Strona główna serwisu Gazeta Policyjna

Smutna historia wesołego psa (nr 125/08.2015)

Parę tygodni temu historia Barrego poruszyła całą Polskę. Skatowanego i żywcem pogrzebanego psa odnaleźli zaalarmowani policjanci. Kiedy funkcjonariusz podjął decyzję o adopcji, zgłosili się rzekomi właściciele zwierzęcia. To uruchomiło medialną lawinę protestów. O dalszych losach okrutnie potraktowanego psa i jego oprawców zadecyduje sąd.

Był 18 czerwca, kiedy schodzący po 12 godzinach służby asp. sztab. Ryszard Pieniak przyjął ostatnie tego dnia zgłoszenie. W słuchawce usłyszał „ktoś idzie zabić psa”. Po szybkim ustaleniu tożsamości domniemanego sprawcy natychmiast interweniowano. Kiedy policjanci zapukali do jego drzwi, nawet nie udawał zdziwionego. Zadawane przez niego obojętnym tonem pytania dotyczące paragrafu i kary, jaka mu grozi, nie pozostawiały wątpliwości, że nie odczuwa żadnej skruchy. Początkowo twierdził, że pies był chory, a on tylko ulżył jego cierpieniom. W pobliskim lesie, gdzie udał się wraz z policjantami próbował ich zmylić. Funkcjonariusze nie uwierzyli. W końcu ich determinacja przyniosła efekt. Sprawca wskazał świeżo usypaną ziemię. Pod nią leżał Barry. Wyczerpany, skatowany, na wpół żywy pies jeszcze oddychał. Na dźwięk głosu swojego oprawcy zamerdał ogonem.

– Gdy siedziałem nad świeżo rozkopanym dołem, musiałem hamować emocje, żeby nie rozpłakać się jak dziecko – wspomina st. sierż. Łukasz Górka, jeden z policjantów, który uratował psa. – Zawsze wiedziałem, że pies to jedyne zwierzę na świecie, które właściciela kocha bardziej od siebie.

SZUKAJĄC POMOCY

Konający pies wymagał niezwłocznej pomocy weterynaryjnej. Kiedy st. sierż. Łukasz Górka i sierż. sztab. Piotr Drozd próbowali utrzymać psa przy życiu, dyżurny, który właśnie skończył służbę, na własną rękę szukał dla niego pomocy.

– Dzwoniłem wielokrotnie, z prywatnej komórki, ale każdy odmawiał. Straż miejska już nie pracowała, a weterynarze mówili, że pomocy udzielą, ale dopiero po przewiezieniu do nich zwierzęcia. W Centrum Zarządzania Kryzysowego w Olsztynie usłyszałem, że sprawa ich nie dotyczy – relacjonuje asp. sztab. Ryszard Pieniak. – Byłem zmęczony, po służbie, ale nie mogłem go tak zostawić. Pies potrzebował pomocy i tym razem postanowiłem nie odpuścić. Do dziś pamiętam sytuację sprzed roku, kiedy dostałem zgłoszenie o pływającym z błystką w głowie łabędziu. Ponad 4 godziny szukałem dla niego pomocy, ale nikt nie chciał się jej podjąć. To absurd, te sprawy wymagają uregulowania – bulwersuje się policjant.

W końcu sfrustrowany odmowami postanowił sam przewieźć psa do lecznicy. Jeszcze tego samego dnia spuchnięty od ciosów i z licznymi obrażeniami głowy Barry trafił do lecznicy weterynaryjnej wyłącznie dzięki postawie trzech policjantów.

LECZENIE I ADOPCJA

– Po przewiezieniu do weterynarza z ran Barrego nadal obficie płynęła krew. Pies miał problemy z oddychaniem, dusił się. Mimo wyczerpania próbował machać ogonem. To wtedy podjąłem decyzję o adopcji, choć weterynarz oświadczył,  że o tym, czy pies przeżyje, zadecyduje kilka najbliższych godzin – mówi st. sierż. Łukasz Górka.

Od 20 czerwca Barry przebywał w schronisku dla zwierząt w Tomarynach, gdzie poddany został dwutygodniowej kwarantannie. Odwiedzał go tam Łukasz Górka. Wizyty policjanta stawały się coraz częstsze i dłuższe, a pies za każdym razem witał go, popiskując z radości.

– Barry reagował na moją obecność entuzjastycznie, nie widać było po jego zachowaniu żadnych oporów przed kontaktem z ludźmi. Był radosny, a jednocześnie ułożony, jakbym był jego właścicielem od lat – podkreśla policjant.

MEDIALNY SZUM

Więź, jaka nawiązała się między policjantem a okrutnie skrzywdzonym psem, szybko stała się popularnym tematem w mediach. Prasa, telewizja i portale internetowe jednogłośnie okrzyknęły policjanta bohaterem. Zapraszano go do programów śniadaniowych i interwencyjnych. Wzruszającą historię opisywano w gazetach, a dzienniki każdego dnia informowały o losach skatowanego zwierzęcia. Na jednym z portali społecznościowych utworzyła się grupa nawołująca do wspierania takich akcji, która szybko przerodziła się w kampanię społeczną piętnującą maltretowanie zwierząt. Być może medialny rozgłos, jaki przyniosła policjantowi historia Barrego, stał się przyczyną późniejszych kłopotów z jego adopcją.

