Drelichowe mundury rezerwy policji przemaszerowały przez otwartą bramę Uczelni Mędrców Lublina. Kapryśne marcowe słońce odbijało się od demobilowych niemieckich hełmów z pokaźnym polskim orłem. Czarno ubrani pejsaci młodzieńcy w myckach i kapeluszach, cisnący się na wysokich schodach jesziwy i wykrzykujący obelgi pod adresem rektora, teraz umilkli, mocniej przywierając jeden do drugiego. Zapewne niejeden czuł się niczym obrońca Masady. Byliby bardziej skuteczni, rozpraszając się i sięgając po kamienie brukowe jak żydowska samoobrona złożona z tragarzy i wozaków, która w dziewiętnastym roku obroniła całą dzielnicę przed pogromem. Byli jednak gówniarzami.
Wydział bezpieczeństwa starostwa od tygodni informował o niepokojach wśród studentów jesziwy, a między wierszami raportów dawało się wyczuć satysfakcję, że po śmierci założyciela szkoły rabinackiej jego następcy wzięli się za łby. Rektor Szlomo Ajzer administracyjnie zabezpieczał sobie tyły, pozyskując poparcie rady uczelni, tymczasem od dawna będący na cenzurowanym wykładowca mistyki, żelechowski rabin Szymon Engel, przyciągał sfanatyzowaną młodzież. Urzędnicy państwowi zacierali ręce, że przeszacowany plan największej szkoły rabinackiej w Europie zapadnie się pod własnym ciężarem, niestety sprawy przybrały nowy obrót. (...) Więc prędzej czy później musiało się to skończyć alarmowym telefonem na policję. Że to się jednak stanie osobistym kłopotem podkomisarza Zygmunta Maciejewskiego, ten ani przypuszczał.
Zerknął w tył na oddział. Gdyby dowodził doświadczonymi policjantami, wydałby teraz rozkaz „pałki w dłoń”. W wypadku tych żółtodziobów uznał, że karabiny będą mniej ryzykowne: prawidła obchodzenia się z nimi kaprale wbili chłopcom do głowy przez poprzednie półtora roku służby w piechocie.
– Plutooon! – Skrzywił się, wyjmując nigdy nieużywaną szablę. – Bagnet na broń! – A gdy szczęknęły zatrzaski, skierował klingę do przodu. – Na wprost klinem, w tyralierę!
Kolumna za jego plecami z marszowej sprawnie zaczęła przeformowywać się w szpic. Słusznie przypuszczał, że armijne manewry kandydaci mieli opanowane lepiej niż podstawy kryminalistyki. Nigdy ze szkoły posterunkowych na Czechówce nie przyszła prośba, aby na przykład Maciejewski, jako kierownik Wydziału Śledczego, poprowadził zajęcia czy przynajmniej wygłosił dla kursantów pogadankę. (...)
Oddział dokończył manewr. Trzech najroślejszych kontraktowców domknęło klin, osłaniając dowódcę. Maciejewski, chociaż nie ułomek, musiał teraz wychylać głowę nad ich ramionami, żeby obserwować zbuntowanych studentów na imponujących, imperialnych wręcz, schodach prowadzących do głównego wejścia wyższej uczelni rabinackiej. Niektórzy z nich zaczęli gorączkowo się naradzać, większość jednak z niepokojem patrzyła na bagnety policjantów. Rozkaz był właściwy, upewnił się Zyga.
