Pościgi samochodowe, nagłe zwroty akcji oraz dynamiczne konfrontacje z przedstawicielami przestępczego półświatka. Policyjny Black Hawk włączony do akcji w chwili, w której zdawało się, że tym razem porażka jest nieunikniona. W tej historii nic z tych rzeczy nie będzie. Ot, jedna z wielu opowieści o zwykłych ludziach, którzy stanęli w obliczu banalnego być może problemu, jednak niezwykle trudnego do rozwiązania.
Pani Ewa już niedługo mogłaby być na emeryturze, ale nie spieszy się jej, każdy kolejny dzień to kolejna ważna misja. Uważa, że odpocząć jeszcze zdąży. Od 35 lat zajmuje się nauczaniem początkowym w szkole podstawowej w Mońkach pod Białymstokiem. Dzieci garną się do nauczycielki, widać, że ją lubią. Gdy ona sama była dzieckiem, z rodzicami mieszkała w Grajewie. Zanim jej rodzice się poznali, obydwoje mieli już po jednym dziecku i dopiero później na świat przyszła mała Ewa. Kilkanaście lat później ta sama Ewa przygotowywała się do egzaminu dojrzałości. Początek tej historii miał miejsce właśnie wtedy, tak to zapamiętała:
– Za chwilę matura i cały świat kręci się wokół niej. To było w szkole – podszedł do mnie starszy o kilka lat chłopak, przedstawił się. Nazwisko miał takie samo jak moje. Powiedział, że jest moim bratem, że mój tata to też jego tata. Zaprosił mnie do swojego domu w miejscowości położonej pod Grajewem. Pojechałam tam, poznałam jego żonę. Do dziś pamiętam poddasze, na którym mieszkali, i fragment drogi tuż przed domem. Wtedy widziałam go drugi raz i zarazem ostatni…
Mijały lata. Przyrodni brat Przemysław gdzieś zniknął. Podobno osiadł gdzieś bliżej Warszawy. Ewa wychowała trójkę własnych dzieci oraz – z racji wykonywanego zawodu – setki cudzych. Kilkanaście lat temu pochowała matkę, a w ubiegłym roku zmarł jej ojciec.
– Nagle trzeba było uporządkować nie tylko emocje, lecz także sprawy formalne. Wszystkie te tłumione myśli, a uważane za nieobecne, wróciły ze zdwojoną mocą. Nie wyobrażałam sobie, że Przemek nie dowie się, że nasz ojciec nie żyje – opowiada kobieta. – Przez rok szukałam śladu, którego mogłabym się złapać. Pytałam ludzi, przeszukałam media społecznościowe, notatki ojca. Nie byłam w stanie zlokalizować domu, w którym mój brat mieszkał kilkadziesiąt lat wcześniej, nic nie wiedziałam o rodzinie z jego strony. Wszystko to było na wyciągnięcie ręki i przepadło wraz ze śmiercią naszego ojca. Zrezygnowałam. I wtedy przypomniałam sobie o pani Joasi, policjantce, która jako rodzic była zawsze bardzo blisko szkoły. Uważałam, że to będzie zawracanie jej głowy banalną sprawą, jednak zrozpaczona wykonałam telefon. Chciałam tylko prosić o poradę, dowiedzieć się, czy Policja może mi jakoś pomóc – wspomina Ewa.
– Od razu wiedziałam, z kim rozmawiam – mówi podinsp. Joanna Mocarska, dziś zastępca naczelnika Wydziału Prewencji KWP w Białymstoku.
– W pierwszej sekundzie zwróciłam uwagę na to, że słyszę głos osoby przybitej i bardzo smutnej – a zapamiętałam tę panią jako niezwykle energiczną, serdeczną i pogodną. Akurat byłam na urlopie i do służby miałam wrócić dopiero tydzień później. Zapytałam, jakie mamy dane, według których moglibyśmy szukać.
