Policjant wezwany przez lekarzy do szpitala przy ulicy Solec w Warszawie, gdzie 18 stycznia 1999 roku przywieziono 20-letniego Tomasza J., zanotował, że chłopak miał „dziwne” obrażenia. Na czole i na plecach widać było wycięte żyletką napisy, miał porozcinane policzki, obcięte płatki uszu. W sumie lekarze założyli mu 292 szwy.
TORTURY
– Było mi już wszystko jedno, co ze mną zrobią, bo ból po każdym uderzeniu był coraz większy. Traciłem przytomność kilka razy. A oni w trakcie bicia robili sobie przerwy na picie wódki – zeznał później do policyjnego protokołu Tomasz J., który cudem przeżył tortury.
Z mieszkania przy ulicy Nowogrodzkiej udało mu się uciec pod nieobecność sprawców. Dotarł do dworca Warszawa-Śródmieście. Stamtąd zabrało go wezwane przez przechodniów pogotowie.
Jego kolega, 17-letni Dariusz M., nie przeżył. Policja znalazła go martwego w mieszkaniu przy Nowogrodzkiej. Był tak zmasakrowany, że trudno było go rozpoznać. Granatowosiny. Później okazało się, że bezpośrednią przyczyną śmierci nie było pobicie, ale zastrzyk z morfiny i amfetaminy.
– W mieszkaniu unosił się smród alkoholu. Wszędzie było mnóstwo krwi. Na ścianie widniał napis: „Za gwałt na kobiecie w ciąży mojej” – mówią policjanci, którzy brali udział w oględzinach miejsca zbrodni.
Trzy dni później zatrzymali pierwszych podejrzanych: Sebastiana B., Ewę M. i Mariusza C. Już po ich osadzeniu okazało się, że mają na sumieniu jeszcze jedną ofiarę – Małgorzatę G., właścicielkę mieszkania przy Nowogrodzkiej. Jej zwłoki przykryte stertą jałowców policja odkryła w lesie pod Tłuszczem. Zginęła, bo była świadkiem, wiedziała, co stało się z dwoma chłopakami. Sprawcy zadali jej cztery ciosy bagnetem w serce.
MOTYW ZBRODNI
Jak się później okazało, napis na ścianie zostawił 31-letni Mariusz C., ps. Maniek lub Bandzior, który został oskarżony o podwójne zabójstwo i usiłowanie zabójstwa. Tragicznej nocy Ewa M., jego 26-letnia dziewczyna, narkomanka żyjąca z rozprowadzania narkotyków, imprezowała razem z Tomaszem J., Dariuszem M. i swoją współlokatorką Małgorzatą G. Podobno miała zachowywać się prowokacyjnie. Ona sama twierdziła, że została zgwałcona. Poskarżyła się swojemu chłopakowi, a ten postanowił się zemścić. (Okazało się, że była w ciąży – kilka miesięcy później w więzieniu urodziła córkę.)
– Gdy wróciłem do domu, zobaczyłem zdemolowany pokój i zapłakaną Ewę – zeznawał Mariusz C. Przyznał, że wywiózł z mieszkania wszystkie rzeczy, zostawił tylko tasak kuchenny, bagnet, kij drewniany i pięciolitrowy kanister z benzyną, a potem razem z kumplem, Sebastianem B., udali się na poszukiwania chłopaków.
W trakcie śledztwa pojawił się drugi motyw – kradzież narkotyków. Po nocnej imprezie z mieszkania zniknęły amfetamina i kompot. Zresztą o zgwałceniu Ewy M. i kradzieży narkotyków sprawcy natychmiast powiadomili Andrzeja D., ps. Książę i Adama M., ps. Bocian. Pierwszy kontrolował obrót narkotykami na Dworcu Centralnym, drugi je rozprowadzał.
– Ewa M., Mariusz C. i „Bocian” pracowali dla „Księcia”. Jego najbardziej interesowały narkotyki, bo to były jego pieniądze. Kazał odnaleźć mężczyzn – sypał współoskarżonych Sebastian B., który 25 stycznia wieczorem, cztery dni po zatrzymaniu, popełnił samobójstwo w celi aresztu śledczego na Białołęce. Lekarzom z aresztu nie udało się go uratować. Gdy przyjechało pogotowie, nie żył.
