Strona główna serwisu Gazeta Policyjna

Olsztyńska podróż sentymentalna

Rozmowa z Przemysławem Borkowskim

Ma Pan już swoje nawyki pisarskie, stałe – lub nie – pory pisania, niezbędne akcesoria, sposoby na wenę?

– Wena jest potrzebna, gdy wymyślam temat powieści i fabułę, a samo pisanie to praca już systematyczna, trochę podobna do przychodzenia do biura. Zazwyczaj piszę rano od 8.00 do 12.00, z małą przerwą, a jeśli mam wolne, to staram się pisać codziennie. Robię dłuższą przerwę, gdy wyjeżdżam z Kabaretem Moralnego Niepokoju na występy. W każdy wolny dzień siadam przy komputerze, piję kawę i piszę. Taka systematyczność powoduje, że mogę w ogóle coś napisać, a natchnienie przychodzi samo: komputer, kawa i włącza się tryb pisania.

Piszę właśnie drugą część „Zakładnika”, mam już mniej więcej połowę. Termin oddania to koniec stycznia 2018 r., więc powieść pewnie ukaże się w kwietniu. Pojawi się w niej większość bohaterów z pierwszej części, a Zygmunt Rozłucki coraz bardziej się zaangażuje we współpracę z policją. Kto wie, czy to się nie skończy dla niego jakimś rodzajem zatrudnienia? Jednak pojawi się u niego dylemat, gdy zauważy, że przestaje myśleć jak psycholog, a zaczyna – jak policjant.

Jak przyszedł do Pana główny bohater „Zakładnika”? Psycholog Zygmunt Rozłucki pojawił się jako kompletna postać, czy powoli wyłaniał się wraz z kolejnymi rozdziałami? Wzorowany jest na kimś konkretnym?

– Wzorowany jest trochę na mnie, choć nie jestem psychoterapeutą. Muszę zdradzić, że pierwotnym pomysłem na bohatera był policjant, ale trochę mnie przerażał ogrom wiedzy, który musiałbym wtedy zdobyć. Nie znam ani procedur, ani sposobów funkcjonowania w komendach. Poza tym komisarz policji to bohater większości kryminałów, więc pomyślałem, że warto to zmienić i moją główną postacią jest psycholog, a policjanci są drugoplanowi. Psychologia jest jednym z moich koników, ale posiłkowałem się też wiedzą fachową mojej koleżanki Karoliny Rabendy, która jest dyplomowanym psychologiem i mówi mi, kiedy piszę ewidentne głupoty.

Proszę zatem o kilka ciepłych słów o Pana bohaterze.

– Zygmunt Rozłucki jest kiepskim psychologiem i jeszcze gorszym psychoterapeutą, który niespodziewanie dla samego siebie otrzymuje szansę przeżycia fascynującej przygody. To śledztwo – początkowo dziennikarskie, a z czasem coraz poważniejsze, w które zostaje, całkiem przypadkiem, zamieszany i świadomie je kontynuuje. Cierpi na wypalenie zawodowe, bo niezbyt lubi to, co robi, jest psychoterapeutą sfrustrowanych pracowników korporacji. Staje się świadkiem zamachu terrorystycznego w telewizji, co, paradoksalnie, daje mu szansę na zmianę życia: poznaje dziennikarkę Karolinę Janczewską, która chce nakręcić reportaż o motywacjach terrorysty. Zygmunta i Karolinę połączy rodzaj trudnego i niejednoznacznego romansu...

„Zakładnik” nie jest Pana debiutem, wcześniej był jeszcze zbiór opowiadań „Opowieści Central Parku” i powieść „Hotel Zaświat”.

– Tak, a jeszcze wcześniej była powieść prawie science-fiction „Gra w pochowanego”. „Hotel Zaświat” to był taki prawie kryminał, ale dopiero „Zakładnika” można nazwać prawdziwą, rasową powieścią kryminalną. I tak mi się to spodobało, że już raczej zostanę w tym gatunku. W sposób naturalny doszedłem do kryminału, zawsze w moich książkach, i wcześniej w wierszach, ktoś ginął, była jakaś zbrodnia, więc kryminał był dla mnie naturalnym etapem rozwoju. Zbrodnia czy śmierć to pasjonujące tematy, wywołują emocje, a ja lubię, jak w książkach coś się dzieje.

