Strona główna serwisu Gazeta Policyjna

Szukać, ścigać, zatrzymać

– Skąd jesteście? Jak mnie znaleźliście? – zapytał policjantów Kajetan P. w chwili zatrzymania na Malcie. – Jesteśmy z Poznania i znaleźlibyśmy cię wszędzie! – usłyszał w odpowiedzi.

Rocznie zatrzymują około 50 osób, w tym szczególnie niebezpiecznych przestępców, i są pod tym względem w krajowej czołówce.

Zespół Poszukiwań Celowych Wydziału Ochrony i Poszukiwania Osób w Komendzie Wojewódzkiej Policji w Poznaniu działa już 20 lat. Odnosi wiele sukcesów, ale ma na koncie także wydarzenie dramatyczne.

POSZUKIWAĆ AŻ DO SKUTKU

Pod koniec lat 90. Policja borykała się z problemem ukrywania się przestępców. Każdego roku poszukiwanych listami gończymi było około 50 tys. osób. Poszukiwania były mało skuteczne, bo zajmowali się nimi policjanci wydziałów kryminalnych, prowadzący także wiele innych spraw. Rozwiązaniem okazało się utworzenie, w strukturze wydziałów kryminalnych komend wojewódzkich, wydzielonych zespołów, które miały się zajmować wyłącznie poszukiwaniami najbardziej niebezpiecznych przestępców. Takie kilkuosobowe zespoły powstały w 2001 r. Nazywano je zespołami poszukiwań celowych, bo policjanci dostawali cel i mieli szukać do skutku, choćby miało to trwać latami. Takie zasady obowiązują do dziś.

Po kilku latach, kiedy Robert Ziółkowski, jeden poznańskich tropicieli, po odejściu ze służby opublikował książkę pt. „Łowcy głów”, przylgnęła do nich taka właśnie nazwa.

Otwarcie granic ułatwiło ukrywanie się przestępcom, a Policji utrudniło poszukiwania. Niezbędna stała się współpraca ze służbami innych krajów. Od 2012 r. polska Policja należy do europejskiej sieci ENFAST, zrzeszającej policyjne zespoły poszukiwawcze z całej Europy.

To właśnie we współpracy z ENFAST, a także z Europolem i Interpolem, polscy „łowcy głów” zatrzymali Kajetana P., o którym pisaliśmy w poprzednim numerze „Gazety Policyjnej”. Ten sprawca wyrafinowanej zbrodni poszukiwany był w 190 krajach i zatrzymany po 15 dniach od ucieczki z kraju. Głównymi tropicielami Kajetana P. byli właśnie policjanci z Zespołu Poszukiwań Celowych Wydziału Ochrony i Poszukiwania Osób KWP w Poznaniu, jednego z najlepszych w kraju.

ŚCIŚLE TAJNE

Jest ich zaledwie sześciu. Nie chcą podawać nazwisk ani stopni, niewiele mówią o sobie, a najmniej o metodach pracy.

– Wiemy, że wielu poszukiwanych robi o nas rozpoznanie, interesuje się, kim jesteśmy, jak wyglądamy. Dlatego staramy się, żeby nie tylko nasza praca, ale i nasze personalia były utajnione – mówi jeden z poszukiwaczy.

Jednym z najdłużej poszukiwanych był Stanisław Kot, zabójca, który w 1994 r. zamordował rywala, poćwiartował ciało i zakopał w kilku miejscach w lesie. Z powodu błędów śledczych sąd pierwszej instancji go uniewinnił, po apelacji pojawiły się nowe dowody i opinie biegłych, tym razem ewidentnie wskazujące na winę Kota. Ale on wtedy zniknął. Zaocznie został skazany na 25 lat więzienia. Ukrywał się kilkanaście lat, grupa poszukiwań celowych skutecznie go namierzyła i zatrzymała w 2011 r. Po tylu latach czuł się już bardzo bezpiecznie, w chwili zatrzymania był tak zaskoczony i przerażony, że połknął całe opakowanie tabletek nasennych.

Zbigniew M., który zamordował lekarza w Niemczech, bezskutecznie poszukiwany od 1991 r., był na pierwszej „krótkiej liście”, jaką grupa otrzymała zaraz po swoim powstaniu. M. zaciągnął się do Legii Cudzoziemskiej, potem pracował tam jako instruktor. Mieszkał na stałe we Francji, zmienił nazwisko. Poznańscy „łowcy głów” zatrzymali go w Polsce po 8 latach poszukiwań (i 18 latach od wystawienia za nim listu gończego). Teoretycznie szukają tylko najgroźniejszych bandytów, ale zdarza się, że czasem poszukują też zwykłych złodziei czy oszustów, ukrywających się od lat, których ze względu na mniejsze środki i możliwości nie mogą odnaleźć inne jednostki. Oszusta, który wyłudził z banku ponad 1,5 mln zł i chwalił się, że nikt go nie namierzy, zatrzymali po roku w Szwajcarii.

