– Tej jednostki by bez nich nie było – mówi insp. Michał Safjański, komendant powiatowy Policji w Sochaczewie.
BAŚKA! OTWIERAJ!
Szczupła wysoka blondynka w mundurze wali do drzwi mieszkania na jednym z sochaczewskich blokowisk. Szuka Baśki, tej, która nadużywa alkoholu, cierpi na paranoję i której mieszkanie, po tym jak je zadłużyła i zamieniła w melinę, zostanie zlicytowane. Teraz przeprowadziła się do konkubenta. Urządzają libacje razem, zbierają puszki i wygląda na to, że nie ma dla nich ratunku. Bo Baśka miała być umieszczona w ośrodku, ale sąd zdecydował, że po kilku miesiącach leczenia w szpitalu psychiatrycznym może wrócić do domu. Wróciła. Pije dalej, chociaż zarzeka się, że nie.
– Pani dzielnicowa, nie piłam. I pracę mam – kłamie jak z nut.
Mł. asp. Maria Anyszewska nie wierzy w ani jedno jej słowo. Zna kobietę od kilku lat. Pierwszy raz wpadły na siebie, gdy pracowała w ruchu drogowym. Baśka, pijana, prawie weszła pod koła radiowozu. Potem, gdy policjantka przeszła na dzielnicę, miała okazję poznać ją bliżej. Uzależnioną od alkoholu, z psychicznymi problemami, stwarzającą zagrożenie dla siebie i dla innych. Po leczeniu, po wyroku. Zbierającą puszki.
– Pani dzielnicowa zobaczy, jak się urządziliśmy – Baśka pokazuje lokum, w który teraz mieszka.
Marysię niewiele rzeczy jest już w stanie zdziwić. Przez dwa lata bycia dzielnicową widziała naprawdę dużo. O swoim rewirze wie niemal wszystko. Zna meliny, zakamarki, wie gdzie, kto i jak się zachowuje. Najtrudniejsze dla niej sprawy to te, w których dzieje się krzywda dzieciom i te związane z przemocą w rodzinie. To zupełnie inna specyfika pracy niż ta w ruchu drogowym, w którym spędziła siedem lat. Jest się bliżej ludzi, ich życia, problemów.
– Czy czegoś się boję? Nie myślę o tym. Wiem, że na każdej służbie może zdarzyć się wszystko – mówi. – To, że jestem kobietą, nie znaczy, że jest dla mnie jakaś taryfa ulgowa. Jesteśmy traktowane na równi z facetami.
TU SIĘ PRACUJE GŁOWĄ
– Płeć nie ma znaczenia. Nie można powiedzieć, że kobiety są w czymś lepsze albo gorsze. Tu się pracuje głową – mówi komendant Safjański.
Ma u siebie 36 pań. Wykonują zadania we wszystkich rodzajach służb: prewencyjnej, kryminalnej, śledczej. Patrolują ulice, prowadzą śledztwa, są dzielnicowymi, służą w drogówce. Są konkretne, zdecydowane i pewne siebie. Nawet jeśli sprawiają wrażenie delikatnych. A przy tym są absolutnie obowiązkowe i staranne.
– Bardzo poważnie podchodzą do obowiązków. Mam komfort, że wszystko jest tak zrobione, jak trzeba, zgodnie z poleceniem – mówi Safjański. – Poza tym one sobie doskonale radzą. O proszę, Agata z Agnieszką ostatniej nocy brały udział w zatrzymaniu do narkotyków.
Mowa o sierż. sztab. Agacie Motyce i st. post. Agnieszce Kopytowskiej, które na co dzień pełnią służbę w Posterunku Policji w Młodzieszynie. W ogniwie patrolowo-interwencyjnym jest ich czworo – trzy dziewczyny i chłopak.
– Ktoś może powiedzieć: babiniec – śmieją się. – I oczywiście mamy świadomość, że jako kobiety jesteśmy słabsze fizycznie, ale po to mamy środki przymusu bezpośredniego, żeby z nich korzystać.
