Obawialiście się sytuacji, w której rozpoczęliście pracę z pacjentami covidowymi?
Sławek: Jakaś obawa była, ale patrząc na jednostkę, w której służymy, gdzie mamy wydział CBRN, czyli do zwalczania zagrożeń chemicznych, biologicznych radiacji i zdarzeń nuklearnych, przygotowujemy się do tego typu zdarzeń jako medycy pracujący w jednostce. Wcześniej, przed pandemią, byliśmy z Andrzejem w szpitalu na szkoleniu dla personelu medycznego, gdzie właśnie szkoliliśmy, jak się ubierać, rozbierać i stosować środki zapobiegawcze w ramach CBRN. Później przyszło nam współpracować.
Andrzej: W szpitalu jest bardzo dobre zabezpieczenie, sprzęt ochrony indywidualnej. Wiadomo, że jakiś strach jest, ale człowiek ma świadomość, że jest w pełni chroniony i tak naprawdę jak się wie, w jaki sposób wirus się przenosi, to można czuć się bezpiecznym przy zastosowaniu całej procedury zabezpieczenia.
Zostaliście zaszczepieni w grupie „zero”. Mieliście jakieś wątpliwości?
Sławek: Pracując z pacjentami i niestety widząc czasem, jak oni przegrywają walkę z COVID-19, bardzo się ucieszyłem i można to traktować jako zaszczyt i wyróżnienie, że mogliśmy się zaszczepić w pierwszej kolejności. Dało nam to poczucie bezpieczeństwa. Nie miałem żadnych wątpliwości, czekałem na tę szczepionkę, ponieważ jest ona dla mnie też szansą na powrót do normalności. Nasi koledzy, policjanci pracują z ludźmi i są bardzo narażeni na kontakt z wirusem. Chciałbym, żeby populacja policyjna była jak najszybciej zaszczepiona, bo to jest kwestia naszego wzajemnego bezpieczeństwa.
Pracujecie z pacjentami chorymi na COVID-19. Jak przebiega ta choroba?
Sławek: Przede wszystkim pacjenci mają dolegliwości oddechowe, po prostu się duszą. Już na pierwszy rzut oka widać, że nie mogą nabrać powietrza. Potrzebują tlenoterapii cały czas. Jest taka anegdota, że nie ma takiego bólu i krzyku pacjenta, którego ratownik nie wytrzyma. Pacjenci chorzy na covid nie krzyczą. Naprawdę walczą o każdy oddech. Widzimy, jak się zmieniają. Pracując cały czas, co drugi, trzeci dzień na dyżurze, widzieliśmy młodych, zdrowych ludzi, którzy trafili do szpitala w wieku trzydziestu paru lat i w ciągu 2 tygodni stawali się wrakami ludzi. Jeżeli chłopak chudnie w 12 dni 14 kg, to taki widok zapada w pamięć. Pacjenci mają nie tylko problemy z oddychaniem, ale to jest bardzo duże obciążenie dla organizmu. I niestety, patrząc na powikłania też nie jest tak, że przechorujemy COVID-19 i nasz organizm nie pozostaje bez szwanku. Chociażby zwłóknienia płuc pozostają do końca życia.
Spotkaliście się z pacjentami – policjantami?
Sławek: Takich w stanie ciężkim było sześciu, ogólnie było więcej, te dane statystyczne się codziennie zmieniają. Pamiętam policjanta w stanie ciężkim, który był podłączony do ECMO, urządzenia natleniającego krew zewnątrzustrojowo. Każdy jest dla nas pacjentem, ale dla nas był on jeszcze policjantem i nie ukrywam, że trochę większym zainteresowaniem darzyliśmy jego osobę, chociaż żeby pójść zobaczyć, jak jego stan się zmienia. Jest wśród nas solidarność zawodowa.
Jak wygląda praca w szpitalu jednoimiennym?
Andrzej: Pracujemy w 24-godzinnym systemie rotacyjnym. Typowa medyka. Są tam ratownicy cywilni, ze straży pożarnej i policyjni. Wszyscy robimy to samo. Nie ważne, czy ktoś jest ze służb mundurowych czy cywilnych. Każdy jest ratownikiem i w tym kierunku działa.
Sławek: Potraktowano nas jak członków zespołu i doceniono naszą pracę. Trzeba też pochwalić ratowników medycznych ze straży pożarnej, którzy z nami pracują.
Kom. dr n. o zdr. Michał Kurdziel, który napisał na początku pandemii świetny podręcznik „Działania policyjne w środowisku COVID-19”, mówi, że ta walka z wirusem to w zasadzie wojna. Zgadzasz się z takim ujęciem?
Andrzej: Na wielu płaszczyznach na pewno tak, bo pandemia zaskoczyła wszystkich, trzeba było przeorganizować całą ochronę zdrowia, przystosować szpitale, porobić śluzy, przystosować do pacjentów zakaźnych. Trzeba było wdrożyć procedury na wielką skalę, które pomagają uchronić się przed zakażeniem, bo przecież na początku to kulało, zaopatrzyć się w środki ochrony indywidualnej. Można to porównać do wojny w cudzysłowie, bo nikt nie był na to przygotowany, co się zdarzyło, i trzeba było bardzo szybko dostosować i przygotować działanie. Tak naprawdę z nieznanym przeciwnikiem, bo przecież na początku niewiele było wiadomo, jak ten wirus działa, jak szybko transmituje. Teraz mamy już większą świadomość, jak działać i jak się chronić.
Czy coś Cię zaskoczyło w pracy ratownika podczas pandemii?
Andrzej: Raczej nie. Generalnie praca w ratownictwie medycznym jest tak zaskakująca, że ciężko mówić, że coś ratownika może zaskoczyć. Na pewno trzeba się przyzwyczaić do kilku godzin w kombinezonie. W lecie jest jak w saunie. Kombinezon to jest wyzwanie, ale też trzy pary rękawiczek. Trudno na początku coś zrobić przy pacjencie, ale i do tego można się przyzwyczaić. Śmiejemy się, że dużo łatwiej będzie kiedyś robić bez tych dodatkowych rękawiczek. Doceni się, że jest tylko jedna para, chociaż pewnie niektóre środki zostaną z nami na dłużej. Do tej pory mało kto zwracał uwagę na epidemiologię.
Co jest takiego pociągającego w pracy ratownika medycznego?
Andrzej: Na pewno satysfakcja, że można pomóc drugiej osobie. Wyzwania, które ta praca stawia przed człowiekiem, bo cały czas z czymś nowym, trudnym się spotykamy. Satysfakcja i radość, jak się komuś pomogło. Nie każdemu da się jednak pomóc, są sytuacje, w których tę walkę przegrywamy i nie mamy na to wpływu, bo człowiek robi wszystko, a się nie udaje. Ale też często się tę walkę wygrywa i te chwile są najważniejsze.
Dziękuję za rozmowę.
IZABELA PAJDAŁA