– Tyralierą naprzód! – zakrzyknął. (…)
Tymczasem klin policjantów dotarł już prawie do drzwi. Podkomisarz stanął w połowie schodów i rozejrzał się. Boki formacji poszerzyły kąt, spychając studentów kolbami karabinów. Oby tak dalej, i Zyga będzie mógł napisać w raporcie, że do opanowania tłumu broni nie użyto, przynajmniej zaoszczędzi na papierze. Odwrócił się. Odwodu mu nie dano, ale też mimo wcześniejszych obaw nie było potrzeby, by zwinąć jedną drużynę i osłonić tył formacji. Klin odepchnął manifestantów ku skrzydłom budynku, a za plutonem zostali tylko gapie. (…)
Z balkonu nad wejściem spoglądał w dół zażywny brodacz w sobolowym sztrajmlu na głowie. Pozostali rabini otaczali go jak kurczęta kwokę. Podkomisarz domyślił się, z kim za moment będzie miał nieprzyjemność, i kryjąc niechęć, zasalutował. Brodacz odkłonił się lekko, po czym w otoczeniu swych akolitów zniknął we wnętrzu jesziwy.
– Pierwsza drużyna za mną marsz – rozkazał Maciejewski. – Druga i trzecia na pozycjach stój!
Oficerski mundur, rzadko noszony i przyciasny, uwierał go pod pachami, spodnie piły w kroku. Mimo to niemal defiladowym krokiem wszedł do jesziwy. Po jego bokach łomotały na marmurach stare buty młodych policjantów.
*
Z rektorem i profesorami spotkali się w holu. (…)
– Panie rektorze, chciałbym wiedzieć, jakie konsekwencje w aspekcie porządku publicznego, pańskim zdaniem, może mieć zaistniała sytuacja w przyszłości – powiedział, wspinając się na wyżyny dyplomacji.
– Dzięki zdecydowanej pomocy władz, dzięki panu osobiście… (…)
Rektor ledwie zaczął swą mowę, gdy naraz spojrzenie jednego z profesorów, ascetycznego, niewysokiego chudzielca z kozią bródką, kazało podkomisarzowi zwrócić na niego uwagę. Między uczonych w piśmie wśliznął się woźny w roboczym ubraniu, ale w czapce z połyskującym, złoconym godłem jesziwy. Zbliżył się do rektora, a Maciejewski nadstawił ucha.
– …będziemy pełni wdzięczności – nie słuchał Zyga, natomiast nie uszedł jego uwagi tragiczny szept woźnego:
– Trup, reb Ajzer, aj, w mykwie! – tyle zrozumiał z kilku szybkich zdań w jidysz.
– …zatem dziękując panu za opanowanie sytuacji… – kiwając głową woźnemu, dyplomatycznie ciągnął rektor.
Podkomisarz sprawił mu jednak przykrą niespodziankę, przechodząc na żydowski:
– Goj hab fersztejn grob worten git, panie rektorze. Szczególnie policjant rozumie takie słowa jak trup, chociaż nie grzeszy gramatyką. Proszę prowadzić.
– Pan, z całym szacunkiem, musiał źle zrozumieć… Co ty bredzisz, Lipaczer?! – Reb Ajzer spojrzał wściekle na woźnego.
– Cokolwiek bredzi, ja muszę to sprawdzić, panie rektorze – stanowczo zapowiedział Zyga. – Gdzie jest mykwa?
Skróty pochodzą od redakcji.
Marcin Wroński: Portret wisielca. W.A.B., Warszawa 2016, s. 312
Copyright © by Grupa Wydawnicza Foksal, MMXVI, Wydanie I, Warszawa
Ósmy retrokryminał o lubelskim komisarzu Zygmuncie Maciejewskim rozpoczyna się od samobójstw dwóch studentów, Żyda i Polaka. Obaj figurowali w policyjnych aktach: młody Żyd był ofiarą antysemickiej napaści, a młody Polak to jeden z chuliganów, którzy go pobili. Tymczasem profesorowie, u których obaj młodzieńcy byli nieoficjalnymi asystentami, mają coś do ukrycia.
Marcin Wroński za cykl kryminałów retro o komisarzu Maciejewskim otrzymał m.in. Nagrodę Wielkiego Kalibru na Międzynarodowym Festiwalu Kryminału we Wrocławiu i nagrodę Kryminalnej Piły dla najlepszej polskiej miejskiej powieści kryminalnej.
AW