Agata w służbie jest już 8 lat. O Policji marzyła od zawsze. Nigdy nie bawiła się lalkami, za to od dziecka trenowała karate. Skończyła resocjalizację, a dziś szkoli policjantów i policjantki z taktyk i technik interwencji. Agnieszka z kolei jest po AWF. Zanim dwa lata temu dostała się do Policji, pracowała na basenie jako ratownik. Długo, bo aż cztery lata, ale mówi, że ten czas był jej potrzebny. Dojrzała, wyciszyła się i teraz jest na swoim miejscu.
– Lubię tę pracę, kontakt z ludźmi, z ich problemami – mówi. – Podoba mi się, bo nie jest nudno, bo nigdy nie wiadomo, co się wydarzy.
Pamięta, że gdy jechała na swoją pierwszą interwencję, trochę się bała. Od dyżurnego dostali wtedy informację, że jest awantura i ktoś biega z nożem. Przez głowę przeleciało jej tysiąc myśli – pytań, co robić i jak się zachować. Na miejscu stres odszedł. Był konkret. Działanie.
– Trzeba być twardym, ta praca tego uczy – mówi z kolei Agata. – Interwencje są bardzo różne, ale każdą trzeba traktować jako pozornie bezpieczną. Trzeba też umieć podejmować decyzję w ułamku sekundy i te decyzje muszą być dobre.
Czasem są traumatyczne. W swojej karierze raz miała sytuację, że musiała sięgnąć po broń. Wykorzystała ją w stosunku do psa, który na polecenie swojego właściciela rzucił się na funkcjonariuszy. Najpierw ją chwycił za łopatkę, potem złapał jej kolegę za przedramię. Strzał był jedynym ratunkiem. Pies szczęśliwie przeżył, funkcjonariusze zostali błyskawicznie opatrzeni i zaszczepieni przeciwko tężcowi. Dopiero gdy opadły emocje, Agata zaczęła się zastanawiać nad konsekwencjami.
WOBEC TRAGEDII
Najgorsze są wezwania do zgonów. Zwłaszcza jeśli dotyczą młodych osób albo dzieci. Zdarza się, że drastyczne obrazy zostają na dłużej, ale z czasem policjantki uczą się nie kolekcjonować ich w sercu.
– Krew na miejscu zdarzenia, ranni, to już nie robi na mnie takiego wrażenia. Przyzwyczaiłam się – mówi mł. asp. Aleksandra Pietrzak z wydziału kryminalnego sochaczewskiej komendy. – Inaczej, gdy sprawa dotyczy dzieci. Pamiętam, jak dwa lata temu przesłuchiwałam matkę, której dziecko umarło podczas porodu. Byłam u niej w domu, cała rodzina ubrana na czarno. Wytrzymałam do czasu, aż zobaczyłam zdjęcie małej Amelki. Wróciłam do komendy i pękłam.
Na jej widok kolega z pokoju zapytał tylko: „Mam zostać, czy iść?”. Iść, chcę być sama – przyznała. Bo to była ogromna tragedia, bo sama jest matką, bo od razu w jej głowie pojawiła się myśl, co by zrobiła, gdyby ją to spotkało.
– Czy mężczyźni też tak reagują? – zastanawia się. – Chyba nie. Wydaje mi się, że im jest prościej. Wysłuchają, ale aż tak emocjonalnie się nie zaangażują.
– Bywa trudno. I wbrew pozorom najtrudniejsze nie są te sprawy najbardziej krwawe, zabójstwa czy usiłowania zabójstw, ale rodzinne, dotyczące krzywdy dzieci – dodaje asp. Iwona Dąbkowska, też z wydziału kryminalnego. Przez 19 lat służby zajmowała się już chyba wszystkim: przestępczością samochodową, narkotykową, gospodarczą, wypadkami, przestępstwami przeciwko życiu i zdrowiu. Mówi, że nic ją nie dziwi, ale przemoc wobec dzieci wciąż dotyka i boli.
