili, zapraszali, częstowali jedzeniem, więc nie sposób było z nimi nie rozmawiać. Niesamowite, że nawet na wsiach, gdzie dostęp do informacji jest ograniczony, starsi ludzi byli świetnie zorientowani, że Polacy pomagają Ukraińcom, zapewniając im na terenie Rzeczypospolitej wikt i opierunek – mówi mł. insp. dr Michał Białęcki.– Zostały mi w głowie poruszające opowieści dotyczące pozbawienia życia dzieci i najbliższych członków rodziny na ich oczach. Dzieci zostały spalone żywcem, ich matka rozstrzelana przed blokiem. Mąż jednej z mieszkanek podkijowskiej miejscowości wyszedł przed bramę, żeby zwrócić uwagę żołnierzom, że źle się zachowują, i już nie wrócił do domu. Ta pani, która nam o tym opowiadała, sama mówiła, że doznała jakiegoś szoku, bo jeszcze przez tydzień gotowała mężowi obiady, mając nadzieję, że wróci – opowiada mł. insp. dr Michał Białęcki.

– Jako Polacy byliśmy bardzo przyjaźnie traktowani przez miejscowych. Opowieści, którymi się z nami dzielili, nie ma w telewizji, bo to były ich przeżycia – mówi białostocki funkcjonariusz.

Miejscowi wynosili naszym policjantom ciastka, ktoś usmażył chleb na patelni z czosnkiem i przyniósł, ktoś inny chciał podzielić się truskawkami.

– Z czymś takim nigdy się nie spotkałem – mówi policjant z Gdańska.

– Tego nie da się zapomnieć. Te ruiny, wysoki blok i wielkie wyrwy po rakietach. Dwie, trzy klatki znikają i ludzi tam mieszkających też nie ma. Zostają tylko opowieści świadków. Niesłychane, że żołnierze mogą tak postępować – dziwi się policjant z Białegostoku.

ODDŹWIĘK

Z Ukrainy, jak z każdej wojny, wraca się z wysokim poziomem adrenaliny. – Teraz każde zdarzenie, nawet to bardzo poważne już nie jest tak emocjonujące. Będąc tam, mieliśmy poczucie, że robimy coś bardzo pożytecznego. Coś, co przekłada się na te wartości, które dominują w naszym zawodzie, bo przecież każdy przyjął się po to, żeby robić coś dla kogoś. A jeżeli widzi się realne przełożenie naszej pracy, to ma to dużą wartość i chce się więcej – mówi stołeczny policjant.

IZABELA PAJDAŁA

zdj. LK KWP w Gdańsku, LK KSP, BZPE