ZDRADZIĆ MOŻE DROBNY SZCZEGÓŁ

Ukrywający się przestępcy stosują różne metody kamuflażu. Zwykle zmieniają miejsce zamieszkania, często posługują się fałszywymi dokumentami, zmieniają wygląd, zapuszczają wąsy, brodę, golą głowy na łyso, usuwają albo robią sobie tatuaże.

– Dysponujemy na ogół zdjęciem sprzed kilku, czasem nawet kilkunastu lat. Z góry zakładamy, że wygląd poszukiwanego się zmienił, ważne więc są cechy szczególne, jakaś brodawka, specyficzny zarys szczęk, kształt nosa – mówi jeden z policjantów.

Wspomnianego zabójcę z Legii Cudzoziemskiej zdradził charakterystyczny element na twarzy – częściowy brak jednej z brwi. „Makowca”, zleceniodawcę zabójstwa i porwania, rozpoznali m.in. po zarysie szczęk mimo brody, okularów i czapki bejsbolówki. Zatrzymali go po 3 latach na ulicy w Toruniu.

Czasem na ślad przestępcy naprowadzić może jakieś charakterystyczne zachowanie. Halina S. ukrywała się 2 lata po usłyszeniu zarzutów o kierowanie grupą przestępczą zajmującą się hazardem. Kobieta tak nienawidziła Policji, że zawsze na widok radiowozu ostentacyjnie pluła. Policjanci ustalili, że Halina S. ukrywa się w Niemczech, ale ponieważ zmieniła wygląd i personalia, musieli upewnić się co do tożsamości. Poprosili niemieckich kolegów, żeby przed jej domem postawili radiowóz. Chwyt okazał się trafny, Halina S., przechodząc obok radiowozu, ostentacyjnie napluła na ziemię.

Odnalezienie „Hossa”, kierującego grupą, która okradała metodą „na wnuczka”, było jednym z trudniejszych, ze względu na nie zwykle hermetyczne środowisko romskie, w jakim się obracał, a także wyjątkową pomysłowość poszukiwanego w zmienianiu wyglądu. Zatrzymali go, gdy wraz z ochroniarzem szedł ubrany w kombinezon robotnika budowlanego, niosąc skrzynkę na narzędzia. Ten kombinezon były podejrzanie czysty, a skrzynka podejrzanie nowa. Króla „mafii wnuczkowej” poszukiwali zresztą dwa razy, bo zwolniony z aresztu ponownie się ukrywał. Drugim razem było jeszcze trudniej, bo trwała pandemia i wszyscy zasłaniali twarze maseczkami. Pomogła znajomość nawyków poszukiwanego.

Każde poszukiwanie jest inne i do każdego bardzo starannie się przygotowują. Muszą zebrać jak najwięcej informacji o poszukiwanym, środowisku, z którego się wywodzi, rodzinie. Szczegóły są tajemnicą.

TYLKO DLA PASJONATÓW

Do pracy w zespole jest wielu chętnych, bo niektórzy widzą w tym wielką przygodę. A tak naprawdę to służba, która wymaga o wiele więcej wyrzeczeń niż każda inna i wyjątkowej dyspozycyjności.

Nie znają dnia ani godziny, kiedy trzeba wyruszyć, bo pojawił się trop. Oczywiście korzystają z pomocy innych policjantów, ale zasadą jest, że większość czynności operacyjnych wykonują sami. Jeśli dostają sygnał, że „klient” przebywa na drugim końcu Polski, to jadą tam natychmiast. Po pierwsze dlatego, że tylko oni znają wszystkie szczegóły dotyczące poszukiwanego, na które inny policjant mógłby nie zwrócić uwagi, po drugie, że łatwiej im niż miejscowym poruszać się na terenie, gdzie nie są znani. Bywa, że po kilka tygodni przebywają poza domem.