W liście pożegnalnym do swojej dziewczyny napisał: „Nie wiedziałem, że ten chłopak umrze, a Gosi osobiście nie zabiłem. Musiałem przy tym być, by chronić życie swoje i Twoje”. W wyjaśnieniach przed prokuratorem i policją wielokrotnie powtarzał, że zdecydował się na współpracę z policją, i że „Książę” jest niebezpieczny i wpływowy. Właśnie dzięki jego wyjaśnieniom wpadli dwaj pozostali oskarżeni.
CIERPIENIE
Wieczorem Mariusz C. z Sebastianem B. znaleźli pierwszą ofiarę w dyskotece „Pod Samowarem”. To był Dariusz M. Podejrzany Mariusz C. ze szczegółami i bez emocji opowiadał, co działo się potem: uderzył go głową w skroń, zrzucił ze schodów, w mieszkaniu kazał pić mocz, bił wszystkimi narzędziami, które miał pod ręką. Do nieprzytomności. Aż chłopak powiedział, gdzie mieszka jego kolega.
– Potem wrzuciłem go do szafy – przyznał śledczym.
Tomasza J. znaleźli następnego dnia. Związanego przywieźli na miejsce kaźni. Rozpoczęła się rzeź. Policja ustaliła potem, że Ewa M. brała w niej czynny udział. Zachęcała oprawców do torturowania, a ostatecznie sama wstrzyknęła Dariuszowi M. mieszankę heroiny i amfetaminy. „Książę” i „Bocian” pojawili się w mieszkaniu na chwilę. Pierwszy kazał chłopaków bić tak, żeby nie zabić. Gdy bossowie wyszli, Mariuszowi C. i Sebastianowi B. puściły wszystkie hamulce.
– Ten niski, Sebastian, najwięcej zadał mi cierpienia – powiedział potem do protokołu Tomasz J., który, mimo że kilka razy tracił przytomność, widoku żyletek w rękach oprawcy nie zapomni. Sebastian B. ciął mu uda, brzuch, klatkę piersiową, a na świeże rany sypał kwasek cytrynowy.
PRZED SĄDEM
Gdy we wrześniu 2000 roku ruszył proces, sąd zdecydował się go utajnić właśnie ze względu na drastyczne okoliczności sprawy. Pół roku później zapadł wyrok – najwyższy w historii warszawskiego sądu od czasu zaprzestania orzekania kary śmierci. Był to też czwarty w Polsce wyrok dożywocia dla kobiety, a orzeczone kary były wyższe od tych, których żądał prokurator.
Mariusz C. został skazany na dożywocie z możliwością ubiegania się o warunkowe zwolnienie po 40 latach. Ewa M. na dożywocie z szansą wyjścia po 35 latach.
Sąd wykluczył, by motywem działania sprawców była chęć zemsty za zgwałcenie Ewy M.
– Nie było żadnego gwałtu – powiedziała w uzasadnieniu wyroku sędzia Grażyna Wasilewska-Kloc. – Ze słowa gwałt zrobiono hasło tego procesu. Tymczasem głównym motywem działania oskarżonych była chęć odzyskania narkotyków, które zginęły z tego mieszkania, i ukaranie osób, które je wzięły.
Słowa sędzi przerywał krzyk skazanej kobiety: – Nie! Nie! To kłamstwo!
Zarówno ona, jak i Mariusz C. opuścili salę rozpraw w trakcie odczytywania wyroku.
Andrzej D., ps. Książę i Adam M., ps. Bocian dostali za znęcanie się i nakłanianie odpowiednio dziesięć i osiem lat więzienia. Półtora roku później sąd apelacyjny zmniejszył im wyroki do pięciu i trzech lat pozbawienia wolności, a sprawę Mariusza C. i Ewy M. kazał wrócić do ponownego rozpatrzenia.
W ponownym procesie przed sądem okręgowym w maju 2006 r. Mariusz C. i Ewa M. zostali skazani na kary po 15 lat więzienia. Prokurator i oskarżyciel posiłkowy wnieśli apelację. Sąd apelacyjny odrzucił ją i obniżył jeszcze Ewie M. karę do 13 lat więzienia. Wyroki są prawomocne.
ANNA KRAWCZYŃSKA