W Policji służy już 20 lat. Od czterech lat jest naczelnikiem Wydziału Prewencji w Komisariacie VII Policji w Katowicach. Ma pod sobą 40 ludzi.
– Nie traktuję żadnego policjanta z góry, jesteśmy na równi – mówi. – Bo według mnie przełożony powinien wymagać, ale musi być też jak ojciec.
Pokazać, wytłumaczyć, poświęcić czas. On tak robi. Młodym policjantom, zwłaszcza tym ze szkoły, przekazuje, jak trzeba się zachować w konkretnych sytuacjach.
– Dla mnie to obowiązek. Gdy służbę mają młodzi, biorę czynny udział w patrolach. No bo gdzieś się chłopaki muszą tego wszystkiego nauczyć – tłumaczy.
KŁĘBY DYMU
Tak było i tym razem. Był początek września. Po odprawie i uporaniu się z pocztą kom. Krzysztof Hara, razem z policjantem od siebie z komisariatu i dwoma słuchaczami ze Szkoły Policji w Katowicach, wyruszył patrolować osiedle Tysiąclecia. Był to tzw. patrol uczestniczący. Tuż przed północą zauważyli, że z jednego z domów przy ul. Piastów wydobywają się kłęby gęstego dymu. Kom. Hara zareagował błyskawicznie. Policjanci ze szkoły zostali przy radiowozie, on z policjantem wbiegli do środka. Ponieważ część lokatorów wyszła już na zewnątrz, polecił mu, żeby został z nimi, a sam ruszył na ratunek kobiecie, która miała być w płonącym mieszkaniu.
– Tam jest jeszcze ktoś – krzyczeli ludzie.
Nie zastanawiał się. Nie myślał o zagrożeniu, tylko o tym, że trzeba kogoś ratować. Wyprowadzić z ognia.
– W korytarzu było siwo od dymu. Dosłownie nic nie było widać, nie szło wytrzymać – opowiada. – Wbiegłem szybko, czapką zasłoniłem twarz, potem ktoś mi dał mokry ręcznik, a ja dobijałem się do wszystkich drzwi po kolei.
Wreszcie w jednym z mieszkań znalazł na wpółprzytomną i poparzoną kobietę. Wyniósł ją na zewnątrz.
– Tam jeszcze jest pies – usłyszał wtedy.
I znów bez zastanawiania wbiegł do środka.
– Działałem impulsywnie. Dopiero potem, w szpitalu, rozmyślałem, jakie to było zagrożenie – mówi.
KONSTERNACJA
Pies leżał w mieszkaniu, w przedpokoju. Nie ruszał się, co wydawało się dziwne, bo przy pożarze i takiej ilości dymu zwierzę powinno uciekać. Poza tym pies był naprawdę duży.
– Czy jest groźny? – przemknęło mu przez myśl. – Czy łagodny?
To wszystko trwało chwilę. Błyskawicznie wrócił na podwórko, zapytał o psa właścicielkę, a gdy kobieta potwierdziła, że pies jest łagodny, policjant, mimo że ogień rozprzestrzeniał się, ponownie wbiegł do mieszkania. Przy twarzy trzymał mokry ręcznik, wołał psa, ale ten nie chciał iść.
– I co teraz? – myślał gorączkowo.
Nie było chwili do stracenia. Wziął ważące ponad 30 kg zwierzę na ręce i wybiegł na zewnątrz. To było jedyne rozwiązanie.
– Zaraz przyjechała straż pożarna. Kobieta trafiła do szpitala, dziś, wiem, bo sprawdziłem, czuje się dobrze – mówi naczelnik.
On sam też musiał zostać do rana w szpitalu na obserwacji. Dopiero tam, gdy zeszła adrenalina, uzmysłowił sobie, jak duże było zagrożenie.
– Gdybym jeszcze raz znalazł się w takiej sytuacji, zachowałbym się tak samo – mówi. – Tak po prostu działam.
LEKCJA W TERENIE
Nie odpuszcza. Jest zaangażowany i, co chyba najważniejsze, ma policyjnego nosa. Przykład? Pół roku wcześniej, też podczas patrolu uczestniczącego, razem z dwoma kursantami ze szkoły, zatrzymał sześciu mężczyzn.
– Spotkaliśmy ich na tym samym katowickim osiedlu. Twierdzili, że są z Chorzowa, i że właśnie wracają do domu – wspomina naczelnik. – Byli pod wpływem alkoholu.
Coś go wtedy tknęło.
– Poobserwujemy ich chwilę – powiedziałem chłopakom.
I rzeczywiście, kilka minut później zobaczyli, że mężczyźni dewastują samochody na parkingu. Ruszyli za nimi w pościg, zatrzymali wszystkich. Cała szóstka trafiła do policyjnego aresztu. Trójce prokuratura postawiła zarzut zniszczenia mienia.
– Lubię to, co robię. Zaczynałem od pracy na ulicy, do tego mnie ciągnie i na tym się znam – mówi kom. Krzysztof Hara.
ANNA KRAWCZYŃSKA
zdj. archiwum
Zobacz także:
Wystarczy chcieć (nr 117/12.2014)
Być przyjacielem (nr 116/11.2014)