– Może dlatego, że sama jestem matką – zastanawia się na głos. – Gdy wracam do domu, staram się zamknąć świat zawodowy. Nie rozmyślam o nim.
Marysi jeszcze z czasów, gdy pracowała w ruchu drogowym, została w głowie jedna scena. Zderzenie czołowe, kierownica wbita w klatkę piersiową, śmierć na miejscu i ten wzrok. Nieobecny, a jednak wpatrzony w nią. Z różnych powodów była to dla niej ciężka i trudna służba. Dlatego cieszy się, że przeszła na dzielnicę. Jedną z bardziej doświadczonych dzielnicowych jest też sierż. sztab. Daria Misiak z Posterunku Policji w Nowej Suchej. Ciepła, z wyjątkowym podejściem do dzieci. Z kolei post. Emilia Świderska nie wyobraża sobie, że mogłaby chodzić po domach, szkołach i dotykać, jak mówi, bezradności. Od razu po szkole trafiła do ruchu drogowego. Nie miała jeszcze styczności z żadnym makabrycznym i śmiertelnym wypadkiem. Nie wie, jak zareagowałaby.
– To przede mną. Na razie najbardziej emocjonujące zdarzenia, w jakich brałam udział, to pościgi. Jeden zakończony sukcesem, drugi niestety nie. Nie mogę powiedzieć, adrenalina była – mówi Emilia.
W Policji jest krótko, bo niespełna rok. Do Sochaczewa przyjechała aż z Lubelskiego. Wynajęła mieszkanie, planuje ślub, w weekendy studiuje kryminologię stosowaną. Mówi, że żeby być policjantem, trzeba pewności siebie i odwagi. I że łatwiej jest osobom silnym i stanowczym.
– Ja taka jestem – kwituje.
BUDOWAĆ SIEBIE
O tym, że praca w Policji zmienia, mówią wszystkie dziewczyny.
St. post. Agnieszka Kopytowska: – Nabrałam pewności siebie i nauczyłam się rozmawiać.
Sierż. sztab. Agata Motyka: – Gdy pracowałam w komendzie w Sochaczewie, musiałam być twardsza. W Młodzieszynie ludzie mają duży szacunek do Policji.
Mł. asp. Maria Anyszewska: – Zmieniłam się. Jestem twardsza, bardziej stanowcza i silniejsza. Ale jestem też osobą raczej zamk-niętą w sobie, a praca dzielnicowej zmusza mnie do tego, żeby być otwartą.
Mł. asp. Aleksandra Pietrzak: – Nabrałam poczucia pewności, że jestem coś warta. Jako dziecko tego nie miałam.
W domu królowała przemoc i pijany ojciec. Znęcał się nad całą rodziną i wtedy wzywali policję. Najczęściej ona. Żeby pomogli. Pamięta, że różnie to było. Po jednej interwencji cieszyli się spokojem i ciszą przez dłuższy czas, innym razem do awantury dochodziło już dnia następnego. Zawsze przyjeżdżali faceci, kobiet wtedy w Policji nie było, a na pewno nie jeździły na interwencje. Aleksandra postanowiła, że wstąpi do Policji, żeby pomagać, tak jak jej kiedyś przed laty pomagano. Ona – córka alkoholika, z niskim poczuciem wartości. Za pierwszym razem się nie dostała. Za drugim, 9 lat temu, już tak.
– Najpierw przez 10 miesięcy byłam w prewencji, potem w wydziale operacyjnym. Po roku powiedziałam, że nie chcę i wróciłam do prewencji – mówi Aleksandra Pietrzak. – Czemu? Nie wpisałam się w zespół, może dlatego, że jestem kobietą. Ale myślę też, że za wcześnie tam poszłam, zielona byłam.
