Strona główna serwisu Gazeta Policyjna

Są zwyczajną rodziną... (nr 132/03.2016)

To miał być mile spędzony rodzinny wieczór, jakich na co dzień im brakuje. Jednak małżeńska wycieczka policjantów zmieniła się w akcję ratunkową, dzięki której ocalili ludzkie życie.

Są zwyczajną rodziną. On w Policji służy od dziewięciu lat, ona dopiero od dwóch. Starszy posterunkowy Grzegorz Furman zaczynał w Oddziale Prewencji Policji w Warszawie, potem trafił do Ogniwa Patrolowo-Interwencyjnego w Komendzie Powiatowej Policji w Sandomierzu. Tam też przygodę ze służbą w Policji rozpoczęła jego żona, równa mu stopniem Anna Furman. St. post. Grzegorz Furman od pięciu lat jest dzielnicowym w Komisariacie Policji w Dwikozach. Tutaj zdecydowali się na wybudowanie domu, gdzie wkrótce potem zamieszkali ze swoją 6-letnią córką Julią, i choć nie jest to łatwe, starają się pogodzić życie rodzinne z trudną służbą w Policji.

– Próbujemy układać swoją pracę tak, aby któreś z nas mogło zająć się dzieckiem. Najczęściej się mijamy, a dłuższe chwile spędzamy razem głównie na urlopach – mówią zgodnie Anna i Grzegorz.

RODZINNY WIECZÓR

Tym razem było inaczej. Wyjątkowo oboje byli po służbie i mogli zaplanować wspólny czas. Postanowili skorzystać z zaproszenia kuzyna, który tego dnia obchodził imieniny. Był późny, listopadowy wieczór. Mrok szybko zapadał, dlatego wyruszając w drogę, mimo spóźnienia, jechali ostrożnie. Być może ta czujność zapobiegła tragedii.

– Ostatnia część trasy do kuzyna prowadzi przez las. Dojeżdżaliśmy już prawie na miejsce, gdy na poboczu drogi, w ciemnym rowie dostrzegliśmy dwie nienaturalnie zachowujące się osoby – mówi st. post. Grzegorz Furman.

Widok ich zaniepokoił. Środek lasu, ciemność i niewielki ruch. Początkowo myśleli, że komuś przytrafił się nieszczęśliwy wypadek, ale światło samochodowych reflektorów rozwiało ich wątpliwości.

– Podjeżdżając bliżej, zobaczyliśmy młodą, ubraną na ciemno postać, która spłoszona naszym zainteresowaniem, zaczęła uciekać w głąb lasu. Pozostawiony w rowie mężczyzna był cały we krwi. Nie mieliśmy pewności, czy jest przytomny, dlatego wezwałam pogotowie, policję i zostałam razem z nim, a mąż pobiegł za oprawcą – relacjonuje st. post. Anna Furman.

Mimo natychmiastowej reakcji i czujnej postawy policjantów, zbieg w ciemnym, gęstym lesie szybko zniknął posterunkowemu z oczu. Nie tracąc czasu policjant wrócił do żony, która udzielała pierwszej pomocy poszkodowanemu. Okazał się nim 74-letni mieszkaniec pobliskiej miejscowości, który po wygranej na automatach w położonym nieopodal zajeździe wracał na rowerze do domu.

– Jeżdżę tamtędy często, na rowerze zwiedzam Polskę, jeżdżę nim też za granicę, ale coś takiego przytrafiło mi się pierwszy raz w życiu. Musiałem być obserwowany. Gdyby nie ci policjanci, napastnik pewnie by mnie zabił – mówi uratowany Henryk Pawłowski.

O traumatycznej sytuacji wspomina z trudem. Pamięta tylko, że oprawcę prosił, aby przestał bić. Ten nie słuchał. Raz nawet rowerzyście udało się wyrwać i wybiec na jezdnię, ale tamten był silniejszy i po chwili wciągnął go z powrotem do rowu. Napadnięty stracił przytomność, a gdy się ocknął, zobaczył obok siebie dwoje ludzi. Uspokoił się dopiero wtedy, gdy usłyszał, że są funkcjonariuszami Policji.

– Żaden z przejeżdżających tamtędy kierowców nie zatrzymał się, żeby mi pomóc. To byli jedyni ludzie, którzy zareagowali. Okazali się też bardzo troskliwi, mimo że byli w trudnej sytuacji, w aucie przecież zostało ich przerażone dziecko. Miałem szczęście, że trafiło akurat na nich i jestem im wdzięczny za ocalenie mi życia – podkreśla Henryk Pawłowski.

TAKĄ PRACĘ WYBRALIŚMY

Karetka pogotowia zabrała poszkodowanego do szpitala. Obrażenia, jakich doznał, częściowo uszkodziły mu wzrok, ale jak twierdzi, nie ma tego złego, co na dobre nie wyjdzie, bo skutecznie wyleczył się z hazardowych słabości. Z małżeństwa policjantów emocje opadły szybko. Więcej czasu potrzebowała obserwująca działania rodziców 6-letnia Julia.

– Dla nas, policjantów, to było normalne, pomoc jest dla nas codziennością. Udzielamy jej wielu ludziom, ale dla naszego dziecka było to stresujące przeżycie. Mimo że było wtedy z nami, nie mogliśmy postąpić inaczej, musieliśmy się zatrzymać – mówi st. post. Anna Furman.

Henryk Pawłowski nazywa ich swoimi wybawcami. Komendant powiatowy Policji w Sandomierzu mł. insp. Dariusz Chmielowiec zapewnił, że za godną naśladowania postawę otrzymają nagrodę, ale oni za bohaterów się nie uważają.

– Taką pracę wybraliśmy i wykonujemy ją bez względu na zagrożenie, bo tak jak ślubowaliśmy, będziemy pomagać nawet z narażeniem życia – komentuje st. post. Grzegorz Furman.

HONORATA SZANDECKA
zdj. Stanisław Pałka