– Przekonałam się o tym na drodze – mówi Ula. – Frustrowało mnie, że jako policjantka nie byłam odpowiednio wyposażona, aby dostać się do człowieka uwięzionego w rozbitym samochodzie. Zapisałam się więc do Ochotniczej Straży Pożarnej w Milanówku i podczas służb z druhami mogłam efektywniej pomagać poszkodowanym. Nadal jednak nurtował mnie kolejny problem – jak pomóc cierpiącemu? Zostałam więc ratownikiem medycznym. Jeżeli teraz nie będę mogła pomóc, to znaczy, że już nic więcej nie mogłam zrobić.
Bardzo często jest tak, że na miejsce podobnych do siebie zdarzeń, np. wypadków drogowych, pożarów czy wejść siłowych, Ula przyjeżdża raz jako policjant, strażak, innym razem jako strażak lub ratownik. Ale kiedyś miała niezwykłą sytuację. Kolejno była strażakiem, policjantem, a na końcu – ratownikiem.
– Oczywiście wszystko, co najgorsze musi dziać się nocą, gdy wszyscy ludzie śpią, a do miejsca interwencji nie ma dojścia – mówi Ula. – To było kilka lat temu w powiecie pruszkowskim, a ja na miejsce tego zdarzenia pojechałam jako ratownik medyczny. Przybyli też tam strażacy i policjanci. Rzecz działa się w bloku na drugim piętrze. Trzeba było dostać się do mieszkania i jego lokatora, z którym nie było kontaktu. Drzwi były pancerne i w tym momencie nie do sforsowania. Strażacy rozstawili drabinę do okna, ale... co dalej? Strażak do pomieszczenia może wejść tylko w asyście Policji, a policjanci stali i mówili, że nie mają uprawnień do działań na wysokości i nie mogą tak wysoko wejść po drabinie. Gdy tak wszyscy się naradzali, przyszedł sąsiad i powiedział, że tamten mężczyzna ma jeszcze węża. Może niebezpiecznego? Tego nie wiedział nikt. Sytuacja patowa i dla strażaków, i dla policjantów. Żaden z nich nie miał środków, by wchodzić do pomieszczenia, w którym mogło przebywać niebezpieczne zwierze, a ratownicy też tam nie mogli wejść, bo drzwi nie były otwarte. Czasu nie było dużo, bo może za drzwiami znajdował się człowiek potrzebujący pomocy. Tak się jednak złożyło, że lubię się szkolić, mam ukończony kurs postępowania z dzikimi zwierzętami, czyli wężami również. Podczas tej akcji na pruszkowskim osiedlu znałam wszystkich strażaków i policjantów, więc powiedziałam do strażaka: „Daj mi hełm i rękawice. Po drabinie wchodzę jako strażak, do środka wejdę jako policjant. O tego węża się nie martwię, też wiem, jak postępować. Otworzę drzwi, odwrócę się na pięcie i do mieszkania wejdę już jako ratownik”. No i tak to wyglądało. Niestety, mężczyzna już nie żył, ale to zdarzenie pokazało, jak przepisy ograniczają skuteczność służb. Nie wszędzie każdy może działać. Chyba że jest jak ja: policjantem, strażakiem i ratownikiem.
PRZYJĘTA ZA PIERWSZYM RAZEM
Ula wstąpiła do Policji w 2005 r., czyli wtedy, gdy na jedno miejsce w tej służbie było kilkudziesięciu kandydatów. Zawsze chciała być policjantką. Niemal od kołyski.