Dziś oprócz służby w Policji jest też kuratorem społecznym. Lubi pomagać innym. I lubi wyzwania.
Z PASJĄ I MISJĄ
– A ja chciałabym się dobrze nauczyć tej roboty – mówi sierż. Marlena Borek, od trzech lat w służbie, od ośmiu miesięcy w referacie dochodzeniowo-śleczym wydziału kryminalnego, gdzie zajmuje się przestępstwami przeciwko mieniu.
Sama prosiła o tę zmianę. Dlaczego tu? – W ruchu drogowym się nie widziałam, bycie dzielnicową też nie jest dla mnie, tu wydawało mi się najciekawiej – mówi.
Dużo się uczy. Miesięcznie ma około 20 spraw, kilka dyżurów, stosy dokumentacji, papierów, protokołów. Różnica między tą robotą a patrolowo-interwencyjną jest taka, że sprawy nie kończą się w dniu zdarzenia. Potrafią ciągnąć się miesiącami. Na szczęście są różnorodne.
– To są kobiety z pasją. Pracowite, ambitne – mówi komendant Safjański. – Marlena sprawdzała się w referacie patrolowo-interwencyjnym i naturalnie chciała się rozwijać. Umożliwiliśmy jej to. Z kolei mł. asp. Justyna Mikołajczyk była w ruchu drogowym i była świetna, ale osiągnęła tam wszystko, co mogła. Teraz przechodzi do kryminalnych, chcemy, żeby prowadziła postępowania w zakresie wypadków. Takie przykłady pokazują, że w Policji można się realizować. Trzeba tylko chcieć.
– Może to głupio zabrzmi, ale ja na przykład lubię takie sprawy, przy których mogę się narobić – mówi mł. asp. Katarzyna Sznajder, która od ośmiu lat zajmuje się w sochaczewskiej komendzie wykroczeniami. – Przy innych się nudzę. Dla mnie im bardziej skomplikowana sprawa, tym lepiej.
To oczywiście wymaga ciągłego studiowania przepisów, nieustannego kształcenia się i pogłębiania wiedzy. I nieważne, że oprócz pracy jest jeszcze cała masa obowiązków domowych, dwójka dzieci, przedszkole, zakupy, gotowanie. Trzeba dać radę.
– Życie nakłada na kobiety przeróżne obowiązki, a największym sukcesem jest umiejętność ich pogodzenia – mówi Kasia.
Jej koleżanki dodają: – Nie zatrzyma nas stres ani strach. Siła jest w nas. Poza tym praca w Policji to nasza pasja i misja.
St. sierż. Anna Opęchowska-Ciak, dzielnicowa z Posterunku Policji w Teresinie wspomina, jak kilka lat temu, tuż przed świętami, chciała pomóc jednej z rodzin, która była w fatalnej sytuacji życiowej. Matka miała ciężki wypadek przy pracy, niedowład ręki i przy tym wszystkim musiała prać ręcznie, bo rodzina nie miała pralki. Dzielnicowa wymyśliła, że na jej zakup przeznaczy swoją świąteczną premię, a o resztę poprosi znajomych z gminy. Okazało się, że odzew był tak duży, że wystarczyło na trzy pralki i pomoc dla jeszcze kilku rodzin.
– Nazwałam tę akcję „Niebieską Gwiazdką” i naprawdę się zdziwiłam, gdy rok później ludzie pytali, czy znów coś zrobię – mówi Ania. – Zrobiłam i robię od kilku lat. I cały czas pamiętam, jak ta mama na widok pralki płakała ze szczęścia, a dzieci wpatrywały się w obracający bęben jak w najlepszy film. Płakałam wtedy z nimi. Bo taka jestem. Jak dzwonią do mnie ludzie i proszą: „Pani dzielnicowa ratuj!”, to ja ratuję.
ANNA KRAWCZYŃSKA
zdj. Jacek Herok