Sąw robocie policyjnej dni typowe i dni ponadstandardowe, kiedy wydarzenia sypią się jedno za drugim, że trudno złapać oddech. Taki był właśnie 21 lutego 2018 r. w Łodzi. Najpierw jedno włamanie, potem drugie, próba oszustwa metodą na wnuczka, pobicie na ulicy, zgłoszenie o znalezieniu zwłok w lombardzie i na koniec – samobójstwo na torach.
Zabezpieczanie śladów
Zwłoki 40-letniego właściciela lombardu przy ul. Rzgowskiej w Łodzi znalazła jego matka. Została zawiadomiona przez sąsiadkę, że lokal jest otwarty, ale od dłuższego czasu nikogo w nim nie ma. Kiedy weszła, na ladzie stał włączony komputer i leżały narzędzia. Na podłodze za fotelem leżał jej syn z twarzą w kałuży krwi.
Pogotowie przyjechało po kilkunastu minutach, podobnie jak ekipa policyjna z komendy miejskiej w Łodzi. Lekarz nie miał żadnych wątpliwości, że mężczyzna nie żyje. Na karku denata widniały trzy rany kłute, jedna tak głęboka, że przeszła na wylot. Zgon musiał nastąpić kilka godzin wcześniej, bowiem zgięta ręka mężczyzny była całkowicie sztywna. Z układu ran wynikało, że mężczyzna został zaatakowany od tyłu, prawdopodobnie gdy siedział pochylony nad ladą i pracował, o czym świadczyły włączony komputer, zapalona lampka oraz leżący na ladzie śrubokręt. W pomieszczeniu nie było żadnych śladów walki. Brak krwawych rozbryzgów na ścianach i fakt, że podeszwy butów denata były czyste, świadczyły, że upadł natychmiast po ciosie i nie próbował się podnosić.
Policyjni technicy kryminalistyki prowadzili oględziny przez kilka godzin. Pomieszczenie było bardzo małe, co utrudniało działania. Na podłodze zabezpieczyli trzy różne ślady odciśnięte przez buty ubrudzone krwią. Bardzo szybko okazało się, że jeden z nich pochodzi od buta matki denata, drugi od obuwia lekarza pogotowia. Trzeci ślad na razie pozostawał niezidentyfikowany. Zabezpieczono też wiele odcisków palców – było to miejsce, przez które przewijało się mnóstwo klientów. Narzędzia zbrodni nie znaleziono. Obrażenia wskazywały, że było to narzędzie z bardzo długim ostrzem.
Szukanie motywu
Jako pierwszy nasuwał się motyw rabunkowy, w pomieszczeniu znajdowało się bowiem dużo wartościowego sprzętu elektronicznego. Stwierdzenie, czy sprawca coś zabrał, wymagało dokładnego porównania dokumentacji z tym, co znajdowało się na półkach. Hipotezę motywu rabunkowego osłabiał nieco fakt, że sprawca nie zabrał znajdujących się w kasie pieniędzy, ale nie można było wykluczyć, że został spłoszony.
Druga hipoteza zakładała motyw osobisty. Fakt, że sprawca podszedł do ofiary tak blisko, że został wpuszczony za ladę, sugerował, że obaj mężczyźni się znali.
Niezbędne było zebranie informacji o ofierze, bo wśród nich zwykle kryje się ta, która jest kluczem do sprawy. Przesłuchano matkę denata i najbliższych sąsiadów, ale ich zeznania nie wniosły niczego, co pomogłoby ukierunkować śledztwo.
Mieszkańcy ul. Rzgowskiej dobrze znali właściciela lombardu, będącego jednocześnie warsztatem napraw sprzętu elektronicznego, i często korzystali z jego usług. Zbrodnia była dla wszystkich szokiem. Starali się pomóc Policji w znalezieniu mordercy, przekazywali dużo informacji, ale jak zawsze w takich przypadkach trzeba było sprawdzić ich wiarygodność i odcedzić fakty od plotek i konfabulacji.
W zeznaniach przewijała się m.in. informacja o romansie 40-latka z pewną mężatką. Doniesienie potwierdziło się z kilku źródeł i wyglądało na wiarygodne. Na podstawie rysopisu oraz informacji o miejscu pracy tej kobiety policjanci ustalili, o kim mowa. Ale chociaż romans się uprawdopodobnił, to trop okazał się fałszywy, bowiem zarówno kobieta, jak jej mąż mieli na czas zbrodni niepodważalne alibi.
