Podwarszawski Konstancin bywa nazywany polskim Beverly Hills głównie ze względu na zamieszkujących go celebrytów. W 2002 r. w Gazecie Policyjnej Jerzy Paciorkowski pisał: Przyznam, że nie tak wyobrażałem sobie konstanciński komisariat Policji. Miasto z takimi tradycjami, kurort o międzynarodowej sławie, z takim przepychem za miedzą, zapomniało chyba zupełnie o swoich policjantach. (…) Może więc opłacałoby się sprzedać obecny komisariat Policji wraz z całą działką, a za uzyskaną fortunę wybudować nowoczesną, świetnie wyposażoną policyjną jednostkę, tyle że w innej, mniej prestiżowej części kurortu. Ta prorocza niemal wizja ucieleśniła się sześć lat temu – obecny komisariat znajduje się w całkiem niewillowej dzielnicy, ma niemal 1000 mkw. Pracuje w nim 31 policjantów i trzech pracowników cywilnych.
PO NOWEMU, PO STAREMU
Mł. asp. Sebastian Majewski, dzielnicowy, pracował jeszcze w starym budynku.
– Miał swój klimat, mimo że był w fatalnym stanie – mówi. – Było tak ciasno, że każdy wiedział, z czym sąsiad ma kanapkę. Teraz większość policjantów ma swój pokój i już nie zaglądamy sobie przez ramię. A budynek po starym komisariacie jest opuszczony i niszczeje.
W Konstancinie jest czterech dzielnicowych – to gmina miejsko‑wiejska, więc trzech zajmuje się miastem, a jeden wsiami, w których skład wchodzi 25 sołectw. Teraz dzielnicowym wiejskim jest sierż. Marcin Leicht: ma 25 lat, od ponad czterech jest policjantem, a od 2,5 roku dzielnicowym. Wcześniej jeździł w patrolu interwencyjnym, więc miasto (i wsie) nie ma dla niego tajemnic.
– W Konstancinie, nawet na pierwszy rzut oka, widać duże różnice społeczne: mieszkają tu nie tylko bogaci biznesmeni, ale i zwykli, niezamożni ludzie – mówi. – Bywa, że czasami to ci pierwsi są bardziej niefrasobliwi, jeśli chodzi o własne bezpieczeństwo. Kiedyś zdarzyła nam się interwencja na strzeżonym osiedlu: wchodzimy na posesję, gdzie stoją drogie auta, bez przeszkód idziemy do domu, bo drzwi otwarte na oścież, na stole leżą kluczyki i dokumenty, a z piętra schodzi zdziwiona właścicielka, bo nie słyszała, żeby ktoś ją wołał…
Gmina ma kilka zespołów szkół, są placówki niepubliczne, liceum i przedszkola, więc dzielnicowi muszą mieć czas na spotkania z dziećmi i młodzieżą. Tego czasu nie mają za dużo, bo na służbie, oprócz realizacji własnych zadań, wspierają dziesięciu policjantów zespołu patrolowo‑interwencyjnego. Kiedy dzielnicowi są w terenie, np. na wywiadzie środowiskowym, i dzwoni dyżurny, że jest interwencja, swoje zadania odkładają na później. Dlatego bardzo trudno zaplanować im dzień pracy.
– Umawiam się z interesantami w komisariacie na konkretną porę, ale zdarza się, choć bardzo rzadko, że trzeba szybko zmieniać termin – mówi Sebastian Majewski. – Muszę być do dyspozycji dyżurnego i jeśli trafi się zatrzymany, którego nie ma kto odwieźć do pdoz, trzeba odłożyć inne sprawy i jechać.
Komisariat ma trzy radiowozy oznakowane i jeden nieoznakowany, ale dzielnicowi miejscy często chodzą w swoje rejony piechotą – choć są one dość rozległe i nie da się ich obejść w trakcie jednej służby (powierzchnia miasta to ponad 17 km kw., a wsi – prawie 61 km kw.). Dzielnicowy wiejski też stara się przynajmniej raz dziennie pokazać w każdej z wiosek.
– Już sam przejazd radiowozu jest ważny dla mieszkańców, zdarzają się tacy, którzy notują, o której go widzieli i potem do nas dzwonią, jeśli jakiegoś dnia go nie było – wyjaśnia sierż. Leicht.