– Trzeba być sprawnym fizycznie, bo nieraz zdarzały się pościgi piesze czy przeskakiwanie płotów. Niezbędne jest dobre władanie bronią, trzeba być czujnym, spostrzegawczym, przygotowanym na wszystko. Zwykły oszust podczas zatrzymania próbował kiedyś użyć paralizatora, a inny wyciągnął broń i zdążył strzelić sobie w potylicę. Trzeba też być trochę psychologiem, żeby na podstawie wszystkich zbieranych informacji o poszukiwanym zbudować jego obraz psychologiczny, który pomoże przewidywać jego ruchy. A że nikt nie jest alfą i omegą, zespół dobraliśmy tak, że jeden ma umysł analityczny, inny wybitną spostrzegawczość, jeszcze inny świetnie włada bronią albo jest bardzo wysportowany i szybki. Ale najważniejsze – wszyscy musimy mieć do siebie nawzajem pełne zaufanie – mówi policjant.

BOLESNA LEKCJA

Wydarzenie, do jakiego doszło w Poznaniu na ulicy Bałtyckiej w kwietniu 2004 r., było bolesną lekcją nie tylko dla poznańskich tropicieli, ale dla całej Policji. Ówczesny zespół poszukiwał Sebastiana Sz., który w 2001 r. napadł na konwój z pieniędzmi, rabując 130 tys. dolarów. W strzelaninie ranił konwojenta. Ukrywał się 3 lata. Poznańscy tropiciele w końcu go znaleźli, ale nim do tego doszło, miało miejsce najbardziej tragiczne wydarzenie w 20-letniej historii grupy. Podejrzewając, że poszukiwany bandyta jest w jednym z samochodów, ścigali go, dogonili, zajechali drogę, a gdy do niego podchodzili, uciekinier staranował autem policyjny samochód i chciał potrącić funkcjonariuszy. Policjanci zaczęli strzelać, kierowca zginął, pasażer został ciężko ranny. Wkrótce okazało się, że nie był to poszukiwany bandyta, tylko dwóch młodych chłopaków będących pod wpływem narkotyków, którzy z tego właśnie powodu uciekali.

Sprawa karna przeciwko policjantom ciągnęła się kilka lat. Sądy dwa razy ich uniewinniły, raz skazały. Na ostatniej rozprawie bronił ich nawet prokurator. Ostatecznie zarzuty uległy przedawnieniu.

To wydarzenie odbiło się na pracy zespołu poszukiwań, który odnosił w tamtym czasie coraz więcej sukcesów. Zmieniono cały skład zespołu, część odeszła z Policji, część przeniosła się do innych wydziałów. Został tylko obecny nieformalny kierownik grupy, który na nowo stworzył zespół.

Od tamtej pory w ciągu 20 lat nie doszło do żadnego poważniejszego wydarzenia. Co najwyżej do skręcenia nogi przez policjanta podczas przeskakiwania płotu.

ZAWSZE JEST JAKIŚ ŚLAD

W ciągu 20 lat funkcjonowania poznańscy „łowcy głów” zatrzymali 976 osób poszukiwanych za najcięższe przestępstwa: zabójstwa, kierowanie grupą przestępczą, uprowadzenia, gwałty, wymuszenia rozbójnicze, oszustwa na wielką skalę.

To oni namierzyli i zatrzymali Aleksandra Gawronika, zamieszanego w zaginięcie i zabójstwo dziennikarza, czy Ryszarda F. – „Fryzjera”, odpowiedzialnego za zorganizowanie grupy przestępczej w PZPN. Gawronik mieszkał sobie spokojnie w Poznaniu, a w ukrywaniu pomagało mu wiele osób. „Fryzjera” zatrzymali, gdy przemieszczał się samochodem z przyciemnionymi szybami, jako pasażer na tylnej kanapie.

Grzegorza Ł., fałszywego konwojenta, który w 2018 r. ukradł 8 mln zł, poszukiwała jedna z komend wojewódzkich, ale na prośbę prokuratury Komendant Główny Policji wydał polecenie, aby sprawę przejął zespół poszukiwawczy z Poznania. Wkrótce go namierzyli i zatrzymali w rejonie Odessy na Ukrainie. Szef Policji zdecydował również o włączeniu poznańskiego zespołu do poszukiwań Marka Falenty. Tu także działania zakończyły się sukcesem – zatrzymali go w jednym z hiszpańskich kurortów.

– Jeśli poszukiwany ukrywa się za granicą, zatrzymania dokonuje lokalna policja, ale my jesteśmy obecni, żeby dokonać identyfikacji. Tak było w przypadku Grzegorza Ł., Marka Falenty czy Kajetana P. na Malcie – mówią.

„Łowcy głów” to z pewnością policyjna elita. Bo też niełatwo jest gonić za ciągle znikającym cieniem. Czy czują się wyjątkowi? Nie, po prostu robią swoją robotę – jest cel i trzeba go doścignąć, choćby to trwało latami.

ELŻBIETA SITEK
zdj. pexels