Istotne informacje mogły kryć się w kalendarzu ofiary, w którym pod datami widniały m.in. nazwiska klientów i rodzaj przyjmowanego sprzętu. Każdego z tych klientów trzeba było sprawdzić. Zapowiadało się bardzo długie, żmudne szukanie.
A że w śledztwie o zabójstwo najważniejsze są pierwsze 24 godziny, nadzorujący sprawę naczelnik Wydziału Dochodzeniowo-Śledczego KMP w Łodzi kom. Jakub Kowalczyk poprosił dyżurnego komendy, żeby przysłał na miejsce zdarzenia jeszcze ze dwóch funkcjonariuszy do zbierania wywiadów.
– Niestety, musicie sobie radzić sami. Ja tu mam dziś urwanie głowy, bójka, włamania, oszustwo, a teraz jeszcze w Pabianicach samobójstwo na torach. Wszyscy ludzie są w terenie, nie mam żadnych rezerw – usłyszał w odpowiedzi.
Kojarzenie faktów
Komisarzowi Kowalczykowi z jakiegoś powodu utkwiła w głowie informacja o samobójcy na torach. Zadzwonił do kolegów prowadzących tę sprawę, ale nazwisko ofiary nic mu nie mówiło. Dowiedział się tylko, że dwie godziny przed znalezieniem zwłok na torach żona tego mężczyzny zgłosiła na komisariacie jego zaginięcie oraz poinformowała, że zostawił list pożegnalny.
– Poprosiłem prowadzącego sprawę samobójstwa, żeby przysłał mi ten list, licząc na to, że może coś ciekawego z niego wyczytam. W liście mężczyzna oskarżał żonę, że go zdradza, i między innymi wymieniał takie samo imię, jakie miał zamordowany właściciel lombardu. To oczywiście mogło nic nie znaczyć, imię było bardzo popularne, ale… – wspomina kom. Kowalczyk.
Poprosił kolegów, którzy dokonywali oględzin na miejscu samobójstwa, aby obejrzeli dokładnie buty ofiary, a sam udał się na kolejną rozmowę. Wśród zapisków w kalendarzu zamordowanego właściciela lombardu oprócz nazwisk klientów często powtarzała się nazwa pewnej firmy elektronicznej. Właścicielka wspomnianej firmy potwierdziła, że współpraca z właścicielem lombardu trwała od dawna, choć kontakty nie były zbyt częste. Kobieta była mocno zdenerwowana, bo jedna z pracownic, prywatnie jej kuzynka, właśnie dowiedziała się, że jej mąż popełnił samobójstwo. Nić łącząca obydwie sprawy była cienka – jedynie fakt, że właściciel lombardu bywał w tej firmie.
Ledwie komisarz zdążył opuścić firmę, gdy otrzymał informację, że na butach samobójcy znaleziono ślady krwi. Od tego momentu śledztwo potoczyło się błyskawicznie. Już na pierwszy rzut oka było widać, że trzeci, niezidentyfikowany, ślad buta w lombardzie jest identyczny z protektorem buta obuwia samobójcy.
Późniejsze badania potwierdziły, że na butach znajdowała się krew właściciela lombardu, a w pomieszczeniu były ślady odcisków palców późniejszego samobójcy. Narzędzia zbrodni nie znaleziono, natomiast żona samobójcy stwierdziła brak w domu jednego z noży.
Chory z zazdrości
Sprawca został ustalony, natomiast motyw zbrodni na pierwszy rzut oka nie był zbyt jasny. Mężczyźni nie znali się osobiście, nie prowadzili żadnych wspólnych interesów, żona samobójcy w ramach pracy nie miała do czynienia z właścicielem lombardu ze Rzgowskiej. Zagadkę wyjaśniło dopiero jej szczegółowe zeznanie.