STOSUNKOWO SPOKOJNE MIASTO
W maju, podczas debaty społecznej o bezpieczeństwie, konstancińscy mieszkańcy mogli się dowiedzieć, ile czasu w ich miejscowości trzeba czekać na interwencję policji. Funkcjonariusze starają się przyjechać najszybciej jak się da, ale nie zawsze się to udaje. Powód: za mało policjantów. Mieszkańcy narzekali też, że nie widzą patroli na ulicach, zwłaszcza wieczorami, i nie znają swojego dzielnicowego.
– Powinno się znać swojego dzielnicowego, ale ważniejsze, żeby to on znał konkretnych mieszkańców i ich zwyczaje – mówi asp. sztab. Zbigniew Ptaszyński, komendant KP w Konstancinie‑Jeziornie. – Co do patroli na ulicach, to mamy wspólne ze strażą miejską, ale, niestety, nie jesteśmy w stanie zapewnić takiej liczby, która zadowoliłaby mieszkańców. Mamy trzy wakaty, ale nie ma na nie chętnych.
Zbigniew Ptaszyński jest konstancińskim komendantem od sześciu lat i uważa, że to dość spokojne miasto: w 2012 r. było nieco ponad 1600 interwencji w mieście i 227 w sołectwach, wszczęto 469 postępowań, a wykrywalność przestępstw wyniosła 57 proc. (w powiecie piaseczyńskim wynosi ona 61,8 proc.). Nieletni dopuścili się 39 czynów karalnych, zatrzymano 102 nietrzeźwych kierowców i rowerzystów. Natomiast niemal nie do wykrycia są włamania na działkach letniskowych: właściciele stwierdzają je dopiero po dłuższym czasie, a ponadto spora część Konstancina jest zalesiona, co znacznie ułatwia „pracę” złodziejom. Dość częste są kradzieże elementów miedzianych z domów (nawet tych strzeżonych) i wycinanie drzew, nawet na posesjach. W oględzinach miejsc takiej nielegalnej wycinki pomagają strażnicy leśni – Konstancin znajduje się na terenie Chojnowskiego Parku Krajobrazowego i wydzielono tu kilka rezerwatów przyrody, co sprawia, że sporo ludzi przyjeżdża tu np. pobiegać.
CODZIENNIE INACZEJ
Konstancińscy dzielnicowi lubią swoją pracę. Na pewno nie mogą narzekać na monotonię, bo każdego dnia coś się dzieje. Podczas dwóch wizyt w komisariacie trafiliśmy m.in. na: sprawdzenie informacji o uprowadzeniu rodzicielskim, wywiad środowiskowy, doręczenie wezwania do sądu, ustalenie adresu, poszukiwanie świadków kilku kradzieży, wspomnianą nielegalną wycinkę... Do tego jeszcze transport zatrzymanego, objazd rejonów, wypełnianie bieżącej dokumentacji i... zasadzka. Kilka razy próbowaliśmy bowiem zastać w domu poszukiwanego do odbycia kary i tu przydały się zdolności dzielnicowego do nawiązywania kontaktów z mieszkańcami: napotkana po drodze dziewczyna znała naszego poszukiwanego i na prośbę dzielnicowego poszła sprawdzić, czy jest w domu. Niestety, też bez skutku.
Podczas obchodu rejonu zauważyliśmy, że mieszkańcy, jeśli mają jakiś problem, po prostu zaczepiają dzielnicowego. I on też przystaje, żeby zamienić dwa zdania.
– Trudno określić, ilu Konstancin ma mieszkańców, ale pewnie około 25 tys. jest zameldowanych. Każdy z dzielnicowych zna nie tylko swój rejon, ale i sąsiednie, bo zastępujemy się nawzajem w okresach urlopowych. W tej pracy nie można nie lubić ludzi, bo będzie się nieskutecznym – mówi Sebastian Majewski. Potwierdza to sierż. Marcin Leicht.
– Proponowano mi, żebym został dyżurnym, ale nie chciałem, nie wytrzymałbym całego dnia za biurkiem – uściśla. – Pochodzę znad Soliny i bardzo chciałbym tam wrócić, ale na razie to tutaj mam pracę.
Wśród konstancińskich policjantów niewielu jest z tych okolic. Komendant komisariatu mówi, że ich rozumie.
– Policjanci z całej Polski trafiają do służby w Warszawie, bo tu częściej jest dobór – wyjaśnia. – Potem są kierowani do podwarszawskich powiatów i powinni przepracować w nich trzy lata, ale to normalne, że chcą wracać do siebie. Wprawdzie praca w Konstancinie ma swój urok, lecz to też niestety sypialnia Warszawy – z wszystkimi tego konsekwencjami.
ALEKSANDRA WICIK
aleksandra.wicik@policja.gov.pl
zdj. Andrzej Mitura