Okazało się, że znane są tylko imię i nazwisko oraz imię ojca poszukiwanego. Nie było wiadomo, czy żyje, ile ma dokładnie lat, gdzie może mieszkać, czy w ogóle przebywa w Polsce. Nie ustalono, gdzie stał i czy nadal stoi dom, na poddaszu którego 40 lat temu spotkało się rodzeństwo. Warszawa, Jasienica – te miejscowości luźno kojarzyła z bratem pani Ewa. Jeśli takiej sprawie nadaje się oficjalny bieg, co nie zawsze jest możliwe, wówczas policjant sprawdza w pierwszej kolejności systemy informacyjne: najczęściej się okazuje, że osób o identycznym imieniu i nazwisku jest nawet kilkadziesiąt w całym kraju. Imię ojca dodatkowo zawęża liczbę wyników wyszukiwania, ale tylko wówczas, gdy imię rodzica i nazwisko poszukiwanego należą do niezbyt często spotykanych.
– Gdy zakończyłam rozmowę z panią Ewą, byłam bardzo wzruszona jej opowieścią. Wiedziałam, że nie wytrzymam do końca urlopu i że muszę się tym zająć od razu. Nie tylko ze służbowego obowiązku, ale także ze zwykłej, ludzkiej potrzeby. Nic nie daje takiego poczucia satysfakcji jak świadomość, że można komuś realnie pomóc. Sprawdziłam najpierw, czy taki człowiek funkcjonuje w social mediach, jednak bez efektu – kontynuuje podinsp. Mocarska.
Okazało się, że wszelkie ogólnodostępne kanały informacyjne nie identyfikują opisanego mężczyzny. Pojawił się jednak dający nadzieję ślad – ktoś z dawnych znajomych poszukiwanego kojarzył z nim nazwę miejscowości – Jasienica. Ale Jasienic jest w Polsce co najmniej 15. Pierwsze dwa typy padły na te Jasienice, które są zlokalizowane najbliżej Warszawy. Wykorzystując aplikację Moja Komenda, podinsp. Joanna Mocarska ustaliła, którzy dzielnicowi obsługują wytypowane przez nią miejscowości i postanowiła nawiązać z nimi kontakt. Drugą Jasienicą z listy do sprawdzenia była Jasienica Mazowiecka pod Wołominem.
– Gdy odebrałem telefon, byłem akurat w Ośrodku Pomocy Społecznej w sprawie jednej z rodzin objętych procedurą Niebieska Karta – wspomina dzielnicowy asp. szt. Tomasz Popowski z Komisariatu Policji w Tłuszczu. – Nikt o osobie, o jaką pytała pani podinspektor, tu nie słyszał. Jestem dzielnicowym od prawie 10 lat, a na tym terenie pełnię służbę 18 lat. Po takim czasie zna się w swoim rejonie praktycznie wszystkich, przynajmniej z widzenia. Intuicja podpowiadała mi jednak, że warto sprawdzić kilka tropów i popytać. Na jednym z podwórek zastałem mężczyznę. Imię i nazwisko się zgadzały, potwierdził, że ma siostrę Ewę, której nie widział 40 lat. Był bardzo zaskoczony i wzruszony. Zgodził się na przekazanie siostrze numeru telefonu do siebie.
Gdy w rozmowie docieramy do tego wątku, dwie kobiety – policjantka i nauczycielka – mają łzy w oczach, wymieniają serdeczne uściski, a potem odreagowują te emocje śmiechem. Widać, że to będzie przyjaźń na kolejne lata. Pani Ewa opowiada: – Pod koniec dnia zadzwoniła do mnie Joanna i wykrzyczała radosnym głosem: „Mamy go!”. Nie mogłam uwierzyć, że problem, z którym nie mogłam sobie poradzić sama przez rok, w ciągu jednego dnia został rozwiązany przez Policję i dzięki wrażliwym, bezinteresownym i życzliwym ludziom, którzy w tej Policji pracują. Czuję, że spełniłam swój moralny obowiązek względem ojca i ostatecznie zamknęłam sprawę, która czekała 40 lat. Okazało się, że brat nie szukał ze mną kontaktu, gdyż wychodził z błędnego założenia, że ja go nie potrzebuję. Nasze rozmowy telefoniczne wyglądają dziś tak, jakbyśmy znali się całe życie. Tacy policjanci jak Tomasz Popowski oraz Joasia Mocarska są chlubą tej służby.
Po prostu „Pomagamy i Chronimy”. – Nawet na urlopie, pani Ewo! – dodaje podinsp. Joanna Mocarska.
Tomasz Dąbrowski
zdj. Tomasz Dąbrowski, KPP w Wołominie