Mąż zawsze był o nią zazdrosny, ale początkowo traktowała to jako dowód wielkiej miłości. Z czasem jego zazdrość stawała się coraz bardziej uciążliwa. Nie mogła porozmawiać z żadnym mężczyzną, żeby nie na narażać się na wymówki, każde jej wyjście z domu było pod ścisłą kontrolą, musiała ograniczyć kontakty z koleżankami, bo mąż twierdził, że mają na nią zły wpływ, wreszcie zauważyła, że mąż ją śledzi. Kiedy była u fryzjera, niby przypadkiem zaglądał do zakładu, „bo przechodził obok”, kiedy wracała z zakupów, nagle pojawiał się samochód męża, który „właśnie gdzieś jechał”. Kiedy kobieta rozpoczęła pracę w firmie kuzynki, mąż odwiedzał ją tam często. Do firmy przechodzili różni klienci i wystarczyło, że któryś uśmiechnął się do niej, by mąż rozpoczynał śledztwo: skąd się znacie, dlaczego się do ciebie uśmiechał, co znaczyło „do zobaczenia” itp.
Zazdrość stawała się coraz bardziej patologiczna, nasilała się szczególnie pod wpływem nawet niedużej ilości alkoholu. Każdego, kto się uśmiechnął do żony, podejrzewał, że jest jej kochankiem. W ostatnim okresie szczególnie nie podobał mu się pewien informatyk współpracujący z firmą, który jeździł białą skodą. Ustalił, kto to jest i gdzie pracuje. Do oskarżeń doszły nowe – podejrzenie, że ktoś inny jest ojcem jego dziecka. Zrozpaczona kobieta zrobiła badania DNA, które potwierdziły ojcostwo męża. Sytuacja uspokoiła się tylko na chwilę, wkrótce mąż stwierdził, że te badania są sfałszowane, bo żona z kochankiem przekupili eksperta. Zdesperowana kobieta poprosiła o pomoc psychologa i usłyszała, że mężowi niezbędna jest terapia. Udało jej się przekonać go do tego i nawet zapisał się na pierwszą wizytę.
W przeddzień planowanej wizyty napisał list pożegnalny do żony, wziął nóż, pojechał na Rzgowską i zabił urojonego kochanka. A potem wrócił do Pabianic i rzucił się pod nadjeżdżający pociąg.
Elżbieta Sitek
Syndrom Otella
Chorobliwa zazdrość jest przyczyną co piątego lub szóstego zabójstwa. Seksuolog Zbigniew Lew Starowicz definiuje zazdrość jako uczucie lęku przed utratą czegoś lub kogoś, mającego dużą wartość. Psycholog z Uniwersytetu Missouri w USA Don Shrapstee na podstawie wieloletnich obserwacji ustalił, że człowiek, którego zżera zazdrość o ukochaną osobę, doznaje aż 86 emocji, takich jak: samotność, rozpacz, zagrożenie, niepokój, niepewność, odrzucenie, przygnębienie, przerażenie, upokorzenie, strach czy złość. W psychiatrii rozróżnia się zazdrość normalną, obsesyjną i urojeniową.
Patologiczna zazdrość polegająca na uporczywych urojeniach dotyczących niewierności partnera i czy partnerki, nawet wtedy, gdy nie ma jakichkolwiek symptomów zdrady, nazywana jest syndromem Otella. Syndrom ten występuje najczęściej u mężczyzn nadużywających alkoholu i jest uznawany w Międzynarodowej Statystycznej Klasyfikacji Chorób i Problemów Zdrowotnych za rodzaj zaburzenia psychicznego spowodowanego nadużywaniem alkoholu.
Z przekonaniami urojeniowymi wiążą się takie zachowania, jak: wielokrotne oskarżenia o niewierność bez żadnych podstaw do takich twierdzeń, domaganie się zapewnień lub wymuszanie przysięgi o dochowaniu wierności, nieustająca kontrola partnera, przeszukiwanie jego rzeczy osobistych, podsłuchiwanie rozmów telefonicznych, kontrolowanie korespondencji. Urojenia niewierności mogą nabierać charakteru urojeń prześladowczych, często niedorzecznych w treści. Syndrom Otella, nazywany także obłędem zazdrości, dotyka częściej mężczyzn niż kobiet, a nasilanie się tego zespołu urojeniowego może w konsekwencji prowadzić do zabójstwa partnerki, czasem wyimaginowanego kochanka, albo do samobójstwa osoby ogarniętej obsesją.
ES