RZEKOMI WŁAŚCICIELE

Wszystko było już zaplanowane. Po leczeniu w klinice pies trafił na obserwację do schroniska. Stamtąd wraz ze st. sierż. Łukaszem Górką miał pojechać do nowego domu, gdy nagle pojawili się rzekomi właściciele Barrego. Mężczyzna, który wraz z córką zgłosił się do schroniska, twierdził, że jest prawomocnym właścicielem psa, a Barry, jak mówił, miał być Aresem. Ojciec i córka zgodnie utrzymywali, że zwierzę kilka lat wcześniej uciekło im z posesji, a teraz chcieliby je odzyskać.

– Mężczyzna podawał się za właściciela Barrego. Na dowód swoich słów pokazał zdjęcie, które co prawda ukazywało sylwetkę podobnego, ale jednak inaczej umaszczonego psa – podkreśla Monika Kulesza, kierowniczka schroniska w Tomarynach. – Pies nie przywitał ich. Nie reagował na imię, którym go wołano, ani na wypowiadane przez nich komendy. A rzekomy właściciel owszem, psa chciał zabrać, ale o uiszczeniu opłaty za jego pobyt w schronisku, leczenie czy transport już nie było mowy.

NOWY DOM

Coraz więcej niejasności co do dalszych losów Barrego oraz obawa, że nie trafi do rąk policjanta, uruchomiło lawinę spekulacji. W mediach znów zawrzało. Nagłówki gazet prześcigały się w doniesieniach o tym, jaki los czeka skatowanego psa. Na portalu społecznościowym otwarcie mówiło się o skandalu, jaki wywołało pojawienie się samozwańczego właściciela Barrego. Nikt nie chciał, by pies wrócił do swojego oprawcy ani by trafił do kogoś, kto utrzymuje, że jest jego właścicielem, a pokryć kosztów leczenia nie zamierza. Narastające wątpliwości co do zamiarów mężczyzny wobec psa, a przede wszystkim dobro Barrego, który ze względu na stan zdrowia potrzebował bezpiecznego i spokojnego domu, sprawiły, że pracownicy schroniska w Tomarynach 10 lipca oddali psa pod opiekę st. sierż. Łukasza Górki.

– Schronisko, mając na uwadze traumatyczne przeżycia, jakich w ostatnim czasie doświadczył Barry, zdecydowało się oddać go w ręce funkcjonariusza. Policjant bywał u nas regularnie, a pies zawsze cieszył się na jego widok. Barry potrzebuje dobrego, stabilnego domu i wiemy, że u pana Łukasza taki dostanie – podkreśla Monika Kulesza.

Tego samego dnia burmistrz Urzędu Miejskiego w Olsztynku Artur Wrochna wydał decyzję, by do chwili zakończenia procesu odebrać prawa do Barrego jego aktualnemu właścicielowi i tymczasowo przyznać Łukaszowi Górce opiekę nad czworonogiem. O dalszych losach psa i jego oprawców zdecyduje wyrok sądu.

Obecnie zarzuty znęcania się nad zwierzęciem postawiono już nie jednej, jak sądzono, ale trzem osobom. Są nimi 24-letni mężczyzna, który do tej pory uchodził za właściciela psa i sprawował nad nim opiekę, sąsiad oprawcy i 16-letni współuczestnik zdarzenia, którym pies miał zagryźć kilka królików. Ci ostatni mieli zabić psa siekierą, „opiekun” natomiast pogrzebać martwe już zwierzę.

NIE TYLKO BARRY

Szokujący materiał z interwencji, kiedy odkopano na wpół żywego psa, pokazano w telewizji. Choć sprawa bulwersuje, a znęcanie się nad zwierzętami budzi w społeczeństwie ogólną niechęć, przypadek Barrego nie jest odosobniony. 8 lipca w kontenerze na śmieci mieszkanka woj. dolnośląskiego znalazła zawiniętego w foliową reklamówkę trzydniowego szczeniaka. Pies przeżył tylko dzięki niezwłocznej pomocy i interwencji Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami, które znalazło mu matkę zastępczą.

Parę dni przed pojawieniem się Barrego w Tomarynach, do tego samego schroniska inny funkcjonariusz przywiózł psa z ranami po wrośniętym w szyję łańcuchu.

– Kilka dni wcześniej do naszego schroniska policjant przywiózł psa z ranami na szyi. Widok przerażający. Policjant został wezwany w zupełnie innej sprawie, ale kiedy zobaczył, w jakim stanie znajduje się zwierzę, zabrał je stamtąd natychmiast. Jego interwencja prawdopodobnie uratowała zwierzęciu życie. Dzisiaj pies ma już nowy, lepszy dom. Nasze schronisko działa od niedawna, zaledwie 1,5 roku. Mimo to stwierdzam, że spraw maltretowania zwierząt jest za dużo – komentuje kierowniczka schroniska Monika Kulesza. – Policjant, jeśli zachodzi bezpośrednie zagrożenie życia, ma prawo odebrać narażone zwierzę właścicielowi. Każdy z nas ma natomiast moralny obowiązek reagowania na wszelkie przejawy agresji i krzywdy wobec zwierząt. Widząc takie sytuacje, należy niezwłocznie wezwać Policję, straż miejską lub organizację powołaną do ochrony praw zwierząt – podsumowuje.

O nietolerancję wobec krzywdy zwierząt oraz reagowanie na takie sytuacje prosi również st. sierż. Łukasz Górka.

– Apeluję do wszystkich, jeśli zauważycie, że okoliczności mogą nawet w pośredni sposób zaszkodzić zdrowiu bądź życiu zwierzęcia, działajcie! Jeżeli obawiacie się reakcji oprawcy, zgłoście sprawę Policji, której celem jest zapobieganie tego typu zdarzeniom i zatrzymanie sprawców. Zwierzęta mają tylko nas, ludzi – dodaje.

HONORATA SZANDECKA
zdj. archiwum prywatne