– Przed przyjęciem do Policji zawsze pada pytanie: „dlaczego chcesz być policjantem?”. Dla mnie to było oczywiste: „bo chcę pomagać ludziom”. Jednak gdy czekałam w kolejce na rozmowę i pytałam, co trzeba podczas niej mówić, słyszałam, że: „stabilna praca, dobre zarobki, jakiś pomysł na życie itp.”. Ale ja tak nie chciałam mówić. Ja chciałam pomagać. Śmiali się ze mnie wszyscy, łącznie z panią psycholog, ale przyjęli mnie za pierwszym razem. Byłam w wyżu demograficznym i komisja mogła przebierać w kandydatach jak w ulęgałkach. Wtedy trzymałam się swojej wersji i trzymam się teraz. Zawsze chciałam mieć bezpośredni kontakt z ludźmi, by działać i pomagać. Najchętniej na ulicy. Urszula Milczarek służyła najpierw w Zespole Patrolowo-Interwencyjnym Komendy Powiatowej Policji w Pruszkowie, a obecnie pracuje w Zespole do Walki z Przestępczością Gospodarczą i Korupcją Komendy Powiatowej Policji w Grodzisku Mazowieckim.
Ma dużo pracy za biurkiem, ale tak jak i w wielu innych jednostkach Policji często jest kierowana do innych zadań.
– Na ulicy czuję się najlepiej, ale zza biurka też mogę pomóc. Nie interesuje mnie, czy jest to mała, czy duża szkodliwość. Może dla kogoś pięćset złotych straty to jest niewiele, ale jak widzę ucznia, który poszedł do pierwszej pracy i go „nacięto”, to dlaczego nasza instytucja ma go zawieść? Cały czas próbuję nie zgubić pierwiastka ludzkiego w Policji. Spraw zawsze ma się wiele, ale jak kolejną doprowadzi się do końca i pomoże, to daje ogromną satysfakcję.
OSP W MILANÓWKU
Ochotnicza Straż Pożarna (OSP) w Milanówku swoją siedzibę ma przy stacji kolejowej, praktycznie w samym środku miasta. Cały czas ktoś tu jest i zawsze jest coś do roboty. Strażacy prowadzą zbiórki dla okolicznych szpitali i zespołów ratownictwa. Teraz remontują swoją remizę i pomagają mieszkańcom objętym kwarantanną.
– OSP to jest fajna rzecz, można tu przyjść nawet wtedy, gdy nie ma wezwania na tzw. syrenę. Z jednej strony panuje tu swobodna atmosfera, a z drugiej – świadomość, że w każdej chwili może być alarm i wyjazd do pożaru lub wypadku. W tym zawodzie trzeba mieć dużo siły, bo jest dużo noszenia, rozwalania czy przerzucania. To nie jest tak, że leje się wodą i koniec. Tu są także przyjaciele, na których można zawsze liczyć.
OSP w Milanówku zawsze jest w czołówce wyjazdów w województwie mazowieckim. Na dotarcie tu z centrum Warszawy wystarczy pół godziny. Te dwie okoliczności wykorzystali filmowcy, którzy nakręcili tu serial pt. „OSP. Na ratunek”. Ukazuje on bohaterów zmagających się z przeciwieństwami losu, bezinteresownie ryzykujących życie i zdrowie dla bezpieczeństwa innych. W centrum uwagi widza znajduje się codzienność ciężkiej pracy strażaków ochotników. Każdy z odcinków przedstawia zarówno spektakularne akcje ratunkowe, jak i przygotowanie do wyjazdu na akcje, aspekty techniczne, wyjaśnienie problemu za pomocą grafiki, i wyzwania, które wiążą się z poszczególnymi akcjami.
W telewizyjnej produkcji nie wystąpili zawodowi aktorzy tylko prawdziwi strażacy z OSP. Ekipa tylko wybrała sobie bohaterów. Ula jest dowódcą roty. Miał być jeden sezon i tylko kilka odcinków. Widzowie polubili jednak bohaterów i serial, którego wyemitowano już trzy sezony i zebrano materiał na czwarty.
– Zgodziłam się na udział, bo jest to serial dokumentalny. Pokazuje kulisy działania OSP. Trochę czasu zajęło nam przyzwyczajenie się do kamer i mikrofonów, ale trema już minęła. Dobrze, że nie musimy uczyć się ról, tylko pokazujemy wszystko tak, jak jest. Czasami coś możemy poprawić, ale gdy jesteśmy na akcji, to dubli nie ma. My robimy swoje, a filmowcy swoje. Co złapią, to mają.