Jest Pan rozpoznawalny dzięki występom w Kabarecie Moralnego Niepokoju – jak kabaretowi znajomi odbierają Pana działalność literacką?

– Wiedzą, że piszę od ponad dziesięciu lat, poza tym poznaliśmy się na Wydziale Polonistyki w Warszawie – kiedy tam przyszliśmy, chcieliśmy być pisarzami i poetami, ale tylko mnie ta chęć pozostała do dziś. To, że piszę, nie jest dla moich kolegów zaskoczeniem, wręcz wspierają mnie w tym, co robię.

Akcja „Zakładnika” rozgrywa się w Olsztynie i okolicach, to Pana rodzinne strony.

– Lepiej pisać o czymś, co się widziało i zna z własnego doświadczenia. W Olsztynie spędziłem dzieciństwo i młodość, więc pisanie o tym mieście było rodzajem podróży sentymentalnej – wykorzystałem sporo miejsc, np. liceum, które opisuję, jest bardzo podobne do mojego. Zygmunt Rozłucki jest trochę moim alter ego, ale chyba wszyscy pisarze tak mają, że swoim bohaterom dają sporo z siebie.

Pana kryminał jest dość mroczny, nie łamie konwencji gatunku i nie kończy się happy endem. Nie wynika to z chęci odcięcia się od wizerunku artysty kabaretowego, który zawsze żartuje?

– Zawsze miałem skłonność do trudniejszych tematów, a ponieważ kabaretowo i komediowo już się wyżywam w swojej pracy, nie mam potrzeby pisania książek zabawnych. W powieściach realizuję, z wielką radością, swoją drugą, ciemniejszą naturę.

Moja praca sprzyja pisaniu, nie pracujemy codziennie od 9.00 do 17.00, ale wyjeżdżamy w trasy na trzy dni, a resztę tygodnia mamy wolne. Ja w tym czasie piszę. Skupiam się też na aktywności w portalach społecznościowych, do czego zostałem w końcu namówiony przy okazji promowania książki – podobno to bardzo istotne istnieć w sieci jako autor.

A największa trudność, jaką musiał Pan pokonać w pisaniu?

– Najtrudniej było się nauczyć samego pisania, czyli fachu i umiejętności. Samo natchnienie nie wystarczy, trzeba nauczyć się najpierw pisać poprawnie zdania, a potem konstruować fabułę. Myślę, że już to potrafię, ale uczyłem się tego z dziesięć lat. Studia polonistyczne nauczyły mnie wrażliwości na słowo, dały mi też dużą bazę, jeśli chodzi o znajomość literatury. Ale trudno powiedzieć, czy nauczyły mnie czegokolwiek, jeśli idzie o konstruowanie fabuły i tworzenie bohaterów. Tego musiałem nauczyć się sam. Owszem, teraz na rynku pojawiają się kursy pisania, ale kiedy ja studiowałem, o takich rzeczach się nie słyszało. Zdarzało mi się czytać opracowania o tym, jak pisać, i wreszcie ze zrozumieniem przeczytałem „Poetykę” Arystotelesa, która jest rzeczywiście bardzo mądrą i przydatną książką.

Czyli już mógłby Pan siebie nazwać prawdziwym pisarzem?

– Tak, od niedawna przestałem się bać tego słowa – przy poprzedniej książce zażartowałem, że pisarzem się zostaje po napisaniu trzeciej powieści, a „Zakładnik” jest moją trzecią książką. Z czystym sumieniem mogę więc powiedzieć, że jestem pisarzem. Jako dziecko chciałem być właśnie pisarzem albo rycerzem, najchętniej kimś w rodzaju Kmicica. A że to ostatnie się nie udało, musiałem zostać przy literaturze.

Dziękuję za rozmowę.

ALEKSANDRA WICIK
zdj. Anika Nojszewska

 

Przemysław Borkowski (ur. 1973 r.) – pisarz, członek i autor tekstów Kabaretu Moralnego Niepokoju. Jego debiut powieściowy to „Gra w pochowanego” (2009), następnie ukazały się zbiór opowiadań „Opowieści Central Parku” (2011) i powieść „Hotel Zaświat” (2013). W 2017 r. wyszedł jego kryminał „Zakładnik” – pierwszy tom cyklu o warszawskim psychologu Zygmuncie Rozłuckim. Obecnie autor pracuje nad kolejną częścią tej serii.