DRUGA SKÓRA
– Ratownictwo medyczne to chyba najpiękniejsza rzecz i cieszę się, że w to weszłam. Policjant, strażak i ratownik to super zestawienie. Na każdym zdarzeniu spotykam kolegów z innych służb niosących pomoc ludziom. Dzięki temu, że jestem w każdej z nich, świetnie się dogadujemy i przyjeżdżając do zdarzenia, często bez słów wiemy, co kto ma robić. Nikt nie stoi z boku, nie ma barier między służbami. Znam wszystkich, oni mnie, tylko spotykają mnie w innym mundurze i przez to, że się znamy, lepiej pracujemy.
Przyjaciele śmieją się, że Ula w szafie ma same mundury. Faktycznie, obok siebie wiszą policyjny, strażaka i ratownika. Ale jest także ładna sukienka i eleganckie buty. To strój superbohatera, który policjantka – strażaczka – ratowniczka zakłada najrzadziej.
– Praktycznie cały czas jestem w mundurze. Tylko co chwilę zamieniam jeden na drugi. Mówi się, że jak długo chodzi się w mundurze, to staje się on drugą skórą. Ja jednak nie potrzebuję pokazywać się, podkreślać, że oto jestem. Chcę tylko robić swoje i szczęśliwie wracać.
JAK NIE MOGĘ SPAĆ
Ula przez wiele lat trenowała ju-jitsu, startuje w biegach po schodach. To ją wzmacnia fizycznie, ale także pomaga rozładować stres.
Ula jest w ciągłym pędzie. Nie narzeka, nie ubolewa. Wyznaje zasadę: „Nie pokazujemy złych rzeczy, a tylko to, co jest najlepsze i pozytywne”. Ale każdy ma swoje granice wytrzymałości. Gdy obciążenia w pracy pokryły się z kontuzjami i remontem domu, którego nie była w stanie ukończyć, pierwszy raz w życiu poczuła, że nie daje już rady... Psycholog stwierdziła, że ma PTSD, czyli zespół stresu pourazowego, i skierowała ją do lekarza, a ten do szpitala. To był koniec zimy i początek wiosny oraz pandemii, więc zamiast szpitala były L4 i pobyt w domu...
Ten tekst powstawał na raty. Pierwszy raz rozmawiałem z Ulą w marcu. Wtedy było źle. Mało sypiała albo wcale. Czuła, że może właśnie teraz jest potrzebna wszędzie wszystkim bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Była jednak uziemiona. Znalazła jednak sposób. Choć nigdy przedtem nie miała maszyny do szycia, teraz ją kupiła i zaczęła szyć maseczki. Swoim kolegom z ruchu drogowego, patrolowcom, a także ratownikom medycznym, strażakom i znajomym.
Tekst czekał kilka miesięcy, aż Ula wróci do formy i służby, i na szczęśliwe zakończenie, które jej się należało. Minęła wiosna, lato, aż któregoś dnia dostałem od niej wiadomość: „Rozwalają mi dom!”. Po niej jednak ikonki z uśmiechami i druga wiadomość. „To telewizja…”.
SPISEK PRZYJACIÓŁ
Najbliżsi przyjaciele Uli z OSP w Milanówku nie mogli już dłużej patrzeć, jak ona się męczy. Zwłaszcza z domem, który wymagał kapitalnego remontu. Nagrali filmiki, w których mówili o Uli, a Marta Kryszczuk wysłała je do prowadzącej program Doroty Szelągowskiej. O lepszego bohatera tego programu było trudno! Ula nie wiedziała, co się święci. Gdy do remizy przyjechała telewizyjna ekipa, a „spiskowcy” zdradzili jej kulisy akcji, nie mogła się doczekać powrotu do domu. Teraz ma nie tylko sufit nad wanną, ale pięknie urządzony każdy kąt.
– Dobro powraca! – wciąż nie może uwierzyć
mł. asp. Urszula Milczarek. Policjantka, strażak OSP, ratowniczka medyczna. A przede wszystkim – niezwykle dobry człowiek.
ANDRZEJ CHYLIŃSKI
zdj. Jacek Herok